Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Asche & Spencer

Machine Gun Preacher (Kaznodzieja z karabinem)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-03-2012 r.

W czasach, gdy branżą muzyki filmowej rządzi bezwzględna walka o pozycję na rynku, ciągle istnieją ludzie, którzy swoją działalność traktują bardziej na zasadzie rozrywki, aniżeli źródła dochodu. Do grona takowych zaliczyć możemy firmę Asche & Spencer, która od wielu lat specjalizuje się w tworzeniu tak zwanej muzyki użytkowej – krótkich jingli, bądź klipów wykorzystywanych w spotach telewizyjnych lub radiowych. Uwierzcie lub nie, ale jest to solidny biznes gdzie przepływ gotówki liczony jest w grubych milionach. Po co więc jeszcze zapychać terminarz dodatkowym pełnometrażem? Ano dla rozrywki – aby odpocząć od rutyny, która może (i ma prawo) wdzierać się w takie stricte rzemieślnicze traktowanie sztuki muzycznej. Z drugiej strony można powiedzieć, że film stwarza idealne warunki do intelektualnego sprawdzianu kompetencji kompozytorów. Nie dziwne więc, że kierownictwo Asche & Spencer ciągnie do tego typu projektów, traktując je jako pewnego rodzaju wyzwanie dla pracowników.

A furtkę do przemysłu filmowego otworzył im Marc Forster – ambitny szwajcarski reżyser, który od dobrych dziesięciu lat próbuje swoich sił w Hollywood. Kaznodzieja z karabinem, to trzecie wspólne dzieło Forstera i muzyków z grupy Asche & Spencer. Wcześniejsze dwa filmy: Czekając na wyrok oraz Zostań, pokazały, że na chłopakach z Los Angeles można polegać. Specyfiką pracy zespołu Thada Spencera było bowiem uczestniczenie w produkcji od jej początków, aż do samego końca. Nie inaczej sytuacja przedstawiała się w przypadku Kaznodziei z karabinem. Czy wysiłek ten miał zatem swoje relatywne odbicie na jakości partytury? Śmiem twierdzić, że tym razem akurat nie. Pewne mechanizmy nie zadziałały bowiem tak jak powinny, a sama koncepcja ilustracji odwołująca się do ambientowych, wypranych z emocji, brzmień, okazała się nie do końca trafna.

Film Forstera do najlżejszych nie należy. Opowiada historię Sama Childersa, który nawracając się ze złej drogi, postanawia poświęcić swój czas i majątek na pomoc pokrzywdzonym dzieciom w Sudanie. Owa szlachetna działalność staje się z biegiem czasu chorobliwą rządzą walki z brutalnym reżimem Josepha Kony’ego. Pomimo całej ideologicznej otoczki i prawego przesłania Kaznodziei z karabinem, film okazał się jedną wielką komercyjną klapą, po której Relativity Media nie prędko się podniesie. O pewnego rodzaju porażce można również mówić w kontekście ścieżki dźwiękowej. Przysłuchując się partyturze nie trudno było odnieść wrażenie, że jej autorzy próbowali zrekompensować brak pomysłu na ilustrację wyjątkowym dystansem do brutalnego obrazu Fostera. Nie chodzi bynajmniej o ilość utworów, jakie ostatecznie znalazły się w filmie, ale o sam fakt sprowadzenia ich roli do mało znaczącego tła. Kompozycja grupy Asche & Spencer jest anonimowa i zbyt mocno przywiązana do pewnych mitów pokutujących w gatunku. Mitów mówiących o tym, że tematyka ludobójstwa winna być w kwestii doboru aparatu wykonawczego traktowana bardzo oszczędnie i zachowawczo. Owa oszczędność jest oczywiście całkowicie zrozumiała, o tyle, o ile nie przeradza się w radykalne odrzucenie polifonii na rzecz ubogiego w muzyczne treści sound designu. Zresztą samo doświadczenie filmowe niewiele powie nam o kompozycji Asche & Spencer. Uwaga widza skupi się bowiem wokół warstwy wizualnej oraz na grze aktorskiej Gerarda Butlera. Wiele mankamentów ścieżki dźwiękowej wyjdzie zatem w chwili, gdy zdecydujemy się na sięgniemy po album soundtrackowy.



Czterdziestominutowy krążek od Relativity Music Group w niczym nie przypomina wcześniejszych prac Asche & Spencer. Wyspecjalizowani w ambientowym brzmieniu, muzycy, tym razem jakoś nie potrafią zafascynować swoim unikatowym stylem. Muzyka jest co prawda subtelna, odwołuje się do stałych elementów ich warsztatu (przetworzonych gitar oraz klawiszy w akompaniamencie smyczek), ale w tej swojej subtelności wydaje się pozbawioną treści pustą wydmuszką. Pierwsze, co daje się zauważyć po przesłuchaniu płyty, to brak jakiegokolwiek myśli przewodniej w partyturze Thada Spencera. W świadomości odbiorcy nie istnieje właściwie coś takiego, jak paleta tematyczna. Partytura opiera się bowiem na przygodnym wyprowadzaniu melodii, tylko miejscami powracając do zarysowanych wcześniej koncepcji. Aspekt funkcjonalny Kaznodziei ma zatem wymiar nadrzędny. Ale co z tak zwaną estetyką?



Pocieszającym wydaje się fakt, że zatopieni w tej całej ilustracyjnej mantrze, kompozytorzy, nie tracą zupełnie poczucia kontaktu z filmową rzeczywistością. Słuchając albumu doświadczymy więc melancholii i pewnego wyobcowania, jakiemu poddany był główny bohater filmu Forstera. Muzyka wydaje się spoglądać na świat oczami Sama Childersa, który w otaczającej go przestrzeni, obok wielkiego cierpienia, dostrzega również pewną nadzieję. Nośnikiem owej nadziei są między innymi partie solowe na gitarę akustyczną, co stanowi nowość w repertuarze filmowym grupy Asche & Spencer. W pewnym sensie jest to również dodatkowy element wspierający afrykańską etnikę. W tym zakresie o wiele lepiej sprawdzają się jednak charakterystyczne instrumenty perkusyjne – także obecne w fakturze muzycznej Kaznodziei.



Półgodzinna partytura rozpoczyna się i kończy utrzymaną w stylistyce country piosenką Chrisa Cornella, The Keeper. Nie wydaje się ona zła sama w sobie. Świadczy o tym chociażby nominacja do Złotego Globu. Mam jednak poważne wątpliwości co do tego, czy zasadnym było umieszczać ją na albumie aż dwa razy – w wersji oryginalnej oraz filmowej. Poza tym istnieje bardzo duża rozbieżność stylistyczna pomiędzy materiałem ilustracyjnym, a piosenką. Rozbieżność negatywnie wpływająca na odbiór samego soundtracku.



Kaznodzieja z karabinem nie jest więc pozycją, którą każdy szanujący się miłośnik muzyki filmowej powinien „zaliczyć”. Szczerze powiedziawszy najnowsza kompozycja grupy Asche & Spencer solidnie mnie zawiodła. Mając w pamięci klimatyczną partyturę do innego filmu Forstera, Zostań, trochę żałuję, że autorzy ścieżki odcięli się od potencjału, jaki tkwił w historii Sama Childersa. Przy nieco większym zaangażowaniu mogliśmy otrzymać naprawdę emocjonujący, barwny score. No ale przecież dla chłopaków z Asche & Spencer film pełnometrażowy to tylko zabawa i odskocznia od rutyny…

Najnowsze recenzje

Komentarze