Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Omen, the – The Deluxe Edition (Omen)

(1976/2001)
5,0
Oceń tytuł:
Michał Turkowski | 17-02-2010 r.

Na przestrzeni lat, na płaszczyźnie muzyki filmowej pojawiają się co jakiś czas dzieła, które wstrząsają gatunkiem. Najczęściej mają one miejsce w muzyce akcji, dramatycznej czy epickiej, tak rzadko obecne są one jedynie w horrorze. Ale i przełom w tym odłamie muzyki filmowej musiał nastąpić. Miał on miejsce w roku 1976, wraz z premierą Omenu Richarda Donnera. W przeszłych czasach horror jako gatunek miał bardzo nieciekawą pozycję, przeważały bowiem w jego obrębie tanie filmy klasy B, dopiero przełom lat 60/70 za sprawą Dziecka Rosemary i Egzorcysty wprowadził pewien powiew świeżości. Powstały na fali tych filmów Omen stanowi przykład kina wzorcowego, znakomicie wyreżyserowanego i zagranego (świetny Gregory Peck, z każdą sceną w filmie popadający w coraz większy obłęd). O tym, że historia małego Antychrysta przeszła na trwałe do kanonu kina, zadecydował w wielkim stopniu jej niezwykły apokaliptyczny klimat, z każdą sekundą wduszający widza coraz głębiej w ziemię. I nie tylko udane zdjęcia, aktorstwo i scenariusz miały w tym swój udział, ale również upiorna, przełomowa muzyka, którą napisał Jerry Goldsmith.

Goldsmith niewątpliwie dokonał swoistej rewolucji, jego podejście do ilustracji filmu okazało się niezwykle oryginalne, niepodobne do niczego stworzonego wcześniej. Kompozytor kompletnie przeciwstawił się szeroko stosowanym technikom ilustracji horroru, polegającym głównie na muzyce suspense’u i punktowym podkreślaniu ekranowych wydarzeń, poprzez nagłe erupcje orkiestry. Goldsmith obrał inną drogę, i stworzył chóralno-orkiestrowe arcydzieło, perfekcyjne technicznie, przesiąknięte apokaliptycznym klimatem, zespalające się z obrazem w sposób absolutnie zniewalający. Muzyka Goldsmitha nie ogranicza się do roli dźwiękowej tapety typowej dla horroru, wręcz przeciwnie, niemalże operowa narracja muzyczna przyjęta przez twórcę stara się być bliższa dla kina epickiego, gdy to obraz podążał częstokroć za partyturą a nie na odwrót. Co więcej, muzyka w sposób wolny, niewymuszony sekundową dokładnością, komentuje ekranowe wydarzenia, potęguje napięcie i wzbogaca je o można rzec „szatańskie” treści. Wkład partytury w kreowanie atmosfery filmu jest w przypadku Omenu wzorem niepodważalnej i absolutnej perfekcji symbiozy dźwięku z obrazem.

Jerry Goldsmith zdołał uniknąć problemu, który do dziś trapi ogromną większość partytur do horrorów, dotyczący ich słabej wartości autonomicznej. Powszechnie znany jest fakt iż muzyka, która w kinie grozy sprawuje się dobrze, po wyrwaniu z ram obrazu filmowego, staje się nużąca i nieciekawa (problem ten trapi mistrzowską, jeśli wziąć pod uwagę działanie ilustracyjne Psychozę Herrmanna). Goldsmith tego problemu szczęśliwie uniknął, jego partytura poza filmem okazuje się być szalenie przystępna. Dlaczego? Tak jak wspomniałem nie jest to, tylko i wyłącznie muzyka typowo ilustracyjna, w standardowym rozumieniu tego słowa, w związku z czym jej budowa nie jest przesadnie uzależniona od filmu. Podejmując taką koncepcję, Goldsmith mógł pozwolić sobie na oparcie muzyki na tematyce, zdecydowanie ograniczając underscore, skupiając się z kolei na możliwie jak największej melodyjności partytury. Zyskuje na tym i film, i muzyka sama w sobie, bowiem poza dziełem Donnera jest ona bardzo satysfakcjonującym przeżyciem, co więcej, pozwala przyjrzeć się dużej ilości smaczków, które zawarł w swojej pracy kompozytor.

Tematyka, budująca fundamenty score’u nie jest może szczególnie zróżnicowana, ma jednak potężną podstawę, którą Goldsmith uczynił złowieszczy, otwierający film i album Ave Satani. Jeden z największych magnum opus Goldsmitha, jakim jest omawiany hymn to przeszywające, hipnotyzujące arcydzieło. W sposób tak wyjątkowy i niebanalny, kompozytor nigdy wcześniej ani później nie połączył mieszanego chóru z orkiestrą. Można by pokusić się o stwierdzenie, że jeśli piekło ma swój muzykę to musi nią być Ave Satani, bowiem czegoś tak przerażającego, zimnego i pozbawionego pozytywnych emocji trudno szukać gdziekolwiek indziej. Podobną konstrukcję i budowę ma pozostała część muzyki chóralnej, na czele z The Fall, The Killer Storm, The Dogs Attack i The Demise of Mrs. Baylock. Goldsmith w pewnym stopniu projektuje te utwory na modłę typowej muzyki akcji (początek The Altar), kolorując je błyskotliwymi orkiestracjami, (przeszywający fortepian), bardzo skomplikowanymi i przemyślanymi nawet jak na tego twórcę. Pomimo pozornego chaosu, niepozbawionego atonalności i dysonansów, każdy instrument, jest odpowiednio dobrany a pojedyncza, konkretna nuta dokładnie zaintonowana, zaś kompozytor ani na moment na traci nad niczym kontroli. Chóru z kolei Goldsmith używa z trudną do pojęcia lekkością, częstokroć przeciwstawia sobie różnorakie konfiguracje wokalne, płynnie mieszając i dzieląc głosy męskie i damskie. Chór niepokojąco szepcze, często wykrzykuje tekst, przechodzi ze spokojnego piano w potężne forte. Co więcej, kompozytor kontrapunktuje melodie chóru, kolejnymi motywami rzuconymi na orkiestrę, czy to schizofrenicznymi smyczkami, czy też warczącymi wejściami blach. Zamysł i muzyczna wyobraźnia Goldsmitha zdają się nie mieć granic. Inspiracji twórcy do budowy muzyki chóralno-orkiestrowej, należy szukać nigdzie indziej jak w klasyce, w nieśmiertelnej Carmina Burana Carla Orffa i Dies Irae Verdiego, którymi to fascynację Jerry podkreślał wielokrotnie. Wzorem dla kompozytora, tym razem dotyczącym underscore zdaje się być sam wielki Bernard Herrmann, o którym Goldsmith zwykł mawiać jako o wielkim ilustratorze, lecz kiepskim kompozytorze jako takim.

Co ciekawe Goldsmith nie ogranicza się tylko i wyłącznie do demonizowania małego Damiena. Początek filmu, gdy chłopiec był malutkim dzieckiem, jak i kilka innych scen, ukazujących relację dziecka z przyszywaną matką, kompozytor podkreśla subtelną, utrzymaną w charakterystycznym dla Golden Age’u romantyczną muzyką na intensywne, szerokie smyczki (The New Ambassador). Kompozytor zasięga w tej muzyce także po siedmio nutowy motyw na fortepian, który w utworach z chórem poraża swoim zimnym wydźwiękiem. Melodia ta zostanie też zaaranżowana w piosenkę The Piper Dreams. Inspiracje słychać też wyraźnie w wyciszonym underscore, tutaj wzorcem jest dla Jerry’ego niewątpliwie Herrmann, na czele ze swoją legendarną Psychozą.

Muzyczny Omen Jerry’ego Goldsmitha zdaje się być partyturą kompletną, i taką też jest, bowiem spełnia on wszelkie wymagania kierowane w stronę muzyki wzorowej. Perfekcyjna rola ilustracyjna ścieżki przekłada się również na jej zaskakującą siłę jako pracy autonomicznej – tutaj film tak naprawdę nie jest potrzebny, lecz szaleństwem jest nie znać tej znakomitej partytury w obrazie Donnera. Nie jest to jednak muzyka dla każdego, niektórych mogą razić zawarte w niej treści – mam tu na myśli wersety śpiewane przez chór, konkretnie „Ave Satani, Versus Christus”, których komentować nie trzeba. W kontekście filmu jednak taki dobór tekstu jest zaskakująco trafny, a głównym celem tej muzyki jest ilustracja nieprawdaż?

Przy tak legendarnej partyturze jak Omen, należy się zastanowić nad ogólnym twierdzeniem, iż jest to najlepsza muzyka do horroru w historii kina. Konkurentów jest na tym polu mało, bowiem jedyną partyturą, która może w jakiś sposób stawać w szranki z ilustracją filmu Donnera jest o wiele późniejszy Bram Stoker’s Dracula pióra Wojciecha Kilara. Biorąc jednak pod uwagę działanie w filmie, skomplikowanie techniczne ścieżki, jej nastrój, Amerykanin zdecydowanie jest górą. Przy całym moim uwielbieniu dla ścieżki Kilara, brakuje w niej tego niesamowitego klimatu, tej niepowtarzalnej atmosfery, która bije od pracy Jerry’ego. Wystarczy w samotności, późną nocą, włączyć sobie soundtrack z Omenu a gwarantuję, że tylko najodważniejsi dosłuchają płytę do końca. Ta muzyka nie tylko perfekcyjnie działa w filmie, ale również poza nim niesamowicie wpływa na słuchacza, straszy i wprowadza niesamowity niepokój. Również ja odważę się wysnuć wniosek, że jest to faktycznie najlepsza horrorowa partytura w historii kina. Pracę Goldsmitha doceniła Amerykańska Akademia Filmowa w 1977 roku przyznając mu jedynego w karierze Oskara za najlepszą muzykę. Zachwycony sukcesem kompozytor powrócił muzycznie do serii pisząc kolejne dwie partytury, lecz jest to już temat na kolejne recenzje. Omen to Jerry Goldsmith u absolutnego szczytu swojej muzycznej potęgi.

Najnowsze recenzje

Komentarze