Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Murray Gold

Doctor Who: Series 4 – The Specials

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-04-2011 r.

O muzyce do Doktora Who pisałem już nieraz. Wszystkie wynurzenia w tej materii sprowadzają się do ogólnego stwierdzenia, że prace Murray’a Golda są przebojowe i stoją na bardzo wysokim poziomie technicznym. Co więcej, są również ilustracją doskonale oddającą przygodowy charakter widowiska. Systematycznie pojawiające się na rynku albumy pokazują także, że partytury Brytyjskiego kompozytora to jakość sama w sobie. Wyprodukowany na potrzeby serii materiał jest na tyle autonomiczny, że z powodzeniem funkcjonować może w świadomości przeciętnego słuchacza, nie wykraczającego swoimi oczekiwaniami poza zwykłą rozrywkę. Dobitnie świadczą o tym wyniki sprzedaży oficjalnych albumów soundtrackowych. Nie dziwi mnie zatem, że producenci dwoją się i troją ostatnio, aby wycisnąć z tego soczystego owocu jak najwięcej. Efektem tego jest między innymi dwupłytowy album zawierający muzykę do bożonarodzeniowych specjalnych odcinków Doktora Who. Wbrew moim wcześniejszym obawom i ku wielkiemu zaskoczeniu, soundtrack okazał się sam w sobie bardzo przyjemny, a zawarta na tych krążkach muzyka przerosła oczekiwania wyniesione z filmu. Doktor Who: Series 4 – The Specials udowodnił jeszcze jedną kwestię. Prezentowane na regularnych albumach suity tematyczne, tak na dobrą sprawę nie wyczerpują całości muzycznego świata serii. To jak przysłowiowe lizanie szyby wystawy sklepowej, za którą znajdują się prawdziwe łakocie!

Krążki Silvy prezentują wycinki partytury tylko czterech z sześciu opublikowanych do tej pory specjałów serialu. Czemu? Dwa lata wcześniej jeden z nich został już umieszczony na oficjalnym soundtracku z czwartego sezonu, a kolejny… No cóż, kilka miesięcy później wydano jako osobną ścieżkę dźwiękową, co moim zdaniem nie było chyba do końca przemyślanym krokiem. Kwestię rozwlekania tego wszystkiego aż na dwa krążki również można by było poddać głębszej dyskusji. Pośród wielu całkiem fajnych tematów i utworów je rozwijających istnieje tam bowiem sporo ilustracyjnego materiału, bez obecności którego wydanie to wcale nie utraciłoby na jakości. Poziom merytoryczny i techniczny opraw do poszczególnych filmów zdaje się być sprawą równie istotną, wpływającą na poziom percepcji. Styl i warsztat Murray’a Golda zmienia się z roku na rok i soundtrack Silvy doskonale to uwypukla.

Pierwszą płytę otwiera temat Vale z epizodu The End of Time, któremu więcej miejsca poświęca drugi dysk. Po nim wkraczamy już w muzyczny świat pierwszego świątecznego dodatku, The Next Doctor. Dosyć interesujący zresztą świat. Pełen wspaniałych tematów i całkiem dobrze skonstruowanych aranżacji. Niemniej rażący zbytnią uległością realiom filmowym. Ten problem zdaje się być domeną większości materiału wchodzącego w skład pierwszej płyty. Pomiędzy doskonałymi utworami akcji takimi jak The March of the Cybermen, czy kilkoma powrotami do znanych nam z pierwszego i drugiego sezonu tematów, niewiele tu melodii na których można by zawiesić ucho na dłużej. Niejednokrotnie pisałem już, że Murray Gold ma tendencje do kreowania cukierkowatej atmosfery w sytuacjach, gdy główni bohaterowie przeżywają swoje zwycięstwa. O ile w specyficznych warunkach filmowych muzyka tego pokroju sprawuje się wyśmienicie, na albumie wydaje się nieco przerysowana. Trochę większą dawką pokory względem wyobraźni słuchacza przejawia się ilustracja kolejnego dodatku – Planet of the Dead. Tam z kolei idylliczny underscore zastąpiony zostaje bardziej problemową muzyką, rozpatrującą znane nam tematy w nieco bardziej molowych tonacjach, przy jednoczesnym wykorzystaniu mniejszych środków muzycznego wyrazu. Oczywiście nie obyło się bez wyjątków, a w tym przypadku jest nim sztampowa, ale całkiem miła dla ucha fanfara Lithuania.

Im dalej brniemy w zawartość płyty, tym bardziej mamy prawo czuć się osaczeni tym ciężkim, mrocznym brzmieniem. Film The Waters of Mars do najlżejszych gatunkowo nie należy, a zatem ta posępna filmowa atmosfera ma prawo udzielać się również partyturze Golda. Nuda? Bynajmniej! Obok kilku ciężkostrawnych co prawda fragmentów, otrzymujemy dwa bardzo interesujące, melancholijne utwory, odcinające się od maniery wyolbrzymiania i przerysowywania emocji.

Atmosfera smutku i melancholii podtrzymana jest jeszcze na początku drugiej płyty. Ta (jak już zresztą wspominałem wcześniej) w całości poświęcona jest partyturze do dwuczęściowego specjału, The End of Time. Wydawać by się mogło, że godzinny soundtrack z dwuodcinkowego widowiska telewizyjnego, to drobne przegięcie, a tu napotyka nas kolejna niespodzianka – bardzo fajny i dobrze korespondujący ze słuchaczem krążek! Na pewno nie jest to zasługą wybitnej spójności materiału, bo tego atutu chwilami po prostu brakuje. Nieraz zdarzyć nam się może moment rozkojarzenia, znużenia, lub nagłego oderwania od budowanej dotychczas atmosfery. Sytuację ratuje mistrzowska wręcz żonglerka całym arsenałem tematów napisanych w toku prac nad trzecim i czwartym sezonem Doctora Who. Murray Gold powraca do wspaniałych motywów Władców Czasu, Oddów, a także samego Doktora, ubierając je w wytworne szaty aranżacji.

Muzyka akcji i aranżacje tematyczne, to płaszczyzny, które w sposób szczególny potwierdzają jakość warsztatu Brytyjczyka i jego niemałą wiedzę w zakresie orkiestracji. Takiej potęgi i energii bijącej od orkiestry i chóru próżno szukać wśród wielu wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcji! Szczególnie mocno akcentowany jest powrót do melodii towarzyszących Doktorowi w trzecim sezonie. I tak na przykład, Final Days jawi się jako wzbogacona o partie chóralne, ciekawa parafraza fenomenalnego tematu z pamiętnego utworu All the Strange Strange Creatures. Wspaniałą współpracę orkiestry z chórem docenić można w utworach pokroju The Time Lords’ Last Stand, gdzie poza umiejętnością poprawnego posługiwania się materią lejtmotywiczną, kompozytor poszczycić się może również dużym wyczuciem treści płynących z obrazu filmowego. Fabularne nawiązania do psychopatycznego pobratymcy Doktora tworzą okazję do wielkiego „come back” mojego ulubionego tematu – tematu samego Mistrza. Cztero i półminutowa suita o tej postaci idealnie rekompensuje niedosyt, jaki zostawił po sobie oficjalny album z muzyką do trzeciego sezonu. Jednym z niekwestionowanych highlightów tej płyty jest natomiast utwór Vale Decem, ilustrujący transformację Doktora. Ten podniosły chóralno-orkiestrowy kawałek, zarówno w filmie jak i na płycie, brzmi znakomicie!

Niemniej świadom wielu problemów jakich dostarczyć może próba przebrnięcia przez ten dwupłytowy album, powściągnę chyba swój hurra-optymizm i nie będę na siłę zachęcał do masowego opróżniania magazynów sklepowych z tego wydania. Jak w przypadku wielu innych soundtracków, także i ten obarczony jest znamieniem pewnej kontekstowości. Doctor Who, to doskonała muzyczna rozrywka, która wyrwana ze świata filmowego pozostanie niestety tylko rozrywką. Ile magii kryje się na tych dwóch płytach doceni tylko ten, kto sięgnął po serial i oglądając go doskonale się przy nim bawił.

P.S. Kupując ten soundtrack za pomocą iTunes, można otrzymać dwa dodatkowe utwory.


Inne recenzje z serii:

  • Doctor Who (sezon 1 i 2)
  • Doctor Who (sezon 3)
  • Doctor Who (sezon 4)
  • Doctor Who (sezon 5)
  • Doctor Who (sezon 6)
  • Doctor Who (sezon 7)
  • Doctor Who (sezon 8)
  • Doctor Who (sezon 11)
  • Doctor Who (sezon 12)
  • Doctor Who: A Christmas Carol
  • Doctor Who: The Day of the Doctor & The Time of the Doctor
  • Doctor Who: The Doctor, The Widow and the Wardrobe & The Snowmen
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze