Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Jones

Thirteen Days (Trzynaście dni)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 30-06-2010 r.

O mały włos w październiku 1962 roku doszłoby do nuklearnego holokaustu. Fidel Castro, przerażony nieudanym i inspirowanym przez USA atakiem emigrantów kubańskich w Zatoce Świń, zbliżył się politycznie do Związku Radzieckiego. Nikita Chruszczow, bojąc się amerykańskiej interwencji, zaczął wspomagać Kubę militarnie. Sprzęt zaczął napływać na wyspę już w kwietniu 1962 roku, ale dopiero w październiku 1962 roku wywiad USA zorientował się, że znajdują się tam rakiety nuklearne. Informacja ta spowodowała największy polityczny kryzys w historii Zimnej Wojny. Było naprawdę blisko wojskowej konfrontacji, która niechybnie skończyłaby się wojną atomową na pełną skalę. 22. października, prezydent Kennedy wygłosił orędzie do narodu, w którym wypowiedział się na temat zaistniałej sytuacji. Kryzys trwał dokładnie trzynaście dni i tak swoje wspomnienia z tego okresu nazwał Robert Kennedy, brat Johna Fitzgeralda. Tak też zatytułowano filmową adaptację tych wydarzeń, zrealizowaną w 2000 roku przez Australijczyka Rogera Donaldsona. To nie koniec międzynarodowej ekipy. Za znakomite zdjęcia odpowiedzialny był nasz rodak, Andrzej Bartkowiak. W głównych rolach wystąpili – Kevin Costner (także współproducent) jako specjalny doradca Kenny O’Donnell, Bruce Greenwood (Kanadyjczyk!) jako John Fitzgerald Kennedy i Steven Culp jako Robert Kennedy. Scenariusz koncentruje się na kulisach Białego Domu i walk między twardogłowymi (zwolennikami wojny) a ludźmi prezydenta, którzy sprzeciwiali się otwartej konfrontacji. Film oparty jest w dużej mierze na nagraniach z Białego Domu, bowiem prezydent miał zwyczaj nagrywania narad. Dzięki temu (a także artykułowi, który jest podstawą scenariusza), wiele z dialogów jest wziętych żywcem z tych nagrań, co dodaje autentyzmu.

Kolejnym członkiem międzynarodowej ekipy był pochodzący z RPA kompozytor Trevor Jones. Praca przy Trzynastu dniach była bardzo komfortowa, bowiem całą ścieżkę nagraną jako elektroniczne demo przesłał w formie MP3 reżyserowi, który był zachwycony partyturą. Nagrania więc były tylko i wyłącznie przyjemną formalnością, zwłaszcza, że muzykę wykonywać miała London Symphony Orchestra, która już wielokrotnie pokazywała, że z amerykańskim patosem radzi sobie zupełnie nieźle. W filmie Donaldsona, jednym z najlepszych politycznych thrillerów tamtych lat, muzyka musiała podkreślać przede wszystkim napięcie.

Historyczny film polityczny na temat jednego z najważniejszych wydarzeń w historii Ameryki (i wielkim sukcesie prezydenta USA) nie mógł się obyć bez patriotycznej tematyki i z tym Jones poradził sobie znakomicie. Mamy dwa tematy, oba pojawiają się w rozpoczynającej album suicie Lessons of History. Od razu można usłyszeć, jak intensywna jest muzyka i jak sam utwór jest pełen patosu. Trevor Jones był zawsze świetnym tematykiem, choć ma tendencję do pisania wariacji na swój najsłynniejszy temat – ten z Ostatniego Mohikanina, co najlepiej chyba słychać w Na krawędzi. Tym razem wzorcem wydaje się Aaron Copland, ale chociaż obie melodie to czysta Americana, nie mamy do czynienia z kopią, co zdarzało się najlepszym (Goldsmith, Horner, Williams). Na charakter filmu wskazują także wybory orkiestracyjne. Przede wszystkim więc dęte blaszane, w tematyce trąbka i rogi a także mój ulubiony chyba stylistyczny zabieg kompozytora – specyficzne współbrzmienie skrzypiec z solową trąbką, pomysł jest prosty, a bardzo efektowny i chciałoby się powiedzieć, epicki. Smutniejszą i mniej dramatyczną wersją wspomnianego tematu jest Prayer for Peace.

Nie można jednak zapomnieć, że Trzynaście dni jest przede wszystkim thrillerem. Honorowy patriotyzm to tylko jedna strona medalu. Oczywiście, thrillery polityczne można ilustrować różnie, łącznie z koncentracją na budowaniu atmosfery czy, by powiedzieć wprost, łącznie z ambientem. Jones wybrał zupełnie odwrotne podejście. Zapewne ukształtował to historyczny charakter filmu, a także fakt, że wszechobecne jest zagrożenie trzecią wojną światową. Jest więc dużo mroczniej, ale bynajmniej nie znaczy to, że mniej intensywnie. Napięcie jest oczywiście dawkowane, choć południowoafrykański kompozytor cały czas wykorzystuje orkiestrę w pełni, dodając do tego czasem elektronikę. Duży dramatyzm potrafi być na albumie przyciężki. Struktura dramatyczna partytury jest znakomicie wypracowana, ale muzyka nie spada poniżej pewnego – wciąż bardzo wysokiego – poziomu intensywności. Co ciekawe, w filmie to wypada naprawdę dobrze. Być może dlatego, że, mimo dość dużego wizualnego dynamizmu, partytura musiała nieco „podkręcić” te sceny, które w dużej mierze polegają na tym, że kilka osób (od dwóch do zebrania rządu) gada w Białym Domu. Poza tym, uspójnia to całość ścieżki i film pod względem intensywności emocjonalnej – wiemy, że rozmowy w Białym Domu i sceny przy wybrzeżach Kuby to de facto ta sama opowieść. I że zagrożenie wojną jest dokładnie to samo. Do budowania napięcia Jones nie wykorzystuje zbyt oryginalnych środków, dysonuje smyczkami, wykorzystuje rytm, wykonanie orkiestry łączy agresję (dęte blaszane) i przerażenie (smyczki). Jest to jednak bardzo efektywne.

Kolejną stroną ścieżki jest rzadka, ale jednak, muzyka akcji. Kilka scen w filmie pokazuje loty amerykańskich samolotów szpiegowskich nad Kubą. Wtedy Jones podkręca tempo. Konwencja muzyki akcji kompozytora ustalona już przy Mrocznym mieście się nie zmieniła. Ten sam typ orkiestracji i rytmiki. Na szczęście nie mamy już tak bezpośredniej kopii jak w przypadku Merlina. Styl ten jest świetny i znakomicie się go słucha. Oczywiście nie wykracza to poza szczytowe chyba osiągnięcie twórcy Ostatniego Mohikanina, czyli You Have the Power z wspomnianego już Dark City. Do tego kompozytor dołącza kowadła, by jeszcze wzmocnić brutalność ścieżki w tych momentach, co najlepiej chyba słychać w Death of Major Anderson. Większa jest też rola elektroniki, co w przypadku np. „There Can Be No Deals” daje wrażenie, że temp-trackiem w filmie była Twierdza. Nie łudźmy się jednak – muzyka Jonesa jest oczywiście dużo lepiej zorkiestrowana (w ogóle orkiestracje są tutaj znakomite), jednak na źródło wskazuje sposób (nie brzmienie!) wykorzystania elektroniki i harmonia. Wspomniany już utwór wskazuje (w suspense) na jeszcze jedno źródło – Jamesa Hornera. Słychać tu dość charakterystyczną dla kompozytora Titanica progresję akordową, pewne elementy jego stylu słychać też w Death of Major Anderson. Nie można też zapomnieć o dobrym temacie militarnym, jaki pojawia się w tej śćieżce. Oparty na świetnym rytmie jest brutalny i prosty.

Muzyka uspokaja się dopiero w dwóch ostatnich utworach albumu, co cieszy po całej intensywności, napięciu i dramatyzmie. Uważam, że muzyka Trevora Jonesa jest bardzo dobra. Pod względem dramatycznym nie można jej nic zarzucić. W czasach, kiedy raczej się tego unika, dobrze jest posłuchać tradycyjnej ścieżki dźwiękowej z wielką orkiestrą, z dobrym tematem patriotycznym i dużym napięciem. Tematy, wbrew temu, co sądzą niektórzy recenzenci, przynajmniej zagranicą, są naprawdę mocne. Pojawiają się dość rzadko, ponieważ sam film rzadko się uspokaja, ale melodie są piękne. Świetny, niedoceniany score.

Najnowsze recenzje

Komentarze