Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

War Horse (Czas wojny)

(2011)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 11-11-2011 r.

Po 4 latach nieobecności do gry wraca John Williams. I to od razu z dwiema partyturami! Za filmy, do których stworzył muzykę odpowiada oczywiście Steven Spielberg, który także po 4 latach absencji, zdecydował się powrócić do branży jako reżyser. Dwa różne filmy i dwie różne ścieżki dźwiękowe. Najpierw do kin weszły Przygody Tintina oparte na słynnym komiksie Hergego (pierwszy w karierze Spielberga film animowany), a następnie dramat, Czas wojny. Obie ścieżki należą do najbardziej oczekiwanych w całym 2011 roku. Sam powrót Williamsa jest bowiem wielkim wydarzeniem! Pytanie tylko, czy są nim partytury, które napisał?

Tintin to familijne kino przygodowe, Czas wojny opowiada natomiast historię przyjaźni młodego chłopaka z… koniem. Kiedy koń zostaje zabrany na I wojnę światową, główny bohater podąża za nim. Te dwa zupełnie różne filmy wymagały oczywiście indywidualnego podejścia muzycznego. John Williams, jako jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej słynie wszak z bardzo dużej wszechstronności. Fabuła zapowiadała ścieżkę bardziej dramatyczną niż przygodową, opartą raczej na mocnej (tak dziś brakującej w muzyce filmowej) tematyce. Wiele osób spodziewało się także Americany – specyficznego stylu amerykańskiej muzyki, odnoszącego się do twórczości Aarona Coplanda.

Pierwszy utwór albumu, Dartmoor, 1913 tylko połowicznie potwierdza te tezy. Rozpoczynający się od pięknej solówki na flet, utwór, pokazuje, że ścieżka ta będzie dosyć dramatyczna i to ze znakomitym, odnoszącym się do najlepszych prac Williamsa, tematem. Tematem błądzącym gdzieś pomiędzy pracami takimi jak: Za horyzontem, czy też Prochów Angeli. Jednak brzmienie jest bardziej angielskie niż amerykańskie. Tym, czym dla Szeregowca Ryana był Aaron Copland, tym dla Czasu wojny jest znakomity angielski kompozytor, Ralph Vaughan Williams, określany czasem jako pastoralny (takie miano zyskała jego piękna III Symfonia). Mamy tu więc epickie i emocjonalne brzmienie. Amerykański kompozytor operuje ponadto lekko celtyckimi rytmami, chociaż nie tak dalece idącymi, jak w wymienionym już wcześniej score do dramatu Rona Howarda. Główną rolę odgrywają tu jednak smyczki i instrumenty dęte drewniane. Williams nie boi się również muzyki komediowej, tak jak na początku Bringing Joey Home, and Bonding. Słuchając tego wszystkiego można sobie tylko wyobrazić, jakie problemy sprawia przywożony do domu, Joey. Tak jak wspomniałem już wyżej, dużą rolę odgrywają tutaj instrumenty dęte drewniane, a także ciepła waltornia. Nie są to oczywiście wyjątkowo oryginalne orkiestracje, ale Williams w tym, co robi, jest bardzo efektywny. Kompozytor pozwala sobie nawet na odrobinę inspirującej akcji, która jest dość ekscytująca, aczkolwiek nie tak, jak w jego sławniejszych pracach.

Drugą stroną ścieżki jest muzyka mroczna, ilustrująca zapewne sceny wojenne. Tutaj Williams (już w Ruined Crop) wprowadza nowy temat, na solową trąbkę. Przypomina on nieco Americanę, a wrażenie to potwierdza jeszcze dodany werbel. Pojawia się także bardziej dramatyczna muzyka akcji. Trzeba powiedzieć, że kompozytor w tym przypadku częściej niż zwykle wykorzystuje swój werbel. Wykonaniu ścieżki nie można nic zarzucić. Twórca Listy Schindlera zapewnia znakomitą muzykę dramatyczną, chociaż tutaj (z jednym wyjątkiem, o którym trochę niżej) preferuje mniej intensywną akcję. Wykorzystuje w niej oczywiście pełną orkiestrę, ale większą rolę odgrywają jednak bardzo rytmiczne smyczki. Mroczna i dramatyczna muzyka akcji nie stawia na tak lubianą przez fanów muzyki filmowej, ekscytację. Z drugiej strony nie znaczy to, że partytura ta nie jest emocjonująca. Od pewnego czasu, John Williams ma tendencję do wyrażania nią raczej wściekłości, aniżeli przygody, jak to czynił w latach 80. czy pierwszej połowie lat 90. Oczywiście nawiązuje tym do swoich dokonań z lat 70., gdzie chociażby w Czarnej niedzieli i Szczękach lubował się w mroczniejszym brzmieniu. Upraszczanie go (jakby wielu fanów sobie tego życzyło) tylko do kina nowej przygody czyni jego woltę w kierunku Strawińskiego (którego zarówno tutaj, jak i w Przygodach Tintina jednak za dużo nie ma) zupełnie niezrozumiałą, co jednak jest nieuzasadnione.

W drugiej części Williams tylko na chwilę wraca do wręcz komediowego brzmienia i jest to utwór Joey’s New Friends. Poza tym konsekwentnie trzyma się bardziej dramatycznego, mrocznego wręcz underscore i stawia na militarystyczny temat, który swoją drogą jest znakomity. Na szczególną uwagę w tej części albumu zasługują między innymi wyjątkowo dramatyczny utwór dwunasty. Jest on bardzo piękny i sięga wyżyn emocjonalnej intensywności. Trochę inaczej przedstawia się natomiast sprawa z No Man’s Land, gdzie na początku budowana jest atmosfera napięcia i grozy, po której przechodzimy do najlepszego na albumie i, moim zdaniem, od ładnych kilku lat w karierze Johna Williamsa utworu akcji. Oparty jest on na instrumentach dętych blaszanych i nerwowych smyczkach. Nie można tutaj nie zauważyć podobieńst do dominujących w tej chwili w muzyce filmowej trendów (mowa zwłaszcza o stylistyce Hansa Zimmera). Niemniej utwór ten przede wszystkim odnosi się do analogicznych utworów w Indianie Jonesie, a dokładniej: On the Tank i Belly of the Steel Beast. Nie można też zapomnieć o tym, że militarystyczny temat (jeden z czterech napisanych na potrzeby Czasu wojny) pojawia się tutaj w pełnej krasie. Aranżacja robi tutaj dosłownie wszystko.

W trzech ostatnich utworach Williams powraca do melodyjności. Znów większą rolę odgrywają pozostałe tematy oraz emocjonalne smyczki. Dochodzi także fortepian, w pięknym solowym wejściu w utworze Remembering Emilie and Finale, po którym mamy równie piękne smyczkowe frazy. Kończące album The Homecoming jest natomiast powrotem do optymistycznego brzmienia pierwszej części partytury. Wracają tu wszystkie tematy. John Williams zawsze słynął ze znakomitego ich wykorzystania. Jest to zdecydowanie najlepszy utwór kompozytora z ostatnich kilku lat. To, że wrócił do takiego epickiego, emocjonalnego brzmienia może naprawdę tylko cieszyć.. Ostatnich ponad 13 minut albumu (bo tyle trwają razem dwa ostatnie utwory), jest pięknym podsumowaniem całego albumu.

W filmie muzyka Williamsa wypada na poziomie dość wysokim. Ciekawostką jest to, że zapowiedzi tematu wojennego pojawiają się już na początku filmu. Trzeba powiedzieć, że w kontekście jest ona nierówna. Obok momentów, które wypadają wręcz wybitnie (zwłaszcza początek i koniec filmu, to, jaki kontrast buduje fortepian z Finale z ostatnimi ujęciami, tak samo temat wojenny podsumowujący cały film, i flet w kontekście pięknych ujęć angielskiego krajobrazu w Dartmoor, 1912), ale są momenty, kiedy muzyka po prostu jest, bo jest (zwłaszcza rozwiązanie wątku niemieckich dezerterów, którzy uciekają na tytułowym Joeyu i jego przyjacielu Topthornie). Do highlightów w filmie zaliczają się na pewno The Death of Topthorn (niestety tytuł jest mocnym spoilerem) i No Man’s Land, który, mimo wyciętej części utworu (nie ma tematu wojennego, dokładnie rzecz biorąc), znakomicie ilustruje jedną z najlepszych scen filmu. Piękne The Homecoming to utwór skomponowany pod napisy końcowe.

Nie jest to muzyka wybitna. Trzeba przyznać, że album jest nieco za długi. Dłuży się zwłaszcza w tej „mrocznej” części. Tematy są piękne (zwłaszcza ten z Dartmoor, 1912), ale nie jest to już ten sam poziom, który można było usłyszeć w Prochach Angeli, czy także wspominanym wcześniej, Za horyzontem. John Williams to jednak kompozytor, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Jak zwykle muzyka jest doskonale zaaranżowana, a nagranie Shawna Murphy’ego pozwala każdej sekcji orkiestry oddychać. No Man’s Land, Dartmoor, 1912 i The Homecoming na pewno należą do najlepszych utworów tego roku i na pewno są jednymi z najmocniejszych kandydatów w tej kategorii. Muzyka Williamsa nie jest może wybitna, ale wciąż bardzo dobra. 80-letni kompozytor, po tym, jak przy Indianie Jonesie i Kryształowej Czaszce powinęła mu się noga, wrócił do formy. Obie ścieżki są bardzo mocne. Najważniejsze jednak pozostaje jedno. Po czterech latach nieobecności, John Williams wrócił!

Najnowsze recenzje

Komentarze