Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Edge, The (Lekcja przetrwania)

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Kolejny po „The Ghost and the

Darkness” wyśmienity film przygodowy z muzyką Jerry Goldsmitha. Podobnie jak w przypadku wcześniejszego o rok

obrazu o lwach-zabójcach, tak i produkcja Lee Tamahoriego opowiada o zmaganiach człowieka z naturą, tym razem w

dzikich ostępach Alaski. „Lekcja Przetrwania” jednakże, rozwija ów schemat o kilka dodatkowych wątków:

konfliktu dwóch głównych bohaterów o jedną kobietę oraz starcia cywilizacji z dziczą. Wsparty monumentalną ścieżką

dźwiękową Goldsmitha film doskonale oddaje konfrontację z siłami przyrody, czego zwiastunem jest już otwierająca

sekwencja lotu na tle ośnieżonych szczytów Ameryki Północnej. Sukcesywne przeplatanie tradycyjnych scen akcji z

malowniczymi ujęciami górskich krajobrazów, podobnie jak to miało miejsce w przypadku zdjęć sawanny w „Duchu i

Mroku”, kreuje uczucie osamotnienia i respektu wobec potęgi natury. Bardzo wciągający kawałek kina. Umieszczenie

akcji na tak pięknym terenie stanowiło oczywiście dla Goldsmitha nie lada okazję, by mógł on po raz kolejny,

opisując tym razem dziewiczość terenów Alaski, sięgnąć po epickie środki wyrazu, czyli sprawdzony już wielokrotnie

przepis: wyrazisty temat plus tło. Co i w przypadku „The Edge” zapewniło w pełni satysfakcjonujący efekt.

Nie jest to bynajmniej jeden z najmocniejszych punktów kariery Goldsmitha, choć niewątpliwie trudno „Lekcji

Przetrwania” odmówić wysokiej jakości. Stanowi ona bardzo dobry, funkcjonalny score, wyśmienicie zespolony z

filmem, a wszelkie jej teoretyczne słabości wynikają właśnie z kształtu przedsięwzięcia pana Tamahori. W odróżnieniu

od „The Ghost and the Darkness”, „The Edge” ma fabułę całościowo o wiele bardziej ograniczoną, dotyczy

ona bowiem niemal wyłącznie trójki zaginionych w dziczy, nie pojawia się tutaj żaden istotny bohater zbiorowy. Fakt

ów jest główną przyczyną monotematyczności kompozycji Goldsmitha, zbudowanej wokół jednego, niezwykle mocnego i

słuchalnego tematu głównego, a jednocześnie ściśle podporządkowanej akcji obrazu w pozostałych fragmentach.

Założenia reżysera partytura ta spełnia perfekcyjnie. Wyśmienicie wpisuje się w tempo filmowych wydarzeń, a co dla

Tamahoriego zapewne istotniejsze, nie wykazuje tendencji do dominacji nad nimi. Jedynie w standardowo zilustrowanych

tematem przewodnim scenach podróży poprzez dzikie ostępy Goldsmith pozwala sobie na zwiększenie natężenia

kompozycji, czyniąc muzykę równorzędną partnerką dla imponujących ujęć gór Alaski.

Wspominany wciąż temat główny to jedno z licznych świadectw potęgi stylu zasłużonego kompozytora i bez wątpienia

jedno z jego najlepszych dokonań lat 90-tych. Przepiękna (choć wywołująca lekkie skojarzenia z wcześniejszym o parę

lat „Powderem”), podniosła i wyrazista melodia rozpisana na rogi i smyczki, wzbogacona krótkim czteronutowym

motywem drugorzędnym – o którym za chwilę – buduje indywidualizm muzyczny filmu Tamahoriego, dodaje majestatu i

splendoru wspomnianym sekwencjom lotu i podróży, w połączeniu z obrazem jawiąc sie jako prawdziwy majstersztyk.

Temat ten w wielkim stylu zarówno otwiera, jak i zamyka film, choć z pewnością to pierwszy kontakt z nim w napisach

początkowych robi największe, piorunujące wrażenie. Schematyczny? Rzeczywiście. Wzorcowy? Tym bardziej. Tak

wzorcowy, że nie zawahał się wiernie (łącznie z obecnym tu sposobem rozpisania na orkiestrę) skopiować go Klaus

Badelt kilka lat później w „Wehikule Czasu”, osiągając również znakomity rezultat. Jest nieodłącznym

elementem filmu, bez którego obraz w kluczowych poza-fabularnych scenach straciłby całą swoją siłę oddziaływania.

Trudno jednocześnie określić go tylko i wyłącznie ilustracją podróży, działa on bowiem w różnych sytuacjach jak

tradycyjny temat przewodni, czego przykładem jest intrygująca, wykonana w bardzo niskiej tonacji jego wersja pod

koniec „The River”, wykorzystana w momencie, gdy bohaterowie odkrywają, iż kręcą się w kółko. W przebiegu

narracji zatem ma on kluczową rolę.

Znamienne jest również tło muzyczne

tematu. Nieustannie głównej melodii towarzyszy dodatkowy, prosty, złożony z czterech nut motyw na lżejsze aerofony,

wyraźnie wyeksponowany w 6-minutowym „Rescued”, będący zapewne komentarzem dla dziewiczości terenów Alaski,

gdyż pojawia się on już wyłącznie towarzysząc ujęciom przyrody. Bardzo dobrze pomyślany, niewinny jakby w swojej

wymowie, poboczny, ale charakterystyczny. Złowrogi motyw dla niedźwiedzia prezentuje się dość niecodziennie.

Krótkie, opadające glissando, najczęściej kilkukrotnie powtarzane dla wzmocnienia elementu napięcia, towarzyszy

właściwie każdemu pojawieniu się na ekranie Grizzly i to właśnie ono ma za zadanie sygnalizować niebezpieczeństwo. W

odróżnieniu jednak od najsłynniejszego chyba w historii kina motywu dla zwierzęcia-zabójcy – czyli „Szczęk”

Johna Williamsa, Goldsmith swój wykorzystuje o wiele bardziej konwencjonalnie. Nie rozgranicza fałszywych alarmów od

realnego zagrożenia, wszystkie sceny zwiastujące potencjalne pojawienie sę niedźwiedzia opisane zostały wspomnianym

glissando, przez co kompozytor nie osiąga efektu psychologicznego pokroju wspomnianych „Jaws” sprzed 20 lat. Akcja

brzmi również dość standardowo, choć pozostaje, jak to na Goldsmitha przystało, ekscytująca i pełna energii. Autor

często sięga po mocny podkład perkusyjny (bębny), przywołujący lekko „The Wind and the Lion” z 1975 roku,

nadający sekwencjom akcji lekko barbarzyńskiego brzmienia, zwłaszcza w połączeniu z silną grupą instrumentów dętych.

Dramatyczne „The Ravine” i „Deadfall” są najlepszym świadectwem funkcjonalności tej idei

orkiestracyjnej.

„The Edge” to zdecydowanie ścieżka jednego tematu, co w filmie absolutnie nie razi, w oderwaniu od niego

jednak czyni płytę dość przeciętną pod względem słuchalności. Temat przewodni powraca co prawda w odpowiedniej

liczbie aranżacji (choć w kinie było ich znacznie więcej) i z odpowiednią częstotliwością, nie może jednak sam

zrównoważyć dużej ilości nudnawego, budującego napięcie underscore („Stalking”). Krótki, trwający niecałe 40

minut album, został dodatkowo zakończony bardzo dziwną, jazzową wersją tego samego tematu, napisaną przez Goldsmitha

w wolnym czasie po zakończeniu sesji nagraniowej. Niestety zbyt mocno kontrastuje ona z resztą materiału, by mogła w

jakikolwiek sposób usprawniać odbiór emocjonalny płyty, wręcz przeciwnie – utrudnia go. Rozległe „Rescued”

stanowiłoby o wiele lepszy finał, zgodny zarówno z akcją filmu, jak i jego tematyką. „Lekcja Przetrwania”

jest bardzo dobrą partyturą przygodową, o oklepanym co prawda brzmieniu akcji i underscore, ale z cudownym,

inspirującym tematem przewodnim, wyrażającym zachwyt i szacunek dla majestatu przyrody. W udanym filmie Tamahoriego

to sceny z krwiożerczym Grizzly (przekonująca kreacja niedźwiedzia Barta) i właśnie dostojna kompozycja Goldsmitha

wyróżniają się jakością. Rzetelna robota.

Najnowsze recenzje

Komentarze