Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Pino Donaggio

Due Occhi Diabolici (Oczy diabła)

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 05-10-2009 r.

Legendarny twórca opowiadań grozy i dwóch kultowych reżyserów horrorów, a efekt zaledwie solidny? Dlaczego Oczy diabła wyszły tak przeciętnie, gdy miało być tak dobrze? Cóż, na pewno nie popisał się George A. Romero. Twórca niezapomnianej Nocy żywych trupów przenosząc na ekran opowiadanie E.A. Poe’go The Facts in Case of M. Valdemar niczym nie zaimponował, a jego segement przypomina odcinek telewizyjnej Strefy mroku. Argento z kolei wziął na warsztat Czarnego kota – troszkę chyba zbyt oklepaną historię, by mógł kogokolwiek zaskoczyć, nawet grzebiąc nieco w zakończeniu. Choć trzeba mu oddać, że jego część jest zwyczajnie lepsza: stoi na wyższym poziomie realizacyjnym, z typowym dla Włocha prowadzeniem kamery, klimatem, no i Harveyem Keitelem w roli głównej. Do obu segmentów muzykę skomponował rodak Argento – doświadczony w horrorowych partyturach Pino Donaggio, najbardziej w świecie chyba znany i ceniony za muzykę do Carrie Briana De Palmy.

Donaggio niestety też nie postanowił się szczególnie wybijać w tym projekcie i napisał muzykę poprawnie ilustrującą obie historie, ale bez szczególnego błysku. Większość score zresztą jest niejako schowana za akcją i obrazem i widz nieprzywiązujący większej wagi do muzyki filmowej najprawdopodobniej kompletnie jej nie zauważy. Fani soundtracków też będą mieli problem z wyłapaniem ewentualnych plusów i smaczków ilustracji Włocha, gdyż obaj reżyserzy (a zwłaszcza Romero) nie eksponują jej szczególnie, traktując bardziej w charakterze underscore. Szansę na bliższe poznanie score’u daje dopiero jego wydanie albumowe – szkoda tylko, że kompozycja ukazała się tylko na winylu i o ile mi wiadomo, nie wznawiano jej potem na CD, przez co jest dziś pewnym rarytasem.

Ułożenie muzyki na płycie jest zupełnie odwrotne jak w filmie, tj. najpierw dostajemy kompozycję z Czarnego kota a dopiero potem z rozpoczynającej Two Evil Eyes historii nakręconej przez Romero. Podejrzewam, że wynika to z tego, że The Black Cat ma bardziej zróżnicowany i bardziej zauważalny w obrazie score. No i ma Dreaming Dreams. Ten utwór, skąpany w popowej stylistyce lat 80., łączący chwytliwą melodię na syntezatory z dziecięcym wokalem to główna wizytówka i najbardziej rozpoznawalny fragment Due occhi diabolici. Przyznam się bez bicia, że to właśnie przypadkowe zapoznanie się z tym utworem skłoniło mnie do zapoznania się z całym soundtrackiem, jak i z filmem, choć w tym drugim przypadku istotne były jednak także nazwiska reżyserów. Oczywiście Dreaming Dreams to żadne dzieło, niemniej jeśli ktoś nie ma alergii na hasło „elekronika lat 80.” to powinien się przy tym klimatycznym utworku bawić równie dobrze jak ja.

Jeśli chodzi o pozostałą część to jest ona stylistycznie trochę zróżnicowana. Powraca temat z utworu pierwszego: w filmie dwukrotnie, na płycie tylko raz – w zdecydowanie mniej ciekawej i efektownej aranżacji w The Photographer. Mamy też jeszcze kilka fragmentów wykorzystujących elektronikę, w tym jeden czysto syntezatorowy, nieco psychodeliczny The Gothic Town. Są też dwa kawałki zupełnie niepasujące do reszty: typowe source-music o popowo-jazzowym charakterze (Shadyside) a także radosny średniowieczno-folkowy kawałek Adest Sponsus z chórem, fletami i tamburynem. Brzmi jak z innej bajki i może wydawać się zupełnie nie na miejscu, ale każdy kto widział film i pamięta koszmarny sen głównego bohatera na pewno nie wyobraża sobie, by zabrakło go na soundtracku.

Reszta to już głównie smyczkowy underscore, wśród którego wyróżnia się przede wszystkim herrmannowski Hanging (momentami przywodzi mi na myśl Prelude z Psychozy). Sporo mroku a’la Herrmann znajdziemy w dalszej części płyty, w utworach z segmentu Romero. Dominują ponure smyczkowe pasaże, układające się w mało wyraziste motywy, które w samym filmie niemal zupełnie giną, ograniczając się do kreowania tła, na albumie zaś pozwalają dostrzec niewątpliwą klasę kompozytora i wprawę w budowaniu gęstej atmosfery, przyprawiającej o gęsią skórkę. Najciekawszym z nich wydaje się ten najdłuższy, zatytułowany tak jak film. Donaggio w pewnym momencie do standardowych smyczków dorzuca i dynamiczne dęciaki, trochę rodem z Golden Age, odrealnione, niskie męskie chóry oraz rytmiczną elektronikę. Efekt niewątpliwie interesujący i całkiem oryginalny, choć nie każdemu ta horrorowa akcja musi przypaść do gustu.

Podejrzewam skądinąd, że generalnie całość nie znajdzie zbyt wielu fanów. Ostatecznie zbyt duże różnice stylistyczne w pierwszej połowie albumu i zbyt duża monotonia w drugiej oraz ogólny charakter kompozycji sprawiają, że jest to muzyka raczej mało atrakcyjna i przyjemna dla słuchaczy, choć niewątpliwie znajdą się pewnie i zagorzali fani tego typu brzmień. Sam po pierwszym przesłuchaniu myślałem o wystawieniu niższej oceny, aniżeli ostatecznie Donaggio ode mnie otrzymał, jednak po paru kolejnych sesjach z partyturą Włocha potrafiłem ją docenić nieco bardziej. Jest to w końcu robota solidna, ale też bez większego błysku, bez większej oryginalności, bo i operuje Donaggio głównie środkami ogranymi i dobrze znanymi sobie, jak i innym kompozytorom w gatunku. W samym filmie muzyka też nie imponuje, stąd też komplet „trójek” wydaje mi się jak najbardziej uzasadniony. Nawet mimo kilku bardziej intrygujących momentów i mojej sporej sympatii do Dreaming Dreams.

Najnowsze recenzje

Komentarze