Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
David Arnold

Musketeer, the (D’Artagnan)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Michał Turkowski | 09-05-2010 r.

Twórczość Davida Arnolda na polu muzyki epickiej, to nie tylko ilustracje filmów s-f Rolanda Emmericha, które wraz z partyturami do współczesnych Bondów, zapewniły twórcy wielką sławę. W poczet monumentalnych, wielko-orkiestrowych ścieżek, wpisuje się także partytura do filmu Petera Hyamsa, będącego kolejną ekranizacją dzieła Alexandra Dumasa. Obraz pt. The Musketeer, przeszedł bez większego echa a krytycy i widzowie przyjęli go bardzo chłodno, słusznie zresztą, jest to bowiem film bardzo przeciętny. Brak większego zainteresowania dokonaniem Hyamsa, położył cień na muzykę Brytyjczyka, słusznie wpisującą się w poczet jego epickich projektów.

Jaką więc ścieżkę popełnił Arnold? Nad wyraz poprawną, choć z całą pewnością niepozbawioną wad i ukazującą pewne zmęczenie twórcy, tego typu stylistyką. The Musketeer to czysta muzyka akcji w staroświeckim stylu, uprawianym ochoczo przez kompozytora w filmach Emmericha; stylu, od którego niestety, Arnold ostatnimi czasy daleko się odsunął. Partytura ta, na szeroką skalę wykorzystuje brzmienie wypracowane dotąd szczegółowo przez kompozytora i jego nadwornego orkiestratora Nicholasa Dodda. Sam poziom pracy, nie dorównuje oczywiście wielkiej trójce Brytyjczyka (Stargate, ID4, Godzilla), lecz nadal stanowi kąsek dla fanów potężnego, orkiestrowego grania. Jak więc spisuje się ta muzyka w filmie? Bardzo okazale; z zadania ilustracyjnego wywiązuję się Arnold dobrze, choć szczególnych wodotrysków tutaj nie uświadczymy.

Niemal 50 minutowy, przyzwoicie zmontowany album Decca, zapełniony jest muzyką akcji i przygody, z dodatkiem underscore’u i kapki liryki. W The Musketeer, kompozytor serwuje intensywne, tradycyjne granie, pozbawione jakichkolwiek elektronicznych dodatków, oparte na fantastycznym temacie przewodnim, który niczym w niezapomnianych partyturach z lat 80 i 90, stanowi najważniejszy budulec całej konstrukcji muzycznej.

Najsmaczniejszym rodzynkiem, w przygotowanym przez Arnolda cieście, jest bez dwóch zdań temat główny – wielkim uderzeniem otwierający i finiszujący album. Main Title to wspaniała, dwuminutowa brawura w stylu Golden Age, narzucająca na myśl klasyczne tematy Korngolda, Bernsteina czy też Rozsy. Jej awanturniczy charakter oraz kolorowe brzmienie, bardzo wyraźnie udowadnia zamiłowanie kompozytora do muzyki z czasów Złotej Ery Hollywood, z której dobrodziejstw, twórca czerpie bardzo ochoczo. Osobiście, temat ten, zaliczam do jednego z najlepszych dziesięciolecia, i zdecydowanie podciąga on finałową ocenę płyty w górę. Sądzę jednak, że twórca robi nieco za mały użytek z głównej melodii w muzyce akcji. Tam elementy Main Title, mogłyby pojawiać się nieco częściej, lecz kto wie, czy wówczas kompozytor nie przeszarżowałby z częstotliwością jego występowania. Jednakowoż wejścia głównego tematu w majestatycznej aranżacji w All For One i wieńczącym płytę The Ceremony to absolutna muzyczna poezja.

Muzyka akcji, choć dużych rozmiarów i dobrze skonstruowana, z wyjątkiem kilku wybornych fragmentów nie porywa tak bardzo jak w przypadku np. ID4. Panujący w jej obrębie przesyt instrumentalny, zdaje się wymykać twórcy spod kontroli, bowiem często ścieżkę opanowuje zbyt duży chaos. Brakuje też nieco lekkości i pazura, który emanuje w utworach napisanych na potrzeby katastroficznych obrazów Emmericha. Szkoda też, że Arnold nie pokusił się o jakieś ubogacenie stylistyczne – kompozytor trzyma się mocno ram gatunkowych, ale nie dodaje im świeżości, tak jak choćby w Godzilli, gdzie użył świetnej perkusji. Ściana dźwięku, jaką jest niewątpliwie actionscore w The Musketeer, staje się momentami zbyt przytłaczająca, przez co muzyka, dla mniej wytrawnego słuchacza, będzie twardym orzechem do zgryzienia. Niemniej jednak, Arnold nadal potrafi zachwycić, tworząc dynamiczne fragmenty pełne brawury – fantastyczne Fight Inn, (trąbki!) The Riot Begins i Ladder Fight, dając dowód swoich niewątpliwych umiejętności.

The Musketeer to jednak nie tylko akcja, ale też muzyka spokojniejsza i underscore. Liryczne fragmenty to szczególnie różnorakie aranżacje tematu głównego, ale nie tylko. Uwagę zwracają bardzo ładne D’Artagnan and Francesca z delikatną gitarą akustyczną, i przyjemny Down By The River. Oba te utwory, nasuwają skojarzenie z klasycznym już Romeo and Juliet Nino Roty, głównie ze względu na delikatne, czysto europejskie brzmienie. Underscore jest już typowy, instrumentalnie nastawiony głównie na smyczki, i nie jest on niczym szczególnym.

Oryginalność, nigdy nie była silną stroną Davida i w przypadku omawianej partytury, jest bez zmian. Arnold, choć twórcą jest utalentowanym, potrzebuje niewątpliwie natchnienia do tworzenia swoich partytur, bowiem inspiracje i bezpośrednie cytaty istniejących już prac, zarówno własnych jak i innych twórców, pojawiają się u niego dość często. W przypadku The Musketeer sam temat główny przypomina w pewnym stopniu Supermana Johna Williamsa i Robin Hood: Prince of Thieves Michaela Kamena, słychać w nim także echa tematu z ID4. W muzyce akcji zaś, atmosfera jest bardzo podobna do rewelacyjnego Cutthroat Island Johna Debney’a, a momentami do Indiany Jonesa Johna Willimsa (początek Ladder Fight).

Oprawa muzyczna filmu Hyamsa to partytura bardzo przyzwoita, niestety ukazująca też tendencję zniżkową formy Arnolda, w pisaniu epickich scorów. Odnoszę wrażenie, że David był trochę zmęczony tworzeniem tego typu ścieżek i kto wie, czy rezygnacja Emmericha z jego usług, nie wyszła kompozytorowi na dobre. Pomysły zaczęły się kurczyć Brytyjczykowi i zaczął on pomału zjadać własny ogon, co dało się zauważyć już w Godzilli, cierpiącej na brak oryginalności. W przypadku ilustracji obrazu Hyamsa, owe zmęczenie widać szczególnie po ubogiej palecie tematycznej, która w porównaniu do ogromnej ilości potężnych melodii, tworzonych przez Arnolda, do każdego z filmów Rolanda, wypada bardzo blado. Jeden tylko, fantastyczny temat to stanowczo za mało, w porównaniu z tym, do czego przyzwyczaił nas kompozytor.

The Musketeer wypada polecić fanom Arnolda i miłośnikom staroświeckiego grania – Ci będą bawić się przednio. Dla pozostałych pozycja to warta spróbowania, zaś z tematem głównym, należy zapoznać się koniecznie, bowiem takich Main Title ze świecą szukać. Tymczasem czekam niecierpliwie na nowe Chronicles of Narnia pióra Brytyjczyka i żywię nadzieję na powiew świeżości w skostniałym gatunku, oraz powrót Arnolda do najlepszej formy.

Najnowsze recenzje

Komentarze