Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Poltergeist (Duch -wyd. rozszerzone)

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Wyreżyserowany przez Tobe Hoppera „Duch” jest przykładem, jak mogłaby wyglądać współpraca Stevena
Spielberga (producent filmu) i Jerry’ego Goldsmitha… Dlaczego nie zatrudniono Johna Williamsa?
Prawdopodobnie zabrakło mu czasu, gdyż w tym samym czasie kręcono słynnego „E.T.”. Zarówno kompozycja
Williamsa, jak i Goldsmitha, były jednocześnie nominowane do Oscara. Zwycięskiego marszu „E.T.” nie
udało się jednak przerwać i Jerry rozminął się ze statuetką. Konkurencja była zbyt silna, nawet dla
„Poltergeista”…

Film Spielberga stanowi już klasykę kina grozy i mimo swej momentami infantylności,
również i dzisiejszego widza potrafi trzymać w napięciu. Wszyscy, którzy interesują się w pewnym stopniu
muzyką filmową, wiedzą, jak niezwykle trudnym (a nieraz wręcz karkołomnym)zadaniem jest stworzenie
ambitnej narracji muzycznej dla horroru. Zwłaszcza, że „Poltergeist” to nie efekciarska, krwawa produkcja
z gatunku 'slasher movies’, ale obraz pełen bardzo klimatyczny, odpowiednio dawkujący napięcie. Wybór
środka muzycznego jest więc oczywisty: underscore. Jerry Goldsmith nie byłby jednak sobą, gdyby zdecydował
się na prymitywne i kliszowe wykorzystanie tej techniki. Kompozytor ten w „Poltergeiście” tworzy standard.
Późniejsze dokonania w zakresie filmów o duchach wzorują się właśnie na tej partyturze, to ona nadaje
właściwy wygląd całemu gatunkowi, aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że i Goldsmith w pewnym stopniu
oparł się na poprzedzających ją partyturach grozy. Doprowadza je jednak do perfekcji. W odróżnieniu
od osławionego „Omenu”, kompozycja ta zdaje się wnikać w mitologię ilustrowanej przez nią opowieści.
Jedynym grzechem „Omenu” był brak głębi interpretacyjnej. Partytura nie wykraczała poza niezagłębiający
się w bardziej mistyczne aspekty historii film Donnera i stanowiła jedynie jego, mistrzowską co prawda,
ilustrację. „Poltergeist” z kolei skłania do zastanowienia.

Obszerne wydanie wytwórni Rhino Music pozwala na wyłowienie wielu smaczków interpretacyjnych.
Pierwszy z nich pojawia się na samym początku płyty – hymn „The Star Spangled Banner” (oczywiście nie autorstwa
Jerry’ego), zakończony szumem telewizora… Znakomite nawiązanie do obrazu Spielberga. Jeszcze bardziej interesującym
fragmentem kompozycji jest motyw przewodni. Słodka kołysanka stanowi w istocie temat nie tylko dla samej Carole Anne,
ale i dla całej rodziny Freelingów, przewija się przez cały album, będąc przeciwieństwem dla bezustannie
atonalnej muzyki akcji. Ten bez wątpienia jeden z najlepszych motywów w karierze Goldsmitha jest najbardziej zaskakującym
fragmentem całej partytury. Śliczna, dziecinna melodyjka jakby z innej baśni, niemal ironiczna, w ostatnim utworze
na płycie – „Carol Anne Theme” (czyli jej koncertowe wykonanie) – jest zakończona chyba najbardziej przerażającym
środkiem kompozytorskim (?), jaki kiedykolwiek słyszałem. Zakrawa to niemal na jakiś okrutny żart, którym twórca
raczy nas przed odejściem… Temat jest więc zwodniczy, nieprzewidywalny, delikatny, a zarazem straszliwy, mistrzowski
w samej idei, jak i interpretacji muzycznej. Sam początek ścieżki nie sugeruje nam, abyśmy mieli być świadkami
przerażających wydarzeń. Fantazyjna, pełna wigoru sekcja smyczkowa w „The Neighborhood” pełna jest optymizmu
i niewinności. Ale jak wiemy, słuchając tej ścieżki dźwiękowej, nie można być pewnym niczego…

Atonalność, dysonanse, momentami wręcz chaos charakteryzują fragmenty partytury odnoszące
się do scen grozy. Te cechy nie oznaczają jednak, iż muzyka jest nieprzemyślana i pozbawiona rarytasów.
Oczywiście są to partie bardzo trudne, wręcz ekstremalne momentami, ale warto zwrócić uwagę na kilka szczegółów.
Przede wszystkim uwagę zwraca fantastyczny utwór „Twisted Abduction”, gdzie Goldsmith prezentuje nam, oprócz
wspomnianej już atonalnej muzyki akcji, genialny motyw Ducha, stanowiący chyba wzór dla całego gatunku. Geniusz
tego tematu tkwi w niezwykle przemyślanej i intrygującej sekwencji smyczkowej podpartej subtelnym chórem żeńskim.
Osobiście nie wyobrażam sobie muzyki bardziej adekwatnej do sceny kontaktu z Zaświatami… Mistrzostwo.
W „Night Visitor” natomiast mamy okazję usłyszeć jedną z najbardziej sugestywnych sekwencji akcji napisanych przez
Jerry’ego Goldsmitha. Muzyka narasta, włącza się szaleńcza sekcja smyczkowa, potem cymbały, instrumentów jest
coraz więcej, tonacja rośnie i rośnie, by w końcu przekształcić się w monumentalną, niezwykle rytmiczną, napędzaną
przez 'opadające’ ciężkie aerofony, partię na całą orkiestrę – wstrząsający majstersztyk.

Wydanie Rhino Music jest naprawdę znakomite. Wydaje mi się, że wszystkie ważne fragmenty
ścieżki Goldsmitha zostały tu zawarte. Miłosnicy filmu i score’u będą z pewnością zachwyceni. Jednakże, ilość
materiału jest jednocześnie wadą. Niemal 70 minut trudnej muzyki do horroru, opartej w dużej mierze na
underscore (notabene jak zawsze u Goldsmitha znakomitym) i atonalnych sekwencjach grozy, może okazać się
dla przeciętnego słuchacza albumem nie do przejścia. I to dosłownie. Wiele utworów przekracza długość 7 minut
i często są one bardzo ciężkimi sekwencjami underscore’u i akcji. To zdecydowanie znakomity motyw przewodni
pozwala wytrwać nam do zaskakującego zakończenia. Obszerne wydanie przekonało mnie o wystawieniu ścieżce
w oderwaniu od filmu 3 gwiazdek. Ostrzegam jednak, że to bardzo trudna kompozycja, genialna, ale niezwykle
wymagająca. I godna Oscara.



(tekst opublikowany na DYRWIN’s OSTs)

Przeczytaj także recenzję wydania MGM/Polydor.

Inne recenzje z serii:

  • Poltergeist II: The Other Side
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze