Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Morris

Immortals (Immortals. Bogowie i herosi)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-11-2011 r.

Trevor Morris znany jest nam doskonale ze swojej działalności w telewizji. Ostatnimi czasy pracował nad kilkoma głośnymi projektami, wśród których wyszczególnić możemy dwa wspaniałe seriale osadzone na tle historycznym: Dynastia Tudorów i Rodzina Borgów. Co można powiedzieć o tych partyturach? Przede wszystkim to, że Morris wie doskonale czym jest muzyka i jaką rolę powinna ona pełnić w telewizyjnym periodyku. Rozumie również potrzebę tworzenia charakterystycznych tematów i angażowania niezbędnego instrumentarium (z uwzględnieniem tego etnicznego) do wyrażania emocji zawartych na kartach partytury. Wschodzący talent, można by rzec. Nic, tylko zapewnić mu bardziej komfortowe warunki, pozwalając pisać do wielkich hollywoodzkich produkcji! Cóż, szansa się nadarzyła, a Morris miast wzbudzić zachwyty, rozczarował swoją nieco pasywną postawą. Stworzył bowiem całkiem solidną ilustrację, ale wypraną z jakichkolwiek własnych pomysłów i nie wnoszącą absolutnie nic nowego do gatunku. A o jakiej muzyce tu mowa? Ano o ścieżce dźwiękowej do filmu Immortals. Bogowie i herosi.



Projekt ten miał także swój inny wymiar. Dzięki niemu, po kilku latach nieobecności w branży powrócił autor thrillera psychologicznego, Cela, indyjski reżyser, Tarsem Singh. A powrót ten stał się sporym wydarzeniem dla wszystkich miłośników brutalnego kina akcji z historią i fantastyką w tle. Stylizowany na 300, film Immortals, to propozycja dla wszystkich zwolenników batalistycznej orgii, wspaniale potraktowanej strony wizualnej i nie grzeszącej przeintelektualizowanymi historiami, fabuły. Aż dziw bierze, że z tak niskiego budżetu (raptem 75 mln $) dało się nakręcić tak efektowny film! Cóż, żadne pieniądze nie uchroniły go przed miażdżącą krytyką, między innymi za oprawę muzyczną. A tej nie jestem w stanie do końca zrozumieć…



Biorąc pod uwagę liczne recenzje i komentarze porównujące twór Morrisa do najbardziej upodlonych ścieżek Tylera Batesa i Ramina Djawadiego, zachodzę w głowę i pytam, czy oby słuchaliśmy tej samej muzyki?! O ile wyżej wymienieni rzemieślnicy przyzwyczaili nas do cierpkiego i sztucznego brzmienia, Trevor Morris, pomimo ewidentnego braku oryginalności, potrafił przynajmniej uszanować obraz, do którego pisał. Przede wszystkim nie wciskał się w każdą scenę z racjonalizującą poczynania bohaterów, pseudomuzyką… żeby nie powiedzieć, teksturą dźwiękową. Nie starał się zwracać na nią uwagi bardziej aniżeli powinien. Innymi słowy – Trevor Morris stworzył czystą ilustrację, która ma prawo umykać z głowy zaraz po zakończeniu seansu. Choć ma owe prawo, to jednak jakoś mi ona nie umknęła. Przyznam, że zanim poszedłem do kina, udało mi się kilka razy przesłuchać płytę ze ścieżką dźwiękową do Immortals. Możliwe że właśnie z tego powodu, pomimo jej ułomności, stosunkowo ciepło przyjąłem muzykę akcji, która robiła wiele w końcowych scenach filmu. Być może i z tego samego powodu znienawidziłem fragment (uwaga, spoiler!) śmierci matki Tezeusza, który zabrzmiał niczym domorobne sample rodem z fabryki dźwięków Thomasa Gouski i Lukasa Wudarsky’ego. Wszystko to pokazuje, że ścieżki dźwiękowej do Immortals nie da się szufladkować, potraktować z góry i stwierdzić, że „brzmi tak, jakby była skomponowana nie na orkiestrę, tylko na zespół obrabiarek ciężkich”.


Tym mocniej wyrażał będę swój sprzeciw, gdyż w przeciwieństwie do wielu podobnych gatunkowo, a industrialnie brzmiących partytur, Morris położył większy nacisk na bardziej naturalne brzmienie – na brzmienie orkiestrowe. I to słychać nie tylko w filmie, ale i na płycie! Może nie jest ona ostoją „funu” rodem z prac Powella i wspaniałym przeżyciem intelektualnym bijącym z kart partytur Desplata, ale nie stroni od dynamicznej i przykuwającej uwagę, akcji, często opartej też na teksturach bitowych. A uwagę przykuje nie tyko orkiestrowo-chóralny action score, ale także język stylistyczny, który wyda nam się bardzo znajomy. Co tu dużo mówić, Morris wycisnął z warsztatu Zimmera dosłownie wszystko! Słuchając Immortals, w jednej chwili czułem się jakbym obcował z jakimś niepublikowanym fragmentem Króla Artura, innym razem moja wyobraźnia wędrowała w kierunku Aniołów i Demonów. A to tylko najbardziej charakterystyczne ikony muzyki filmowej, jakimi posługuje się Morris. Niemniej, pomimo ewidentnego rozczarowania tym bezmyślnym zrzynaniem, trzeba mu przyznać, że czyni to w taki sposób, jakby za muzykę odpowiedzialny był sam Hans Zimmer. Nie dziwne, wszak wiele lat spędził u jego boku pisząc chociażby muzykę dodatkową.



Jedyną ostoją kreatywności wydaje się zatem temat przewodni partytury. Niestety zupełnie anonimowy i umykający z głowy równie szybko, jak w niej zagości. Trochę szkoda, ponieważ bohaterska postać Tezeusza aż prosiła się o jakiś mocny, heroiczny akcent, który byłby ikoną kompozycji Morrisa. Tymczasem otrzymujemy nieco melancholijną, niezdecydowaną melodię i sporo rozbieżności z tego tytułu na linii underscore – muzyka akcji. Być może dlatego pierwsze minuty spędzone nad partyturą przypominają w większej mierze niekończące się poszukiwanie emocji, tam, gdzie ich nie ma. Niestety część ścieżki dźwiękowej nieco nudzi poza obrazem, a należna czasom hellenistycznym, etnika, po prostu zawodzi. Gdy już jednak przebijemy się przez te smuty, kompozytor nie znajduje dla nas litości!



Sporo można powiedzieć o muzyce akcji, ale na pewno nie to, że „dudni, świszczy i łomocze”. Wręcz przeciwnie. Aparat wykonawczy, choć składający się głównie z instrumentów perkusyjnych i dętych blaszanych, prezentuje nam całkiem schludną i przyjemną dla ucha mieszankę muzyczną. Owszem, wypraną z jakichkolwiek „górnolotnych” doświadczeń, ale za to epicką i przemawiającą do słuchacza stosunkowo prostym przekazem – tematem zaprzęgniętym w rytmiczne perkusje. Wciągnięty w tą szaleńczą akcję pod koniec partytury, apokaliptyczny chór, pomimo swoich nawiązań do prac Zimmera, zapewnia solidną porcję epickich brzmień… Oczywiście dla miłośników takowych, bo i tak wszyscy RCP-hejterzy znajdą swój powód, aby pocisnąć po Morrisie za to, co zrobił.



Oczywiście Immortals należą się ostre słowa krytyki, przede wszystkim za bezczelne splagiatowanie wielu hollywoodzkich prac, głównie ze stajni RCP. Trevor Morris miał okazję objawić światu swój talent, ale póki co objawił swoje niesamowite zdolności podpinania się pod cudzy warsztat. W filmie zdało to swój egzamin… przynajmniej na tyle, aby czuć się w miarę ukontentowanym wychodząc z sali kinowej. Na płycie również dostarczył stosownej rozrywki kosztem notorycznie wykonywanych facepalmów. Innymi słowy, Immortals, to niezobowiązująca chwila zapomnienia dla poszukiwaczy mocnych wrażeń w muzyce filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze