Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clint Mansell

Sahara 2

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 21-04-2011 r.

Clint Mansell to postać dosyć nietuzinkowa w świecie muzyki filmowej. Z jednej strony potrafi zaskoczyć naprawdę porządną, a nawet inspirującą pracą (patrz Requiem dla snu, The Fountain), z drugiej, ma skłonności do wyprodukowania muzycznych ścierw, których aż żal słuchać (Doom). Nie ulega wątpliwości, że odkąd zaczął zajmować się tworzeniem opraw muzycznych do filmów, otarł się już o wiele stylów i „szkół kompozycji”. Mansell czerpie pełnymi garściami od prawdziwych ikon gatunku i wcale się tego nie wstydzi. Nie ma powodów ku temu. Swoje inspiracje okrasza bowiem bardzo obfitą dawką eksperymentu odświeżającego skostniałe przez czas spojrzenie na gatunek muzyki filmowej. Są jednak partytury w dorobku tego brytyjskiego muzyka, które choć wyzute z ambicjonalnego podejścia, prezentują rzemiosło zdolne zachwycić niezwykłą łatwością w odbiorze jak i doskonałą stroną techniczną.

Do grona takowych prac zaliczyłbym oprawę do filmu Brecka Eisnera,Sahara. Popełniona w 2005 roku luźna adaptacja książki Clive’a Cusslera, zarówno wśród krytyków jak i widzów, nie wzbudziła zbytniego zainteresowania i szybko świat o niej zapomniał. Stylizowana na przygody Indiana Jonesa, historia, dała jednak sposobność Clintowi Mansellowi do wykorzystania bardziej klasycznego brzmienia, brzmienia orkiestrowego. Trudno jednak cokolwiek skomponować w takim stylu nie znając się za bardzo na nim. Z pomocą przyszedł zatem wyśmienity orkiestrator, Nicholas Dodd, bez którego chyba tak lubiany przez miłośników solidnej muzyki akcji, David Arnold, nie miałby za wiele do zaoferowania w Hollywood. Ręka Dodda bardzo mocno odcisnęła się na brzmieniu Sahary sprawiając, że każdy instrument wykorzystany w aranżacjach zdaje się być na swoim miejscu.



Solidną podstawą do czerpania pełnej przyjemności ze słuchania partytury Mansella jest bez wątpienia warstwa tematyczna. Uboga co prawda, bo ograniczona do jednego głównego tematu i paru okolicznościowych motywów, niemniej w pełni zadomawiająca się w świadomości odbiorcy już od pierwszych minut słuchania. Pierwsze minuty stanowią zresztą klucz do zainteresowania się całością. Wspaniały, otwierający partyturę na płycie, Ironclad, prezentuje w trzyminutowej suicie to, co w Saharze najlepsze: patetyczny, porywający temat i niesamowite wypełnienie przestrzeni doskonale skonstruowanymi orkiestracjami. Obok dostojnie eksponowanych dęciaków pojawia się również apokaliptyczny chór, podkreślający epicki wymiar przeżywanej przygody. Dalsza część albumu pokaże jednak, że chór jest tu tylko dodatkiem urozmaicającym fakturę, w żaden sposób nie narzucającym się i nie konkurującym z samą orkiestrą o laur pierwszeństwa w aranżacjach.





Temat przewodni, z racji swojej przebojowości, zepchnięty został głównie pod muzykę akcji, której w filmie rzecz jasna nie braknie. Zrzucenie ciężaru tego jakże istotnego elementu partytury tylko na jedną melodię wcale nie wyszło kompozycji na złe. Wręcz przeciwnie. Powracające niczym bumerang, ale w zmienionych aranżacjach, fragmenty melodii, cieszą, tym bardziej, że niosą za sobą pewne ożywienie w warstwie brzmieniowej. Na spektakularny popis tego, jak idealnie pogodzić można dynamiczną ilustrację z dążeniem do estetyki w warstwie melodyjnej, składają się dwa potężne bloki muzyczne wtórujące pełnej rozmachu potyczce z końcówki filmu. Charakterystyczne dęciaki przywołujące na myśl najnowsze ścieżki dźwiękowe do filmów o Jamesie Bondzie wyraźnie akcentują obecność Dodda. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że orkiestrator poprawia kompozytora, bądź sugeruje mu w jakim kierunku powinien popychać swoją muzykę, aby brzmiała ona bardziej spójnie, przy jednoczesnym zachowaniu melodyjności i poprawności ilustracyjnej.



Specyficzne umiejscowienie rozgrywającej się w filmie akcji zrodziło konieczność napisania kilku utworów o zabarwieniu etnicznym. Etnika ta, zresztą jak w połowie podobnych hollywoodzkich produkcji, jest artystycznie uboga, sprowadzona do roli symbolu łatwo odwołującego wyobraźnię słuchacza do odpowiednich szerokości geograficznych. Wykorzystano w tym celu duduki i rzewny wokal oraz całą gamę instrumentów perkusyjnych. Na tapetę brany jest nie tylko Arnold i jego wcześniejsze zmagania nad Gwiezdnymi Wrotami (szczególnie da się to zauważyć w utworze The Clue), ale również nielichy dorobek Zimmera. Partytury pokroju Black Hawk Down z pewnością posłużyły jako jedno ze źródeł inspiracji. Niemniej gracja z jaką Mansell i jego orkiestrator poruszają się pomiędzy tradycyjnym brzmieniem, a patetyczną orkiestrą wzbudza podziw. Utwory takie jak All Aboard! świadczą o bardzo lekkim podejściu autorów do swojego dzieła. Świadczy o o tym również systematyczne odwoływanie się do elektroniki, na której Dodd opiera rytmiczne tło pod wspaniałe dęciaki i smyczki. Niestety (lub stety) nie obyło się bez komercyjnego zabiegu popularyzującego niejako ścieżkę dźwiękową. Ostatni utwór na płycie to rockowy remiks Ironclad, którym Clint Mansell sugeruje, że bliżej mu chyba do rockmana niż symfonika.



Owszem, mógłbym kręcić nosem mówiąc, że już to kiedyś słyszeliśmy, że partytura Mansella nic nowego nie wnosi do muzyki filmowej, wręcz czerpie z niej pełnymi garściami… I co z tego, skoro czas spędzony przy tej ścieżce owocuje głównie pozytywnymi odczuciami i chęcią niejednokrotnego powtórzenia tego doświadczenia w przyszłości. Jeżeli miałbym rościć jakieś pretensję, to tylko pod adresem wydawców albumu, który moim skromnym zdaniem rozdrabnia się miejscami nad mniej pasjonującymi fragmentami muzycznymi o stricte ilustracyjnym charakterze. Sahara to kolejny solidny Mansell, który choć do ambitnych pod względem artystycznym nie należy, doskonale odnajduje się jako element muzycznej rozrywki.


Najnowsze recenzje

Komentarze