Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Power of One, the (Zew wolności)

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Czasami zdarza się, że wielki niemiecki kompozytor Hans Florian Zimmer „schodzi na ziemię” i podejmuje się napisania muzyki do projektu o mniejszym budżecie (ostatnio zdarza się to nader często). Takimi przykładami mogą być dokumentalne The Last Days, tudzież Younger & Younger. I zdarza się, że są to projekty udane, tak jak w przypadku Ostatnich Dni, oraz nieudane, tak jak w przypadku Younger & YoungerThe Power of One jest właśnie filmem, którego zamiarem nie było wcale podbijanie światowych kin, ale adaptacja powieści Bryce’a Courtenay’a o tym samym tytule. Zarówno powieść jak i film opowiadają o zmaganiach na tle rasowym w Południowej Afryce podczas drugiej wojny światowej. Między tymi wszystkimi przykrymi wydarzeniami musi odnaleźć się młody P.K., który postanawia z pomocą przyjaciół przeciwstawić się tyranii.

Od początku niemiecki kompozytor zaznaczał, że chce aby oprawą muzyczną do tego filmu były „głosy Afryki”. I chwała mu za to. Do pomocy wziął Lebo M, z którym później jeszcze współpracował między innymi przy The Lion King oraz Tears of the Sun. Warto w tym miejscu poświęcić kilka słów Lebo M. Pochodzi on z Południowej Afryki, jest producentem, pisze teksty piosenek, jest kierownikiem chóru itd. Istny człowiek orkiestra. Zdobywca nagrody Grammy i nominowany do Oscara za piosenki do Króla Lwa, współpracował również z Jerry Goldsmithem oraz z Jamesem Newtonem Howardem. Jednym słowem idealny człowiek do współpracy przy filmie opowiadającym o Afryce. Lebo M przy The Power of One był odpowiedzialny za aranżację muzyki, która robi naprawdę niemałe wrażenie.

Album otwiera The Rainmaker. Chór, elektronika i bębny. Tak w sumie można by podsumować ten utwór, oraz cały album. Jednak The Rainmaker to coś więcej niż suma składowych. Zimmer jest mistrzem w przekazywaniu emocji poprzez muzykę. Nie inaczej jest w przypadku The Power of One. Otwierający album Zaklinacz Deszczu to dusza Afryki. Bębny wybijające rytm do którego śpiewa chór, delikatna elektronika potęgująca doznania towarzyszące nam przy słuchaniu tej muzyki, w końcu melodia której naprawdę ciężko się oprzeć. To wszystko sprawia, że wkraczamy w świat pięknej i niczym nie skrępowanej afrykańskiej kultury.

Jeszcze piękniejszy jest Mother Africa. Utwór otwiera fortepian, dalej mamy elektronikę wtórującą chórom wyśpiewującym afrykańską pieśń. To właśnie pieśni w aranżacji Lebo M są najważniejsze. Zimmer poprzez ich głębię rewelacyjnie wplótł tutaj wszystko to, co jest tak cenne na kontynencie afrykańskim. Zarówno The Rainmaker oraz Mother Africa można by sklasyfikować jako tubylcze pieśni w otoczce pięknej muzyki. I tak właśnie jest, przecież The Rainmaker to pieśń na cześć zaklinacza deszczu, natomiast Mother Africa to pieśń na cześć Afryki. Jednak wszystko podane jest tu z ogromną gracją i wdziękiem, tak więc powinno to przekonać nawet największych antagonistów muzyki etnicznej. Na wyróżnienie zasługuje również jedyna piosenka. The Power of One śpiewana przez Teddy Pendergrassa znajduje się w środku albumu, a jednak nie przeszkadza. Wbrew pozorom jest to już duża zaleta, gdyż każdy z nas potrafi podać przykłady, gdzie piosenka jest albo żenująca, albo co najmniej psuje nastrój towarzyszący słuchaniu płyty. W tym przypadku udało się tego uniknąć i możemy nazwać tę piosenkę miłym przerywnikiem, gdzie raz jedyny mamy do czynienia z językiem angielskim.

Również należy wspomnieć o Southland Concerto, chociażby ze względu na rolę jaką odgrywa on w filmie. Rzadko się bowiem zdarza, żeby jakiś utwór kompozytora odgrywał centralną rolę w fabule filmu. Jest to piękna afrykańska pieśń, którą Zimmer postanowił pozostawić w naturalnej formie. Trochę szkoda, gdyż w filmie występuje ona w towarzystwie fortepianu i brzmi to jeszcze lepiej. Nic więcej na ten temat nie mogę napisać, ażeby nie popsuć nikomu zabawy podczas oglądania filmu. Reszta kompozycji stoi na wysokim poziomie. Są to głównie pieśni w wykonaniu The Bulawayo Church Choir z niewielką domieszką muzyki. Wygląda to tak, jakby Zimmer uznał, że to co naturalne jest idealne, przez co ingerował w całość z naprawdę chirurgiczną ostrożnością. Album zamyka Mother Africa Reprise. Jest to dłuższa wersja wcześniej opisywanej wersji tego utworu. Pojawiają się również drobne zmiany w aranżacji, szczególnie w początkowej fazie utworu.

Na plus należy zapisać także fakt, iż album ten jest bardzo przystępny słuchaczom na całym świecie. Niemieckiemu kompozytorowi udało się znaleźć idealny kompromis pomiędzy ludowym śpiewem z czarnego kontynentu, a muzyką, którą reszta świata zaadoptuje bez większego problemu. Reasumując, The Power of One jest muzyką, którą polecam każdemu, kto ma na tyle otwarty umysł, żeby spróbować czegoś nowego. Za to dla tych, którzy lubią elementy etniczne w muzyce, pozycja obowiązkowa.

PS. Pod tym adresem można za darmo ściągnąć większość muzyki z The Power of One:

http://lebom.com/music.html

(tekst opublikowany na Score Aficionado)

Najnowsze recenzje

Komentarze