Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Rachel Portman

Snow Flower and the Secret Fan

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-11-2011 r.

Rachel Portman – jako jedna z niewielu kobiet parających się fachem kompozytorskich – żyje sobie spokojnie pośród karierowiczów z Hollywood, chwytając się głównie ckliwych, owianych płaszczem dramatu lub romansu, filmów… Tych mniej okrzyczanych przez media, ale za to zapewniających artystce pożądany komfort pracy. Wśród wielu zmiennych na tej płaszczyźnie, jest jedna stała – współpraca z Chińskim reżyserem, Wayne Wangiem, która na przestrzeni minionych dwóch dekad przyniosła kilka ciekawych projektów, między innymi dramat obyczajowy The Joy Luck Club oraz komedię, Dym. Pod koniec roku 2010, Wang podjął się ekranizacji bestsellerowej powieści Lisy See, Snow Flower and the Secret Fan. Osadzona w XIX-wiecznych Chinach, opowieść, mówi o kolejach życiowych dwóch kobiet złączonych nierozerwalną i dożywotnią przyjaźnią zapieczętowaną w dzieciństwie tzw. przysięgą Laotong. Przeniesiony we współczesne realia obraz, odnosi się do zarysowanej przez Lise See historii tylko pobieżnie, co chyba nie do końca ukontentowało zagorzałych miłośników tej powieści. Na komercyjną klapę tego filmu złożyło się wiele elementów, począwszy od wspomnianej wyżej fabuły, a skończywszy na niezbyt dobrym montażu. Jedno jest pewne – nie zawiodła muzyka autorstwa Rachel Portman.



W chwili, gdy po raz pierwszy (całkowicie przypadkowo) trafił do mnie jeden z utworów ścieżki dźwiękowej do Snow FlowerThe Letterbox – byłem wniebowzięty. Niesamowita lekkość z jaką muzyka Portman nawiązała ze mną kontakt i uwolniła moją wyobraźnię, sprawiła, że przez pewien czas żyłem w nadziei, iż otrzymam naprawdę wspaniałą i pełną liryki partyturę. Po cichu liczyłem również na solidną pracę, konkurencją dla popełnionych przez Williamsa kilka lat temu, Wyznań Gejszy. Cóż, kilka dni później, gdy mogłem już zapoznać się z całą płytą, mój entuzjazm nieco się ostudził. Czemu? Choć paleta tematyczna, jaka powstała na potrzeby filmu Wanga miała prawo mnie zachwycić, partytura sama w sobie była raczej konwencjonalnym tworem, nie odbiegającym zbytnio od innych z tego typu filmów. Czyli ckliwa, bardzo emocjonalna, ale i pod pewnymi względami nieco popcornowa w tej swojej emocjonalności. Otrzymaliśmy zatem kolejne solidne, ale i odtwórcze dzieło w karierze Rachel Portman.



Doszukując się przyczyn takowego stanu rzeczy, w pierwszej kolejności należałoby naszą uwagę skierować w kierunku filmu, który usilnie starał się chwycić widza za serce. Nie do końca uwierzyłem w intencje Wanga i po kilku przesłuchaniach ścieżki dźwiękowej doszedłem do wniosku, że pani kompozytor najwyraźniej również nie kupiła owego przesłania. Jak inaczej wytłumaczyć tak dalece idącą zachowawczość ilustracyjną jak nie owymi estetycznymi potrzebami, jakie narzucił tutaj obraz Wanga? Z drugiej strony nic nie usprawiedliwia sztampowego podejścia do tematu, jaki zaserwowała nam Rachel Portman. Cóż, nie od dziś wiadomo, że pani kompozytor zjada swój ogon, ale w przeciwieństwie do wielu jej kolegów z Hollywood, robi to przynajmniej z typową dla siebie gracją! A i efekty tej pracy są całkiem zadowalające – zwłaszcza w połączeniu z filmem.


Poszukujący w muzyce ładnych i nie przeszkadzających melodii, słuchacze, będą raczej ukontentowani po wysłuchaniu ścieżki dźwiękowej do Snow Flower. Przy wszelkich jej niedoskonałościach potrafi jednak zapewnić kilka mile spędzonych przy niej chwil. Przede wszystkim jest to ścieżka próbująca połączyć ze sobą dwa muzyczne światy – historycznych XIX-wiecznych Chin oraz współczesnych. Mają one swoje odzwierciedlenie nie tylko w warstwie tematycznej, ale i aparacie wykonawczym. Otwierający płytę utwór Lily Meets Snow Flower daje nam przeświadczenie o tym, jak Portman postrzega wschodnią kulturę. A postrzega ją przez pryzmat hollywoodzkich standardów. Mamy zatem liryczny temat głównej bohaterki zaprzęgnięty w charakterystyczne dla miejsca toczącej się akcji instrumentarium: erhu, etniczne flety i solową wiolonczelę. Brzmi znajomo? Nie bez powodu nasze myśli uciekać będą w kierunku wspomnianej wyżej partytury do Wyznań Gejszy. Rachel Portman z powodzeniem podejmuje tutaj język muzyczny, w jakim przemawiał do nas John Williams. Wiadomo, nie jest to ten sam poziom wykonania, aranże są bardziej ubogie, a partyturze Portman bliżej do minimalistycznych, dąsających się w tle melodii, aniżeli napisanej z pełnym rozmachem epickiej kompozycji. Wszystko to jednak ulega zapomnieniu, gdy do głosu dochodzą utwory takie, jak The Letterbox, czy Letters At The Airport. Usłyszymy tam drugi z prezentowanych nam tematów, w ramach którego pięknie łączą się ze sobą historia Snow Flower i Lily z historią Niny i Sophie. Tym razem Portman sięga po bardziej współcześnie brzmiące instrumenty, czyli po smyczki i fortepian. Dosyć wyraźnie nawiązuje tym samym do kilku swoich poprzednich partytur. Nie bez znaczenia pozostaje tu także harfa, która zaprzęgana jest najczęściej do tworzenia pasaży pomiędzy poszczególnymi motywami. Dosyć ubogimi w formę, ale na pewno nie w treść.



Tak dalece idąca oszczędność w dawkowaniu dźwiękiem może być poczytana tylko jako atut. Pozwoliła ona bowiem skupić większą uwagę na samym obrazie, bez dobijania widza jeszcze jednym nie do końca zrozumiałym elementem. Niemniej pójście w kierunku minimalizmu, siłą rzeczy sprawiło, że partytura wydała się na płycie nieco leniwa i zbyt mocno uwiązana do nakreślonych przez kompozytorkę, tematów. Z tej prawie 50-minutowej przygody zapamiętamy zatem tylko kilka utworów wybijających się w jakiś sposób z grona ckliwej ilustracji. Tak na dobrą sprawę całą partyturę można zamknąć w kończącym film utworze, We Will Be Laotong. Czemu? Przede wszystkim dlatego, iż genialnie łączący w sobie dwa nurty kształtujące partyturę do Snow Flower – historyczny i współczesny. Poza tym zawiera wszystkie najbardziej interesujące nas motywy.



Podsumowując. Czas spędzony przy Snow Flower and the Secret Fan nie był czasem zmarnowanym. Dwa ładne tematy, kilka ciekawie zaaranżowanych i chwytających za serce utworów, niewybredna stylistyka – to tylko niektóre atuty kompozycji. Atuty skłaniające do sięgnięcia po nią. Na pewno nie jest to highlight w twórczości Rachel Portman, ale wpisuje się w ciąg udanych i miłych dla ucha prac – pomimo ich oczywistych wad związanych z oryginalnością. Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze