Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Howard Shore

Hugo (Hugo i jego wynalazek)

(2011)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 07-02-2012 r.

Młoda sierota zajmuje się zegarami na dworcu kolejowym w Paryżu. Chłopak żyje z tego, że podkrada jedzenie z różnych sklepów. Poszukuje go między innymi inspektor stacji, Gustaw. Kiedy chłopak próbuje ukraść nakręcaną myszkę, jej właściciel przyłapuje go na gorącym uczynku. Przy okazji zabiera mu jego notatnik, w którym jego zmarły ojciec dokonywał obliczeń do naprawienia jednej maszyny, jedynej rzeczy, która młodemu Hugo po nim została. W odzyskaniu notatnika chłopakowi pomaga Isabelle, córka chrzestna starca… Tak pokrótce przedstawia się historia opowiedziana w najnowszym filmie Martina Scorsese, który nazywa się po prostu Hugo. Film jest wielkim hołdem dla historii kina, co zauważyli wszyscy recenzenci (zarówno na poziomie fabularnym, jak i wizualnym) i jest pierwszym w karierze słynnego reżysera filmem całkowicie zrobionym w technologii trójwymiarowej. James Cameron, który zrewolucjonizował kino swym Avatarem po wyjściu z kina powiedział, że to najlepsze zastosowanie 3D, jakie w życiu widział i przebija także jego własne dokonania. Sam reżyser wypowiedział się, że to najlepsza do tej pory technika, najbardziej realistycznie oddająca aktorstwo. Główne role w filmie zagrali Asa Butterfield jako młodziutki Hugo Cabret, Chloe Moretz jako Isabel, Ben Kingsley zagrał „Papę Georgesa” i w niespodziewanej roli Gustawa – inspektora stacji – pojawił się znakomity Sacha Baron Cohen, przez chwilę widzimy także rozchwytywanego ostatnio Jude’a Lawa, który tutaj wystąpił jako ojciec tytułowego bohatera. Film Scorsese zebrał świetne recenzje. Chwalono przede wszystkim aktorstwo Kingsleya i dzieci, także piękne zdjęcia Roberta Richardsona i fakt, że film jest pięknym hołdem dla starego kina i, przez to, być może jednym z najbardziej osobistych dzieł genialnego reżysera.

W poprzednim filmie, Wyspie tajemnic, Scorsese zrezygnował z muzyki ilustracyjnej, genialnie za to wykorzystując utwory poważne z XX wieku, oddając przy tym hołd Stanleyowi Kubrickowi. Od 2002 roku reżyser ma stałego kompozytora. Jego współpraca z Howardem Shore’em zaczęła, kiedy twórca Taksówkarza wyrzucił gotową muzykę Elmera Bernsteina (jeden z jego ostatnich projektów) do Gangów Nowego Jorku. Nie jest to jednak pierwszy raz, kiedy Scorsese zaangażował Kanadyjczyka. W 1985 roku mało jeszcze znany późniejszy twórca Władcy Pierścieni zilustrował film Po godzinach i to właśnie przy nim poznali się Scorsese i Shore. Twórca jest głównie znany ze swych kompozycji do thrillerów i horrorów, chociaż ma za sobą ciepłe komedie romantyczne i dramaty (chociażby Duży, Pani Doubtfire czy Naiwniak), ale o tych ścieżkach się raczej nie pamięta. Dlatego pewnie dla wielu (mimo znajomosci jego pracy dla Scorsese) angaż do Hugo był czymś nieoczekiwanym i, w kontekście fabuły familijnego przecież filmu, niezłym szokiem. Muzyka została wydana przez Howarda Shore’a własnym sumptem w jego wytwórni Howe Records.

W świat dworca Gare Montparnasse, na którym odbywa się większość przedstawionych w filmie wydarzeń wprowadza nas The Thief. Historia dzieje się w Paryżu, więc Shore postawił na stereotypowe francuskie brzmienie, czyli walczyki z dużym udziałem akordeonu i fortepianu. Zarówno reżyser jak i kompozytor stawiają na specyficzne budowanie magii, a piękne ujęcia, od jakich Scorsese zaczyna film, pozwoliły kompozytorowi na wprowadzenie ślicznego tematu już na początku filmu. Już tutaj widzimy, że twórca, w pełni zrozumiawszy charakter kontekstu, pisze ścieżkę z bardzo dużą ilością ciepła.

Partytura tak naprawdę posiada trzy główne tematy. Pierwszy z nich, wprowadzony już w The Thief to temat głównego bohatera. Drugi z nich odnosi się do posiadanego przez tytułowego Hugo automatonu, rodzaju nakręcanego robota. Trzeci zaś i on już pojawia się w The Chase odnosi się do inspektora Gustawa, który sam w sobie jest postacią dość tragiczną (nieszczęśliwie – a może jednak nie? – zakochany, także został ranny w pierwszej wojnie światowej, przez co ma metalową nogę, z którą zresztą wiąże się wiele komicznych rozwiązań). Jest on zabawny i oparty na militarystycznych rytmach. Pięknie podsumowuje graną przez Cohena postać. Podział na te trzy tematy, które oczywiście się wymieniają, nadaje ścieżce strukturę. Nie jest to oczywiście operowanie tematyką na poziomie Johna Williamsa, który wykorzystaniem działającej skojarzeniowo muzyki (ostatni przykład – temat wojenny pod ostatnie ujęcie Czasu wojny) wręcz opowiada historię, ale jednak działa to bardzo dobrze. Kompozytor wprowadza także piękną i ciepłą melodię dla ojca chłopca (Hugo’s Father, także Ashes). Ta melodia powiązana jest bardzo ładnie z tematem automatonu. Ma to oczywiście duże znaczenie dla fabuły filmu (bowiem z powodów emocjonalnych maszyna ta jest powiązana z relacjami Hugo z ojcem).

Wyciszona głównie muzyka Shore’a zawiera w sobie dużo energii. Bierze się stąd, że walczyki kompozytora zawierają w sobie dużo ruchu w ślicznie rozpisanych partiach smyczkowych. I znowu ma to powiązanie z fabułą i wizualnym aspektem filmu. Scorsese często operuje mechanicznymi elementami zegara. Prawie cały świat dosłownie kręci się wokół różnych mechanizmów. Hugo oczywiście ma talent naprawiania, który odziedziczył po ojcu (co pięknie jest omawiane w scenie, w której chłopak i jego przyjaciółka mówią o celowości życia. „Świat jest wielką maszyną – mówi Hugo – a żadna maszyna nie ma przypadkowych części.”) Doskonale to się zgrywa w symbolicznym epatowaniu przez Scorsese ujęciami działających zegarów i tym, że z działaniem mechanizmu związana jest fabuła (naprawienie maszyny), także metaforycznie (Papę Georgesa także „trzeba naprawić”). Duża część (pozytywnej!) energii muzyki Howarda Shore’a bierze się właśnie z tego wewnętrznego poczucia ruchu. Pozwala na to oczywiście rytm walca, a także magiczne partie na akordeon. Taka swoista i delikatna motoryka doskonale podkreśla metaforyczną i dosłowną zawartość fabuły filmu Scorsese. Znakomicie pokazuje to piękny utwór, jakim jest najlepsze na ścieżce The Invention of Dreams. Jest to tytuł ważnej dla fabuły książki i czytanie jej przez bohaterów okraszone jest pięknymi obrazami, które bez wątpienia zainspirowały kompozytora do napisania ciepłego, pełnego energii utworu, który przyspiesza do znakomitej kulminacji, a potem się wycisza.

Film nie zawiera zbyt dużo muzyki akcji. Świetnym przykładem jest Trains. Mimo przedstawionych wydarzeń (wypadek pociągu, który na szczęście jest tylko koszmarnym snem chłopca), utwór ten jest bardzo pozytywny, częściowo nawet komediowy w brzmieniu. Jest oczywiście także omawiane już (i oparte o temat inspektora Gustawa) The Chase. Ostatnia sekwencja akcji (A Ghost in the Station) łączy tematy, oczywiście pozostając w konwencji komediowej. Shore znakomicie używa tematu inspektora (zwłaszcza pięknie wykonywany jest przez fagot). Kontynuacją jest, jeszcze bardziej trzymające w napięciu, A Train Arrives at the Station, które Shore znakomicie na końcu wycisza.

Album kończy podsumuwujące wszystko Winding It Up, a wcześniej śliczną, opartą na głównym temacie piosenkę Coeur Volant (lecące serce). Śpiewa ją Zaz. Jest to bardzo subtelna piosenka, bardzo (nie tylko ze względu na język, w którym jest śpiewana!) francuska. Muzyka Howarda Shore’a ilustruje film w sposób bardzo inteligentny, a przy tym jest bardzo delikatna i na swój bardzo subtelny sposób emocjonalna. Kompozytor zrozumiał film bardzo dobrze. Oddał jego dynamikę, oddał charakter postaci i zrobił to w sposób być może najbardziej inteligentny, czyli poprzez muzyczną strukturę. Film jest po prostu znakomity. Sam album jest śliczny, ale być może o kilka (maksymalnie o dziesięć minut) za długi. Krótszy byłby na pewno odrobinę bardziej słuchalny, ale jednej rzeczy na pewno nie można zaprzeczyć. Jest to jedna z najbardziej przystępnych w odbiorze ścieżek Howarda Shore’a w karierze. I chociażby dlatego jest godna polecenia.

Najnowsze recenzje

Komentarze