Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marcel Barsotti

Päpstin, die (Pope Joan)

(2009)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 21-11-2009 r.

Podejrzewam, że większości czytelników nazwisko Marcel Barsotti mówi tyle, co mi jeszcze do niedawna, czyli nic. Ten szwajcarski kompozytor tworzy głównie muzykę dla filmów i seriali produkowanych przez niemieckie telewizje i choć zajmuje się tym od ponad 15 lat, a niektóre z jego prac były nawet wydawane, to trudno by pisząc do takich obrazów mógł znaleźć większe grono słuchaczy. Czy rok 2009 i kinowa produkcja Die Päpstin o legendarnej postaci papieżycy Joanny, która w IX w. miała rzekomo jako Jan VIII zostać głową Kościoła, zmieni ten stan rzeczy? W jakimś stopniu na pewno, bo choć ten film raczej wielkiego zainteresowania na świecie nie wywoła, to wydany przez Königskinder score doczekał się już kilku recenzji na zagranicznych portalach branżowych, a i niniejszym tekstem także i w Polsce. Być może po jego lekturze i któryś z Was, Drodzy Czytelnicy, skusi się, by sprawdzić czy wszelkie pochwały pod adresem Szwajcara nie są przesadzone.

Na samym początku albumu zapoznamy się z tematem głównym. Pope Joan (Main Theme) zaczyna się spokojnie i delikatnie, by później przejść w bardziej intensywny muzyczny dramatyzm. Usłyszymy w nim to, co będzie przeważało na całym soundtracku. Sekcja smyczkowa na pierwszym planie, wspomagana przez flety i fortepian, pojawi się także chór. Przypomina mi to trochę podobne stylistyczne kompozycje Johna Williamsa albo nie tak dawny Angel Philippe’a Rombi’ego, z tym że tematy z prac tych dwóch panów były jednak chyba nieco bardziej „chwytliwe”. Temat główny powróci w dalszej części albumu nie raz, ale najczęściej w zupełnie różnych aranżacjach. W Dorstadt i Pope Sergious brzmi bardziej swobodnie, z nadającymi mu lekkości i dynamizmu smyczkami, zaś w Like a Mustard Seed in the Garden rozpisany na gitarę, smyczki i flet zyskuje romantyczny charakter. Jeszcze inaczej, wzniośle, zabrzmi na moment w Papa Populi poprzedzony motywem na smyczki i flet przynoszącym mi skojarzenia z zimmerowską The Thin Red Line.

Drugi z tematów zaprezentowanych na początku, temat głównej bohaterki, ma troszeczkę inny charakter. Jest bardziej subtelny i delikatny, z fortepianem w tle i smutnymi smyczkami, zwłaszcza wybijającą się na plan pierwszy w kilku momentach wiolonczelą. Jednak jego trudno będzie zauważyć w dalszej części soundtracku. W zamian Barsotti zaoferuje nam kilka innych motywów utrzymanych w podobnym tonie. Takie, a nawet jeszcze bardziej subtelne są chociażby The Amulet czy I Wanted You As My Wife. Mnie jednak bardziej podobają się te nieco mniej kameralne fragmenty, gdzie muzyka ma również łagodny i romantyczny wręcz charakter, jednak kompozytor sięga po większe instrumentarium, jak Letters in the Forest oraz Fulda. Jednak i w obu tych utworach na chwilę Barsotii uciszy orkiestrę i pozwoli poprowadzić ładną melodię solowemu fortepianowi.

Skoro Die Päpstin opowiada historię powiązaną z kościołem, nie mogło w muzyce zabraknąć elementów religijnych czy liturgicznych. Już w Anno Domini 887 usłyszymy męskie chóry śpiewające mszalną pieśń po łacinie, podobne zakończą też bardzo dobry, dramatyczny Johannes Anglicus. Świetne są mieszane partie chóralne w początku Sacred Gates, acz ich charakter w tym utworze nie tyle będzie chrześcijański, co bardziej ogólnie sakralny, taki natchniony.

Oprócz subtelnego romantyzmu, dramatyzmu czy akcentów religijnych Barsotti oferuje słuchaczowi to, czego można oczekiwać od historycznego eposu. Są więc potężne, epickie kulminacje orkiestry i chóru, po raz pierwszy chyba w Ingelheim, potem jeszcze na przykład w Ink for Shame. Robi to wrażenie, ale jest bardzo krótkie. Zdecydowanie dłużej będziemy mogli nacieszyć się potężnym chóralno-orkiestrowym brzmieniem w patetycznym Coronation i przede wszystkim w jednym ze zdecydowanie najlepszych fragmentów albumu, czyli Pilgrimage to Rome, stanowiącym wyborny, choć w sumie typowy kawałek muzyki „historical epic”.

Ostatnim elementem score’u Szwajcara, przy którym warto się dłużej zatrzymać jest muzyka akcji. W tym elemencie kompozytor chyba zakakuje najmocniej in plus, bowiem jego action-score to takie połączenie klasycznego podejścia a la Goldsmith z fanfarowymi dęciakami czy wykorzystaniem chórów i bardziej modernistycznego a la Zimmer z rytmicznymi perkusjonaliami i wyraźną melodyką. Nie ma tego dużo na płycie, ale takie utwory jak przepełniony potężnymi Norman Assault, czy bardziej smyczkowe The Battle of Fontenoy i Emperor Lothar potrafią porwać słuchacza. Zdecydowanie największe wrażenie robi jednak Easter Ceremony. W sakralnym początku tylko rytmiczne uderzenia w bębny gdzieś w tle zdają się nas szykować na kapitalna akcję jaka czeka nas w jego drugiej części, gdzie Barsotti dorzuca nawet „dzikie” wokalizy nadającej temu kawałkowi niemal barbarzyński charakter.

Jest jeszcze jeden utwór, który wyróżnia się na płycie i która bardzo mi się spodobał, a zdecydowanie odróżnia się od innych. To Carnival – jedyny stylizowany na muzykę źródeł, choć bardziej od średniowiecznych przygrywek przypomina jakiś renesansowy taniec. W każdym razie wygrywające skoczną melodię folkowe fleciki i perkusjonalia wspomagane przez instrumenty dęte są niezwykle przyjemne dla ucha.

Die Päpstin stanowi niewątpliwe jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku i dzieło godne uwagi, ale… Niemal zawsze jest jakieś „ale”. W wypadku muzyki Barsottiego problemem jest to, że w moim odczuciu kompozytor nie wykracza swoją partyturą poza utarte ścieżki gatunku. Podąża nimi równo i z gracją, jednak nie szuka nowych dróg ani nie odciska wyraźnych śladów. Mówiąc wprost: Pope Joan odbieram jako bardzo dobrą, ale jednak bardziej rzemieślniczą, jak artystyczną robotę. Brakuje mi tu czegoś ponadto, czegoś co sprawiłoby, że o tej ścieżce pamiętalibyśmy przez lata. Oczywiście nie jest to znowuż aż takim wielkim problemem i nie powinno Was, Drodzy Czytelnicy, zniechęcić do sięgnięcia po ten soundtrack. Zbyt równa i zbyt fachowo napisana to partytura, by przejść wobec niej obojętnie. Ponad godzina klasowej, napisanej z wyczuciem orkiestrowej muzyki to przecież w ostatnich latach nie trafiała się zbyt często. Bardzo, bardzo mocna „czwórka”.

PS: Wszystkim, którym spodoba się muzyka Marcela Barsottiego, polecam poszperać w poszukiwaniu jego starszych prac, a zwłaszcza równie dobrej, choć bardziej kameralnej muzyki do dramatu Grüne Wüste.

Najnowsze recenzje

Komentarze