Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Powder (Zagadka Powdera)

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

O ile Varese Sarabande w swoich skąpych wydaniach muzyki filmowej umieszczało na ogół sporo istotnych
tematów scenicznych, to Hollywood Records w swoim wyborze nie kierowała się najwyraźniej takim kryterium.
Na samym początku przyznam się, że filmu „Zagadka Powdera” nie widziałem, miałem jednak okazję oprócz
podstawowego wydania ścieżki dźwiękowej przesłuchać również complete score, więc zyskałem pewne pojęcie
na temat całego projektu Jerry’ego Goldsmitha. Jest to praca o dość łagodnym brzmieniu, co bardzo wyraźnie
uwidacznia wydanie Hollywood Records. W istocie jednak, oprócz delikatnego underscore’u posiada ona kilka
interesujących, dramatycznych w wymowie fragmentów, z których jedynie część została przedstawiona na
recenzowanym tutaj, oficjalnym albumie.

Film opowiada o chłopcu-albinosie, posiadającym wysoki iloraz inteligencji oraz pewne
ponadnaturalne zdolności (kontrola błyskawic, czytanie w myślach)… Jak można się spodziewać, nie spotyka się z aprobatą
rówieśników. Goldsmith w tym przypadku zdecydował się na bardzo ładny i delikatny motyw przewodni,
który, w odpowiednich, kulminacyjnych momentach, zaaranżowany zostaje na pełną sekcję smyczkową i brzmi
naprawdę ślicznie, a co najważniejsze, emocjonalnie. Interesujący jest fakt, iż temat ten w niektórych
fragmentach zdaje się zapowiadać późniejszy motyw z „The Edge” (niektóre interwały)… Podobieństwo jednak
ujawnia się wyłącznie w interwałach, wymowa obu tematów różni się całkowicie. Dwa utwory, „Theme From Powder”
(w filmie End Credits) oraz „Everywhere”, prezentują nam w pełni satysfakcjonujące aranżacje tematu głównego
i są zdecydowanie najlepszymi fragmentami płyty. A reszta? Najczęściej motyw przedstawiony jest bardzo subtelnie,
przez różnego rodzaju flety lub małą grupę smyczków. Sprawia to jednak, iż osoby oczekujące spektakularnych,
wirtuozerskich aranżacji, zawiodą się całkowicie. Temat oraz jego wykonanie są proste, Goldsmith
nie raczy nas niestety nowatorskimi technikami kompozycyjnymi, ograniczając się jedynie do strony
emocjonalnej. I w tym aspekcie zdecydowanie odnosi sukces.

Co zatem stanowi cechę charakterystyczną tego score’a? Myślę, że elektronika, aczkolwiek
ubogie wydanie Hollywood Records w niedostatecznym stopniu uwidoczniło jej rolę w tej ścieżce dźwiękowej.
Na oficjalnym albumie najwyraźniej słyszalna jest w utworze „First Kiss”, gdzie ma za zadanie wykreować
spokojną, niemal magiczną atmosferę. Brzmi rzeczywiście ciekawie. Pojawia się także kilka razy w trakcie
innych utworów, ale wydawca powinien zdecydować się na znacznie więcej, gdyż z pewnością jest to jeden
z najprzyjemniejszych przykładów elektroniki Goldsmitha. Oczywiście syntezatory pełnią wyłącznie rolę poboczną
w stosunku do orkiestry, momentami nadają jednak ścieżce tak potrzebnego, unikalnego charakteru. Przeciwnicy
elektroniki Jerry’ego tym razem nie powinni znaleźć obiektu do ataków. Nie oznacza to naturalnie, że jest
ona perfekcyjna, ale z pewnością zadowalająca i bardzo na miejscu.

Pozostaje kwestia wydanego przez wytwórnię Hollywood Records albumu. Posiada on bardzo
liczne wady, które zdecydowanie niszczą ogólne wrażenie po przesłuchaniu ścieżki. Muzyka dramatyczna na
płycie, aż do utworu „Freakshow” (czyli przede wszystkim „Nightmare in the Forest”), nie posiada niestety
wystarczającej wymowy emocjonalnej, brakuje jej należytej ekspresji, co sprawia, że poza obrazem prezentuje
się nadzwyczaj przeciętnie. Przypuszczam, że „Nightmare in the Forest” to ważny dla fabuły temat sceniczny,
ale score Goldsmitha oferuje też kilka podobnych, a jednak znacznie bardziej interesujących fragmentów,
których nie uświadczymy na albumie Hollywood Records. Podobnie ma się rzecz z elektroniką – pewne ciekawe
jej aranżacje nie znalazły się na płycie, a bez wątpienia prezentują znacznie wyraźniej całe przedsięwzięcie
Jerry’ego Goldsmitha. Wydanie oficjalnie nie jest fatalne, 35 minut tej ścieżki dźwiękowej to wystarczająca dla
przeciętnego słuchacza ilość muzyki, niestety, utwory powinny być inaczej dobrane. Album zawiera zdecydowanie
zbyt dużo delikatnego nużącego underscore’u, dla którego na ogół jedyną odmianę stanowi kolejna aranżacja motywu
przewodniego. Najczęściej niewystarczająco wyrazista…

Bardzo trudno wystawić obiektywną ocenę albumowi. O ile co do całej kompozycji nie mam wątpliwości –
zasługuje na cztery gwiazdki, gdyż jest rzeczywiście udaną i przyjemną partyturą, to samo wydanie czyni tą pracę niezbyt
ciekawą. Z drugiej strony, wydawca ograniczył się przynajmniej do półgodzinnej płyty – wyobraźmy sobie więcej takiego
materiału, bez pozostałych wyrazistych fragmentów… Czy wziąć to pod uwagę? Bardzo ubolewam nad tym, że jakichś 10 minut
underscore’u nie zastąpiono bardziej ekspresyjną muzyką. Jestem pewien, iż taki album okazałby się dużo większym sukcesem
(i komercyjnym i artystycznym) niż jego obecna forma. Jak zatem ocenić to, co otrzymaliśmy? No cóż, te 35 minut być może jest
w pewnym stopniu nużące, ale na szczęście nie męczy – być może lepsze to, niż muzyczny przesyt. Niech więc będą słabe trzy gwiazdki.

(tekst opublikowany na DYRWIN’s OSTs)

Najnowsze recenzje

Komentarze