Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kolja Erdmann

Russland – Im Reich Der Tiger, Bären Und Vulkane

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 06-11-2011 r.

O tym, że filmy przyrodnicze potrafią inspirować twórców ścieżki dźwiękowej bardziej niż wiele filmów fabularnych, przekonywać nikogo chyba nie trzeba. Nie raz udowodnili to choćby Bruno Coulais czy George Fenton – wciąż te dwa nazwiska wymienia się jako mistrzów tego gatunku. Oczywiście obok nich wielu innych twórców tworzyło i tworzy całkiem interesujące partytury do filmów i seriali poświęconych naturze, nie popełniając może dzieł na miarę wspomnianej dwójki, ale takie, które warto przesłuchać i o których przynajmniej kilku fanów ciągle pamięta. Alan Williams, Nicolas Hooper, Christophe Jacquelin… a teraz można dopisać śmiało jeszcze jedno nazwisko – Kolja Erdmann.

Erdmann to młody Niemiec, który na koncie ma zilustrowanych raptem parę rodzimych seriali plus będący przedmiotem niniejszej recenzji film kinowy. Russland – Im Reich Der Tiger, Bären Und Vulkane jest w istocie przeniesieniem na duży ekran najciekawszych ujęć nakręconych na potrzeby dwa lata wcześniejszego serialu Wildess Russland. Coś podobnego, jak w przypadku telewizyjnego Blue Planet i jego pełnometrażowej wersji, czyli Deep Blue z fantastyczną muzyką Fentona. O ile jednak w tamtym przypadku Brytyjczyk uzupełnił tematy z serialu i na nowo nagrał je ze znakomitymi Berlińskimi Filharmonikami, o tyle tutaj na taki zabieg się nie zdecydowano. Czy Erdmann na nowo ilustrował „nowy” film bazując na wcześniej napisanych motywach, czy też wykorzystano gotowe utwory z serialu (i jeśli tak, to w jakim stopniu), trudno mi ocenić. Na pewno w całym serialu znalazło się więcej muzyki niż w jego wersji kinowej, ale wydawcy ścieżki dźwiękowej zadbali o to, by najciekawsze fragmenty, które film pominął, również znalazły się na soundtracku, mieszając jedne z drugimi.

A jak w ogóle brzmi ta ścieżka? Czy bliżej jej do eksperymentalnych brzmień Coulaisa czy też do klasycznej symfoniki a la Fenton? Cóż, Erdmann w eksperymenty się nie bawi, jego dzieło jest zdecydowanie bardziej konwencjonalne, jednak trudno by było pomylić Russland z pracami George’a Fentona. Jest to brzmienie bardziej nowoczesne, utrzymane we współczesnych standardach, czy też we współczesnej modzie filmówki. Zwłaszcza w action-score, pełnym smyczkowych ostinato i elektronicznej perkusji a także we wszelkich wzniosłych, niemal patetycznie brzmiących momentach da się wyczuć pewne wpływy Zimmera czy jego naśladowców, choć oczywiście Erdmanna, poza narodowością i zawodem nic ze słynniejszym niemieckim twórcą nie łączy. Żeby jednak nie było zbyt „a la RCP”, jak to zwykło się dziś określać tego typu stylistykę, to (poza o niebo ciekawszymi od standardów dla tego studia orkiestracjami) mamy jeszcze chór. Zarówno męski, żeński, jak i mieszany, w zależności od potrzeby utworu. Śpiewający po rosyjsku oczywiście, bo w końcu jest to serial o przyrodniczym bogactwie Rosji. I nie jest to żadne kaleczenie języka naszych wschodnich sąsiadów, jak w Polowaniu na Czerwony Październik, bo wprawdzie chórzyści nie są Rosjanami, ale prawie. Zarówno orkiestra jak i chór są bowiem z Białorusi. Swoją drogą jest to pierwszy soundtrack jaki kojarzę, na którym usłyszałem wykonawców z kraju prezydenta Łukaszenki.

Muzyka Erdmanna bardzo dobrze prezentuje się w filmie, a najlepiej w pozbawionych narratora sekwencjach prezentujących majestatyczne krajobrazy Rosji z lotu ptaka. Gdy kamera wznosi się w obrazie nad skałami Uralu, a Erdmann „podkręca” orkiestrę i włącza chór, czujemy się, jakbyśmy oglądali nie przyrodniczy dokument, lecz jakiś epicki obraz fantasy. Zdecydowanie mniej ciekawie jest, gdy muzyka ma robić za tło do różnorakich scenek ze zwierzętami, zwłaszcza gdy swoje trzy grosze dorzuca narrator. Pomijając fakt, że jest wtedy wyciszona, to nic ciekawego sobą nie wnosi i wydaje się być napisana bez wyrazu i trochę od niechcenia, jakby niemiecki kompozytor tylko czekał na kolejną plenerową scenę, by móc po raz kolejny zaprezentować temat przewodni partytury. Ten zresztą w obrazie usłyszymy nie raz, może nawet odrobinę zbyt często, ale z drugiej strony ta nieskomplikowana, patetyczna melodia w różnych aranżacjach prezentuje się naprawdę wybornie, więc nie ma co narzekać. Nieco inaczej ma się kwestia z odsłuchem materiału zawartego na płycie.

I nie chodzi tu o sam główny temat, tego wcale nie ma na sountracku tak dużo. Raczej o wszelkie podniosłe, majestatyczne momenty, mocarne wejścia chóru, które dosłownie przytłaczają całą resztę i sprawiają, że zwyczajnie ma się ich przesyt. Soundtrack za mało eksponuje bardziej stonowane części score. Co z tego, że wśród solowych instrumentów mamy duduk, shakuhachi i oczywistą dla Rosji bałałajkę, skoro natłok chóralnej wzniosłości jest tak duży, że giną one przytłoczone i trzeba kilka razy dokładnie przesłuchać soundtrack, by w ogóle zwrócić na nie uwagę. Przydałoby się więcej utworów pokroju ładnego, spokojnego, etnicznie zabarwionego Die Vielfalt des Urals. Nie oznacza to oczywiście, że ta epicka, chóralno-orkiestrowa część score jest zła. Przeciwnie. To wśród utworów korzystających zarówno z białoruskich instrumentów jak i gardeł wyłowimy największe highlighty albumu, jak piękny, mistyczny nieomal Der Baikalsee, krótki ale magiczny Stimme der Wälder, niepokojące, oparte na niskich męskich wokalach Der Kampf der Arktis oraz Die Gewalt Kamtschatkas, czy przede wszystkim rozwijający temat zamykający każdy odcinek serialu Wildes Russland – Titelsong wyśpiewywany przez Alexandrę Seefisch. Parę tracków można by tu jeszcze wymienić, ale gdy słucha się ich jednego po drugim wrażenie, jakie wywołują na słuchaczu, jest znacznie mniejsze. I to jest główna bolączka tego soundtracku.

Mimo to, jak najbardziej polecam zapoznanie się z Russland – Im Reich Der Tiger, Bären Und Vulkane. Nawet jeśli słuchany jako całość może nieco męczyć, zbyt wiele tu dobrych, świetnych, albo tak zwyczajnie „fajnych” utworów, by przejść obok niego obojętnie. I choć początkowo chciałem zakończyć recenzję wystawiając mocne trzy i pół gwiazdki, to zdecydowałem się naciągnąć do czterech, by płyta ta niesłusznie nie pozostała zupełnie niezauważona wśród otrzymujących tego typu noty rzemieślniczych kompozycji bardziej znanych nazwisk z bardziej znanych filmów.

Najnowsze recenzje

Komentarze