Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Don Davis

Matrix, the (Deluxe Edition)

(1999/2008)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 06-03-2012 r.

Mało kto, słuchając muzyki z kinowego hitu braci Wachowskich pt. Matrix mógł przewidywać 13 lat temu jakie piętno wywrze ona na współczesne ilustracje muzyki filmowej, ze wskazaniem na gatunki science-fiction, akcji a także thrillera. Partytura Dona Davisa, ciągle dziś raczej trudno dostępna, kojarzyć się może na pierwszy rzut ucha z gwałtowną, mroczną muzyką podszytą klimatem tajemnicy. Jednak przy bliższym spojrzeniu i wgłębieniu się w pracę kompozytora, przed potencjalnym słuchaczem rodzą się nowe możliwości jej interpretacji, analizy a także doszukiwania się licznych inspiracji. Dużej szansy na to nie dało na pewno pierwsze wydanie wytwórni Varese Sarabande z 1999 roku. Prawdopodobnie ze względów finansowych, prezentowało ledwie pół godziny oryginalnego score’u. „Parcie” na kompletną partyturę ze strony fanów było dość silne, dlatego też jakiś czas później do sieci „wyciekły” bootlegi w różnych wersjach montażowych, łącznie z muzyką źródłową. Sytuację tą „uratowało” dopiero w 2008 roku limitowane wydanie rozszerzonej ścieżki, która będzie przedmiotem tej recenzji podchodzącej bardziej w analizę, będącą próbą udowodnienia, że ta znakomita muzyka po prostu na to zasługuje.

Bardzo istotne będą w tym względzie korzenie kompozytora Dona Davisa, który oprócz wieloletniego terminowania jako orkiestrator u czołowych hollywoodzkich twórców (James Horner i Randy Newman), zajmował się również muzyką klasyczną i kameralną. Duże doświadczenie oraz muzyczna wiedza pozwoliły na stworzenie dla Matrixa dość unikalnego języka muzycznego, przewracając do góry nogami min. zasady hollywoodzkiego action-scoringu. Davis odwołuje się w wypowiedziach i wywiadach na temat muzyki z tego filmu do postmodernizmu, ruch muzycznego powstałego w latach 70-ych XX-wieku, w którym twórcy nawiązywali do tradycji romantycznej (będącej w opozycji do atonalnego serializmu) w obrębie nowego wykorzystania systemu tonalnego. Jednym z nurtów tego ruchu był minimalizm. Nic więc dziwnego, że główną inspiracją Davisa są tu dwaj genialni przedstawiciele tego muzycznego stylu: Philip Glass oraz John Adams. Szczególnie czytelne są tu nawiązania w kierunku muzyki tego drugiego, na czele ze słynnym Short Ride in a Fast Machine, który mógł posłużyć jako „wzorzec” pod muzykę akcji Matrixa. Davis wykorzystuje minimalistyczne figury nie tylko do muzyki akcji, lecz również do tworzenia klimatu tajemnicy, nieznanego i ciekawości, umiejętnie oraz z pożytkiem tworząc tzw. underscore ścieżki dźwiękowej.

Przenikające się linie melodyczne, równolegle prowadzone kontrapunkty i pulsujące frazy, tworzą pewną wielo-wymiarowość muzyki, którą twórca wraz z reżyserami chciał osiągnąć w odniesieniu do pewnych aspektów fabuły filmu, rozgrywającego się w równoległych rzeczywistościach. Jednym z nich jest widoczny stale w filmie motyw lustrzanego odbicia (motyw z łyżeczką, lustrem, z okularami Morfeusza, w których widać Neo), do którego przyznaje się Davis. Po drugiej stronie barykady stoją nawiązania do współczesnej muzyki koncertowej, z wskazaniem na atonalizm i dodekafonię (Krzysztof Penderecki, Witold Lutosławski). Nie można nie wspomnieć w tym miejscu o znaku firmowym partytury, czyli słynnym już echo-ującym, dwu-nutowym motywie na instrumenty dęte, który asystuje zazwyczaj ujęciom tzw. bullet-time’u. Fraza ta była kopiowana dziesiątki razy, głównie w kompozycjach do kina akcji oraz s-f. Część score’u wypełniona jest muzyką budującą napięcie a szczególnie w jego pierwszej fazie znajdują się gwałtowne utwory, które wskazują na horror niepokojących zdarzeń, które pojawiają się w życiu głównego bohatera (np. Unable to Speak), czy to w wykonaniu np. przekrzykujących się trąbek albo orkiestry brzmiącej jak na próbie przed koncertem.

Muzyka z pierwszego Matrixa oferuje również spektakularność i epickość, odwołując się do najlepszych wzorców hollywoodzkiej muzyki filmowej, oczywiście odpowiednio je modyfikując. Fascynująco napisana i wykonana jest przez 90-osobową orkiestrę muzyka akcji. Dynamiczna, ekspresyjna i w zasadzie jedyna w swoim rodzaju. Takie kawałki jak Trinity Infinity (z porażającą sekwencją na instrumenty dęte w końcówce), That’s Gotta Hurt (rewelacyjne, synkopowane rytmy naśladujące walkę dwóch antagonistów w metrze) czy Suprise! (kapitalna rytmika na kowadło) zadowolą każdego maniaka mocnych wrażeń. Wydatnie używany jest także niski fortepian, a ilustrując scenę treningu wschodnich sztuk walki, dostajemy krótką pokazókę w wykonaniu azjatyckich gongów i bębnów (Domo Showdown). Jako tako trudno tu stwierdzić typową bazę tematyczną (co zarzucali niektórzy recenzenci, wyraźnie nie rozumiejąc 'przesłania’ muzyki Davisa). Występują jedynie rekurencyjne motywy, takie jak dynamiczny motyw akcji (np. Ontological Shock), smyczkowy, ekspresowy motyw podróży/odkrywania lub też suspense’owy mikro-motyw na „ślizgających” się instrumenty strunowe. Bardziej chyba fascynujące są różnorakie zabiegi, jakie twórca stosuje by maksymalnie urozmaicić muzykę, przeważnie zanurzone w oparach pobudzającego wyobraźnię minimalizmu.

Imponuje praca z chórem Mormon Tabernacle Choir z Salt Lake City. Znajdziemy tu epickie, dramatyczne frazy (Switched At Birth), gdy obrazowi ciągnącej się w nieskończoność elektrowni z ludzkimi ciałami, chór dojmująco odpowiada wraz z orkiestrą, tworząc elektryzujące crescendo. Niejako jest to przedsmakiem tego, co Davis stworzy na potrzeby szczególnie Matrixa: Rewolucji. Obok tego, odnosząc się gdzieś tam do klasyki gatunku (np. Bliskie spotkania trzeciego stopnia Williamsa) wyobraźnię pobudza nisko zawieszony, nucący chór, tworząc tak potrzebną w takiej produkcji delikatną atmosferę cudowności. Bardzo miłym i dość niespodziewanym akcentem jest delikatny wokal soprano Theo Lebowa w utworze 7. Przy większości muzyki, która jest dość intensywna i mocna w wyrazie, takie małe momenty zapadają w pamięci i czynią tą partyturę tak wyjątkową.

Niepoślednią, choć na pierwszy rzut ucha niewidoczną rolę odgrywa tu elektronika, którą Davis nagrywał oddzielnie w swoim studiu. Dostajemy tu szorstkie, metaliczne odgłosy (które słyszałem potem na kilkunastu innych ścieżkach dźwiękowych…) wskazujące na fałszywą realność świata otaczającego bohatera granego przez Keanu Reevesa. Ale twórca popisuje się również nowoczesną rytmiką (Threat Mix), brnącą bardziej w klimaty techno czy nawet studyjną perkusją. Jestem wręcz pewien, że stanąłby na wysokości zadania i potrafiłby stworzyć pod sceny akcji Matrixa: Reaktywacji równie ciekawe elektroniczne podkłady co formacja Juno Reactor. Inny ciekawy wyróżnik to wprowadzone w jednym z fragmentów bijące dzwony kościelne.

Specjalne miejsce należy się finałowemu utworowi He’s the One Alright (na oryg. soundtracku – Anything is Possible), gdzie Davis w spektakularny sposób finiszuje swoją partyturę w iście epickim mariażu orkiestry i chóru. Tutaj również słyszymy jedyny w zasadzie, dość udany, liryczno-romantyczny mikro-motyw kompozycji. Reszta to wagnerowski w wyrazie, nie pozbawiony dramaturgii, heroiczny spektakl z potężnymi fanfarami oraz perkusją, oczywiście w asyście zapętlających się figur muzycznych. Ostatnie dwie minuty to natomiast oryginalnie napisana i nagrana na potrzeby ostatniej sceny filmu kulminacyjna sekwencja, z której reżyserzy w ostatniej chwili zrezygnowali na rzecz piosenki Rage Against the Machine. Cóż, szkoda, ale my możemy się nią przynajmniej cieszyć na wydaniu płytowym.

Z pewnością partytura Dona Davisa z Matrixa jest jedną z najoryginalniejszych w muzyce filmowej ostatnich 20 lat. Imponująca koncepcją, poziomem kompozycji i technicznymi fajerwerkami, które można spotkać we współczesnej filmówce tylko u twórców klasy Elliota Goldenthala czy Johna Williamsa. Oryginalny score, tak jak powyżej pisałem, tak naprawdę nigdy nie miał szansy dotrzeć do nieco szerszej grupy odbiorców, choć jego „trudność” i skomplikowanie też za tym nie przemawiały. W chwili premiery potężnym hitem okazała się składanka z piosenkami użytymi w filmie, a oryginalne wydanie Varese było właściwie dostępne tylko po sprowadzeniu zza Atlantyku. Limitowana edycja Deluxe znacząco rozwiązuje te problemy prezentując prawie 80 minut oryginalnej partytury, ze znaczącym nowym materiałem, w znakomitej reprodukcji dźwięku. Bardziej atrakcyjna wydają się muzyka do dwóch sequeli, lecz z perspektywy czasu to ‘jedynka’ daje chyba więcej intelektualnej satysfakcji, słuchając korzeni unikalnego brzmienia, które na potrzeby tej serii zmajstrował Davis. Poza tym, w przypadku Reaktywacji oraz Rewolucji muzyczne karty zostały już „wyłożone na stół” i nie ma takiej frajdy z odkrywania tej muzyki.

Ciekawostką są wymyślne tytuły utworów, stworzone przez kompozytora, będące często anagramami słów „The Matrix” albo „Wachowski Brothers”. Wraz z płytą dostajemy 16-stronnicową książeczkę z tekstem Jerry McCulleya, w której cytowane są wypowiedzi Davisa, choć akurat w tym przypadku bardzo wskazana byłaby także analiza track-by-track. Jestem świadom, że muzyka z pierwszego Matrixa nie będzie nigdy popularnym tytułem, ma swoje problemy z ogólnie pojętą „słuchalnością” i niektórych może odrzucić swoimi dość radykalnymi oraz awangardowymi technikami. Niemniej pozostaje dziś znaczącym osiągnięciem muzyki filmowej, gdzie imponującemu talentowi twórcy rzucone zostało wyzwanie w postaci imponującej ekranowej wizji, czego rezultatem okazał się współczesny klasyk.

Najnowsze recenzje

Komentarze