Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Keith Emerson, Goblin

Chiesa, la (Kościół)

(1989)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-08-2011 r.

W czasach średniowiecznych krzyżowcy dokonują rzezi na wieśniakach podejrzewanych o czczenie szatana. Na miejscu ich masowego grobu postanawiają postawić kościół. W czasach współczesnych, podczas prowadzonych prac konserwacyjnych w tej świątyni i na skutek ciekawości pewnego badacza-bibliotekarza zło zostaje uwolnione.

Tak o to w dużym skrócie przedstawia się fabuła pochodzącego z 1989r., wyprodukowanego przez samego Dario Argento, horroru La Chiesa. Jak to we włoskim kinie grozy scenariusz jest tutaj akurat elementem, nad którym lepiej spuścić zasłonę milczenia. Co prawda zarys historii nie wygląda źle, ale potem gdzieś to się rozłazi, czasem wydarzenia potrafią nie mieć żadnego sensu, jak gdyby twórcą chodziło tylko o jakąś fajną scenę uśmiercania drugoplanowych bohaterów. Skoro jednak podpisał się pod tym sam Argento, to jednak powinno to mieć coś w sobie. I nie chodzi o czternastoletnią wówczas córkę reżysera w jednej z głównych ról, ani o wzbudzającą emocje krótką, nieco groteskową scenę współżycia (nie, nie Asii Argento stety albo niestety;)) kobiety z rogatym diabłem o koźlim pysku. Kościół jest dobrze nakręcony, mimo momentami miałkiej fabuły, ogląda się go przyzwoicie, ma niezłe zdjęcia i niezwykle klimatyczną muzykę co razem tworzy specyficzny nastrój filmu.

Choć Argento tego filmu nie nakręcił, to jednak jego wpływy widać także w muzyce. Otóż odpowiedzialni za nią byli współpracujący z nim wcześniej muzycy ze słynnej już grupy Goblin (choć jako kompozytora oryginalnych utworów wymienia się często tylko Fabio Pignatelliego, a Massimo Mornate i Cludio Simonetti byli być może tylko współwykonawcami) oraz brytyjski klawiszowiec i muzyk rockowy Keith Emerson, który zrobił dla Argento ścieżkę do Inferno. Goblini, czy też Pignatelli jak kto woli, nie współpracowali jednak z Brytyjczykiem. Każdy napisał swoje kawałki, aczkolwiek w bardzo zbliżonych klimatach i brzmieniach, a twórcy użyli ich potem w obrazie. Wykorzystano także trzy piosenki, w tym jedną Simona Boswella (miał już do czynienia z Argento przy filmie Phenomena), elektroniczną wariację Emersona na utworze Bacha oraz fragmenty autorstwa… Philipa Glassa: Floe w elektronicznej aranżacji i wykonaniu niejakiego Martina Goldray’a a także kawałek z opery Civil Wars wzięty na tapetę przez Goblin.

Całość muzyki jest więc oparta o brzmienie syntezatorów i elektronicznych organów, mających imitować te kościelne. Syntetyczny jest także chór, pojawiający się tu i ówdzie a mający wzmocnić religijną atmosferę w muzyce. Mimo tej sztuczności brzmienia, która z początku, zwłaszcza w średniowiecznej scenerii bije po uszach, muzyka stanowi mocny punkt filmu i bardzo dobrze się w nim sprawuje. Stylistycznie może nieść pewne skojarzenia ze ścieżką grupy Tangerine Dream do nieudanego horroru Michaela Manna The Keep, albo z pracami Johna Carpentera.

Muzyka taka jak z La Chiesa, nawet mimo iż utwory zmontowano wg prezentowanych motywów, tematów a nie wg filmowego montażu, sporo traci w wydaniu płytowym. Budujący nastrój elektroniczny underscore w oderwaniu od obrazu nie stanowi właściwie żadnej atrakcji, nie zafascynuje też pod względem konstrukcyjnym, a zabiegi z tajemniczymi, szepcącymi wokalami (Posessione) Goblini stosowali już wcześniej, z ciekawszym nawet efektem w Suspirii. Jednak płyta jest krótka, więc tego siłą rzeczy nie jest dużo, a poza tym czuć w tym klimat nawet bez filmu. Ciężko brzmi też Bach na elektroniczne organy. Natomiast najbardziej nie na miejscu zdają się dwie bardzo przeciętne pop-rockowe piosenki w klimacie lat 80 (utwór Boswella nie znalazł się na płycie, podobnie jak Civil Wars Glassa).

Co jest więc ciekawego? Dokładnie to samo, co robi też najlepsze wrażenie w filmie, czyli niezły, klimatyczny motyw z goblinowego tracku La Chiesa i przede wszystkim elektroniczna aranżacja Floe Glassa. Nie będę tutaj wmawiał, że ta wersja jest lepsza od orkiestrowego oryginału ale na pewno taka lepiej pasuje do filmu i do reszty soundtracku. Dzięki zagraniu jej na syntezatorach zdaje się być integralną częścią reszty. Fragmenty tego utworu użyte w filmie stanowią jego najbardziej udane muzycznie momenty. Do plusów dodałbym też przyjemny temat granej przez młodą Argento dziewczyny o imieniu Lotte. Main Theme Emersona w swojej drugiej części także, mówiąc kolokwialnie, daje radę.

Kościół wychodził na soundtrackowy rynek kilkukrotnie i poszczególne wydania trochę się różnią w doborze materiału. W moim przekonaniu najlepsze jest to pierwsze, wypuszczone przez Cinevox jeszcze na winylu, a niedługo później wydane w Japonii na kompakcie. Jest krótkie i treściwe, najlepiej „przyswajalne” bez obrazu. Kolejne wydania były albo niepotrzebnie za długie, a dodatkowy materiał nie wnosił nic ciekawego, albo gubiły świetne Floe, bez którego trudno mi sobie wyobrażać tę muzykę.

Tak czy inaczej jednak Kościół to nie jest soundtrack, który można by polecać szerszemu gronu odbiorców. Jest to pozycja dla wąskiego grona tych, którzy widzieli film i podobała im się ścieżka dźwiękowa. Muzyka w sumie udana, bo przecież dobrze sprawująca się w filmie, a że podobnie jak zdecydowana większość innych ścieżek z włoskiego kina grozy, poza obrazem nadająca się do słuchania raczej wyrywkowo, to już osobna kwestia. Generalnie na płycie w tym wydaniu i tak może okazać się bardziej przyswajalna od klasyków pokroju Suspirii czy Profondo Rosso

Najnowsze recenzje

Komentarze