Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Forever Young (Wiecznie młody)

(1992/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 08-10-2011 r.

Bohaterski lotnik Daniel McCormick otrzymał miłosny temat muzyczny, będący jednym z popularniejszych „wyrobów” Jerry’ego Goldsmitha w latach 90-tych. O ile o samej ścieżce przez długie lata pamiętali jedynie zagorzali fani, o tyle sam temat utorował sobie drogę na kilka kompilacji, prezentując najbardziej chyba romantyczne oblicze muzyki Goldsmitha lat 90-tych. Osobiście nie jestem wielkim entuzjastą tego utworu – i to nie z powodu oklepanej aranżacji, która czyni go w oeuvre kompozytora dość anonimowym tworem, a przede wszystkim z racji jego lukrowatej otoczki, która przesłodzony już na starcie film zmienia nieomal w czytankę dla nadwrażliwych dziewcząt.


Co bowiem temat daje obrazowi? Nawet nieszkodliwe na płycie fragmenty, ubrane w delikatną, ckliwą goldsmithowską elektronikę (Will You Marry Me?), powodują w filmie zgrzyty; apogeum kiczowatego sentymentalizmu kompozytor osiąga niedługo później przy okazałej, melodramatycznej aranżacji The Experiment, która w połączeniu z obrazem prezentuje się jak tandetna reklamówka któregoś z domów spokojnej starości (o dziwo w finale, gdy bohaterom faktycznie przybywa lat, podobna wersja tematu robi lepsze wrażenie). Na temacie ilustracyjne kiksy się nie kończą, choć uczciwie trzeba przyznać, że pozostałe z nich mają mniejszy wpływ na odbiór ścieżki – mowa tu z jednej strony o kiepsko wypadającym w filmie otwarciu Test Flight, który jako podkład do statycznych, nudnych napisów tytułowych, pobrzmiewa komiksową taniochą rodem z dawnych filmów telewizyjnych, z drugiej zaś strony o przedramatyzowanym The Deep Freeze, gdzie dzieciaki, wystraszone nagłym przebudzeniem McCormicka, uciekają z wojskowego magazynu; szarża ilustracyjna jest tu zupełnie niezrozumiała – widzowie poznali już głównego bohatera i straszenie nim na tym etapie mija się z celem. Chwilowa subiektywizacja narracji, przełączenie się na perspektywę dzieciaków, w kontekście filmowego prologu nie zdaje po prostu egzaminu, niezależnie od tego, jak bajkowo traktujemy snutą przez reżysera opowieść.


Pomimo jednak wspomnianych kiksów, muzyka Goldsmitha radzi sobie naprawdę… nieźle. Nawet w najsłabszych swoich pracach kompozytor potrafił dodać kiepskiemu filmowi adrenaliny i ekscytacji – tak jest i tutaj. Desperacka scena lądowania z Test Flight dużą część swoich emocji zawdzięcza właśnie ścieżce dźwiękowej, w której twórca Pamięci absolutnej przy pomocy standardowych dla siebie środków umiejętnie stwarza iluzję niebezpieczeństwa i walki o życie (podobnie jak późniejsze The Tree House czy Getting Away, sprawiające, że zaczyna zależeć nam na sukcesie McCormicka). W bardziej stonowanych lirycznych momentach, kiedy kameralność przysłania na chwilę sentymentalizm, goldsmithowski temat miłosny nabiera klasy – i to pomimo faktu, że fragmenty te przeciętnemu widzowi przemkną podczas seansu zapewne niezauważone; Forever Young jest bowiem tylko muzycznym produkcyjniakiem, choć stworzonym przez osobę biegłą w swoim rzemiośle. I tę biegłość obserwować można w scenach finałowych, gdzie sentymentalizm tematu miłosnego Goldsmith zamienia na awiatyczny rozmach, efektownie podkreślający piękno podniebnej przygody.

Forever Young jest o tyle ciekawym przypadkiem, że to, co w filmie zawodzi, na albumie – pozbawione wizualnego odniesienia – prezentuje się całkiem atrakcyjnie. Temat miłosny nie jest wprawdzie żadnym wielkim dokonaniem na tle artystycznego dorobku kompozytora, niemniej posiada pewien niezaprzeczalny urok, szkoda że podany w tak oczywisty, sztampowy sposób (jazzująca, saksofonowa aranżacja Brada Dechtera z koncertowego Love Theme From „Forever Young” ma w sobie o wiele więcej charakteru i namiętności niż ckliwy tradycjonalizm Goldsmitha).

Dla kontrastu, to co w filmie wypada nieźle, czyli skromna liryczna tapeta przypisana emocjom rodzinnym i nowym przyjaciołom, spowalnia płytę w sposób wręcz nieprawdopodobny. Recenzowane tu wydanie La-La Land Records zamiast ścieżce pomóc, obnażyło jedynie jej liczne wady, sprawnie ukryte na dotychczasowym, zwięzłym albumie Big Screen Records. Pomimo chronologii, edycja La-La Land pozbawiona jest tak naprawdę elementarnej płynności narracyjnej – nowe utwory nie posuwają muzycznej opowieści do przodu, dublując najczęściej to, co zostało już powiedziane w bardziej frapujących fragmentach; Thawed Out czy Good News są jak na standardy Goldsmitha underscorem zaskakująco płytkim w kwestiach ilustracyjnej pomysłowości, zaś I Was Wrong czy Best Friends zniechęca anemiczną liryką, podaną w ciekawszej formie pod postacią Kitchen Aid czy The Diner – obu obecnych na oryginalnym albumie. O ile edycja Big Screen, dzięki mądrej produkcji z łatwością zarobiłaby trzy gwiazdki, o tyle La-La – mimo dobrych zamiarów – na swoim wydaniu ukazała ścieżkę niezbyt dobrze rozplanowaną, nierówną i poza kilkoma przebłyskami po prostu przeciętną.

W kwestii oceny końcowej: rzemiosło rzemiosłem, sentymentalizm sentymentalizmem – nie da się jednak ukryć, że dla miłośników tematycznej muzyki filmowej Forever Young będzie produktem godnym uwagi; nieczęsto zdarza się, by wyrobnicza ilustracja przykładała taką wagę do wypracowanej melodyki. Temat miłosny, wraz z ekscytującą (nawet jeśli zbanalizowaną w stosunku do Rambo czy Total Recall) muzyką akcji gwarantuje ścieżce solidną trójeczkę. Szkoda tylko, że zmysł smaku zawiódł Goldsmitha w kluczowych momentach, w efekcie czego kompozytor ubrał filmową opowieść w szaty muzycznego harlequina.

Najnowsze recenzje

Komentarze