Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

ENNIO MORRICONE – MOJE ŻYCIE, MOJA MUZYKA

Dominik Chomiczewski | 21-04-2022 r.

ENNIO MORRICONE – MOJE ŻYCIE, MOJA MUZYKA

Gdy sięgałem po raz pierwszy po tę publikację, czułem pewną ekscytację. Oto trzymałem w rękach pierwszą przetłumaczoną na język polski książkę o Ennio Morricone, jednym z najważniejszych kompozytorów muzyki filmowej. Na słuchaniu i analizowaniu jego dzieł spędziłem w sumie kawał czasu, a nutki pikanterii dodawał fakt, że miała być to rozmowa z mistrzem, kilkaset stron wywiadu-rzeki. Oczekiwania były więc spore.

Przyznam się szczerze, że z początku miałem jednak pewne obawy. Jakiś czas temu miałem styczność z książką o pewnym kompozytorze, gdzie poruszono wiele kwestii pozamuzycznych. I choć pozwala to w jakimś stopniu spojrzeć na danego artystę od innej strony, to jednak, nie będę ukrywał, że takie zagadnienia, jak światopogląd i rozterki życiowe, niezbyt mnie interesują. Tak też w przypadku recenzowanej książki chciałem przede wszystkim przeczytać o muzyce Morricone, o jego początkach, drodze do sławy, sukcesach i zawodach artystycznych, inspiracjach… I to właśnie otrzymałem.

Podczas lektury ciągle miałem w głowie tytuł tego wydawnictwa. Ciężko bowiem nie odnieść wrażenia, że niemal całe życie maestro kręciło i kręci się właśnie wokół muzyki. Morricone wspomina obszernie swoją karierę, począwszy od lat 50., gdy zajmował się pisaniem i aranżowaniem piosenek (okres niezbyt dobrze znany nawet wśród fanów), przez pierwsze kroki w branży filmowej, aż po okres międzynarodowej sławy, który w zasadzie trwa do dziś. Na każdym z etapów tego „muzycznego życia” poznajemy go jako niezwykle pracowitego kompozytora, rozdartego pomiędzy oczekiwaniami reżyserów a potrzebą samorealizacji i samorozwoju. W formie anegdot zostało przywołanych wiele ścieżek dźwiękowych, i nie mam tu na myśli jedynie takich klasycznych prac, jak Misja, czy Dobry, zły i brzydki, ale także kilkanaście mniej znanych partytur. Szkoda tylko, że wśród tych dzieł nie znalazła się Maddalena Jerzego Kawalerowicza lub dylogia o Janie Pawle II Giaccomo Battiato, które z oczywistych względów mogłyby być bardzo interesujące dla polskiego czytelnika. Cóż, no nie można mieć wszystkiego, zresztą filmografia maestro jest tak ogromna, że gdyby każda ścieżka dźwiękowa miała zostać wspomniana, to tę książkę należałoby pewnie wydać w co najmniej kilku tomach.

Bardzo interesujący jest blok tekstów poświęconych współpracy Morricone z poszczególnymi reżyserami, min. z Sergio Leone, Pierem Paolo Pasolinim, a także tymi z Hollywoodu, jak John Carpenter i Terence Malick. Pozwala to dostrzec, jak plastycznym twórcą musi być maestro. Każdy z nich oczekiwał od niego czegoś innego, odmienne były także stosunki na linii reżyser-kompozytor. Kolejną cegiełką jest zgłębianie meandrów muzyki filmowej, często od strony zakulisowej. Możemy się np. dowiedzieć, dlaczego nie napisał muzyki do takich filmów, jak Mechaniczna pomarańcza Stanleya Kubricka, Diuna Davida Lyncha i Cienka czerwona linia Terence’a Malicka.

Maestro wiele mówi także o osobach, które miały wpływ na jego twórczość. Od dodekafonistów z przełomu XIX i XX wieku do Johna Cage’a i Goffredo Petrassiego (jego nauczyciela). Nie zabrakło też miejsca na ogólne, muzyczne dywagacje, a także na próby umiejscowienia twórczości Morricone w świecie muzyki współczesnej. Pewną część książki zajmują rozważania o muzyce poważnej Morricone, którą on sam nazywa 'absolutną’. Być może to najtrudniejszy w odbiorze fragment omawianej publikacji. Wymaga od czytelnika, przynajmniej w pewnej mierze, znajomości podstawowych terminów muzycznych, a ponadto omawiane dzieła są praktycznie kompletnie nieznane szerszej publiczności. Muszę jednak także powiedzieć, że lektura zachęca do głębszego poznania tego wcale niemałego odłamu twórczości wielkiego mistrza.

Już podczas wnikliwego wertowania stronic zadałem sobie jedno pytanie. Co sprawia, że książkę można w zasadzie przeczytać jednym tchem? Czy chodziło tu o samego Morricone, który wylewnie opowiada o swojej muzyce? Po części na pewno tak, ale spore zasługi należy przypisać rozmówcy, Alessandro de Rosie, aranżerowi i kompozytorowi. Jego sumienne wykształcenie muzyczne i doskonała znajomość twórczości Morricone umożliwiły mu stanie się odpowiednim polemistą dla doświadczonego kompozytora, dzięki czemu rozmowy nabrały kolorytu i szczegółowości. Ponadto de Rosa pokusił się o przeprowadzenie krótkich rozmów z osobami, z którymi Morricone miał sposobność pracować, min. z Bernardo Bertoluccim i Giuseppe Tornatore. Stanowi to ciekawe dopełnienie książki i pozwala spojrzeć na pracę Maestro od innej strony. Teksty trafiły do liczącej prawie 100 stron sekcji dodatków. Ponadto znajdziemy tam obszerny spis utworów filmowych i niefilmowych Morricone, a także ponad 20 zdjęć.

Moje życie, moja muzyka to wciągający portret nie tylko wspaniałego kompozytora, ale również prawdziwego, muzycznego pasjonata. Artysty, który potrafił dbać o każdy, czasem wręcz niezauważalny szczegół, ale jednocześnie nie zapominać o potrzebie sprostania oczekiwaniom widzów i słuchaczy. Od zawsze wydawało mi się, i nie tylko mi, że Morricone będzie zaliczany w poczet największych kompozytorów w historii muzyki. On sam skromnie przyznaje, że na ocenę jego twórczości przyjdzie jeszcze czas, niemniej po lekturze niniejszej książki jeszcze bardziej utwierdziłem się w swoim przekonaniu.

Najnowsze artykuły

Komentarze