Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Andrew Lockington

Journey 2: The Mysterious Island (Podróż na Tajemniczą Wyspę)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita, Tomek Goska | 09-03-2012 r.

Jednym z powodów, dla których lubię muzyką filmową jest jej nieprzewidywalność. Szczególnie miłe jest to w sytuacjach gdy do nie najwyższych lotów lub mało ambitnego kina, gdzie spodziewać byłoby się można muzyki na podobnym poziomie, otrzymujemy ilustrację, która przewyższa taki film o kilka poziomów lub klas (casus Wyspy piratów, Ostatniego władcy wiatru czy też np. Matrixa: Rewolucji). Podobna sytuacja wydaje się mieć miejsce przy 3-wymiarowej Podróży na Tajemniczą Wyspę, nie grzeszącej inteligentną fabułą pokrętną hybrydę Parku Jurajskiego z… Avatarem, z wrestlerem-aktorem The Rockiem oraz gwiazdką High School Musical, czyli kontynuacji familijnego kina przygodowego Podróż do wnętrza Ziemi z 1998 roku. To przy okazji tamtego obrazu (oraz City of Ember) na kompozytorskiej mapie pojawiło się znienacka nazwisko kanadyjskiego twórcy Andrew Lockingtona. Jego kompozycja nie była może niczym odkrywczym – ot, solidna ilość orkiestrowego materiału stricte ilustracyjnego plus bardzo dobry temat główny, właściwie jedyna rzecz godna zapamiętania. Jednak już tam znalazły się pewne przebłyski świadczące o tym, że Lockington raczej nie należy (na szczęście) do młodego pokolenia kompozytorów produkujących taśmowo muzykę filmową bez cienia innowacji i technicznego zaawansowania. Przy Journey 2: Mysterious Island Kandajczyk idzie o krok, a może nawet kilka kroków dalej, poprawiając wady oryginału i zgodnie z sequelową zasadą „więcej, głośniej, lepiej”, rozwijając muzykę poza typowy szablon przygodowo-fantasy. To co otrzymujemy, to jedna z najprzyjemniejszych niespodzianek ostatnich kilku sezonów.

Lockington, podobnie jak przy poprzednim filmie otrzymał wydatną pomoc w postaci orkiestratora i dyrygenta Nicholasa Dodda. Może będzie to lekką przesadą, ale biorąc pod uwagę postać Dodda oraz to co napisał tu Kanadyjczyk, można w jakimś stopniu porównać z bardzo przyjemną niespodzianką, którą David Arnold sprawił fanom muzyki filmowej na początku lat 90-ych. Journey 2 odwołuje się bardzo mocno do kolorowego, przebojowego stylu symfoniki lat 90-ych, do produkcji takich jak Gwiezdne wrota, Wyspa piratów, czy choćby Wodny świat. Praca Lockingtona oparta jest na przynajmniej trzech głównych tematach – każdy z nich wystarczająco złożony, melodyjny, nie będący tylko prostacką przygrywką, czego muzyka do tego gatunku przyzwyczaiła nas w ostatnich latach. Powraca naturalnie inspirujący, przebojowy temat z Podróży, wielokrotnie przywoływany na przestrzeni partytury. Obok niego znakomicie wypada inny, przebojowy motyw z delikatnym emocjonalnym zabarwieniem. Mamy również frywolny temat podróży – ”wezwania do przygody” (min. Vernian’s Believe). Mocne wejścia szczególnie dwóch pierwszych z nich należą do najlepszych momentów tej ścieżki. Muzyka jest oprócz kilku bardziej lirycznych i spokojnych momentów (przypominając swą stylistyką Jamesa Newtona Howarda) w ciągłym ruchu. Serwująca w większości utworów co raz to nowe, ciekawe rozwiązania, spychając typowe dla muzyki do kina familijnego ilustracyjne elementy, nie rzadko o disneyowskim charakterze, na szczęście do postaci szczątkowej.

Partytura rozpisana jest na symfoniczną orkiestrę, chór, wokale oraz elektronikę, z wydatnym użyciem perkusji oraz instrumentów etnicznych. Zestaw niby strasznie znajomy, ale Lockingtonowi udaje się wlać w niego żywiołowość i element świeżości. Szczególnie zaskakują tu zastępy chóralne, które nie są jedynie tłem, ale zwracają uwagę dramatycznym, dorosłym zacięciem. W innych momentach kreują aurę cudowności (wskazując na właśnie prace Howarda do kina animacji/fantasy), natomiast dziecięce wokale dodają muzyce szczypty niewinności. Najprzyjemniejszą natomiast stroną Journey 2 jest chyba solowy, eteryczny żeński wokal, który pojawia się w kilu utworach tworząc świetną przeciwwagę dla potężnej orkiestry i chóru. Muzyka akcji, co jest podejrzewam w pewnej części zasługą Dodda, przeważnie nie opuszcza wysokiego poziomu, będąc przyjemnym odstępstwem od typowej dzisiaj dla tego gatunku bezbarwnej łupanki, pełna werwy, kolorytu i emocji. Warto tu wymienić dramatyczne Helicopter Crash, fragment który mógłby śmiało znaleźć się w jakimś dorosłym kinie akcji. Sporo jest elementów perkusyjnych i etnicznych, i co ważne klarownie wyselekcjonowanych w nagraniu przed orkiestrę, pozwalając poczuć ich moc. Kolejne zaskoczenie to elektronika, głównie w postaci pulsującego beatu, wykorzystywana od czasu do czasu pod orkiestrową akcję, odwołując się nieco do stylu propagowanego przez Johna Powella czy Harry Gregsona-Williamsa. Miłym akcentem jest podkład, który bardzo przypomina „pląsającą” elektronikę Jerry Goldsmitha z serii Rambo (utwór Let’s Power Things Up). Ciekawy moment to użycie akustycznego instrumentu w utworze Island Reveal bardzo przypominającym tzw. cosmic beam znany choćby z Cienkiej czerwonej linii.

Ogólnie pod kątem kompozycji, orkiestracji, koncepcji i wykonania partytury, Lockington daje sporo rozrywkowej oraz intelektualnej frajdy. A gdy połączymy to z ciepłym, przygodowym, inspirującym charakterem muzyki, otrzymujemy zaskoczenie roku na miarę zeszłorocznego Soul Surfera, choć nieco większe w „rozmiarze”. Lockington również zaimponował mi konstrukcją utworów, wskazując na twórcę większego formatu, budując je wokół ciągłej tematyki i zamiennie wykorzystując wszystkie wymienione powyżej środki. Jego utwory po prostu nie nudzą. Kapitalne są takie fragmenty jak Who’s Up for an Adventure, Finding the Nautilus z rewelacyjnym użyciem drugiego, bardziej emocjonalnego tematu głównego w połączeniu z chórami, perkusjami i wokalami czy też finałowe (choć dziwnie umieszczone na końcu), spektakularne Main Titles. Ociekają one przygodą i inspiracją a ostatnie 20 minut płyty zapewnia ekscytujący, przygodowy rajd najlepszego sortu.

Film, jak można się było tego spodziewać, w swoim luźno-przygodowym podejściu przypomina rzecz jasna Podróż do wnętrza Ziemi, gdzie w równie „śmiechowym” stylu przedstawiono nam losy Trevora i Seana Andersonów. Muzyka Lockingtona zdaje się rozumieć tę konwencję. Polifonia i zróżnicowanie tematyczne uderzają tym bardziej, im częściej jesteśmy świadkami plenerowych scen ukazujących (dzięki nieocenionej roli CGI) wspaniały świat Atlantów i piękno Tajemniczej Wyspy. Partytura w filmie (poza swoimi oczywistymi ilustracyjnymi atutami) ma również wiele genialnych przebłysków, wśród których wyszczególnić należy scenę podróży w poszukiwaniu Nautilusa. Osobną atrakcją jest fragment filmu, w którym filmowy mięśniak, Hank (Dwayne „The Rock” Johnson), gra na ukulele i śpiewa swoją własną interpretację piosenki What a Wonderful World.

Na soundtracku umieszczono dwukrotnie jej wersję i chociaż można było sobie ją darować, jakiejś wielkiej krzywdy partyturze Lockingtona na szczęście nie robi. Journey 2: The Mysterious Island jest wszystkim tym, czego zabrakło trzeciej części Narnii autorstwa Davida Arnolda. Lockington poczynił przez te cztery lata od jego debiutu w głównym nurcie spore postępy i mam nadzieję, że jednak nie skończy gdzieś na jego obrzeżach, nie podzielając losu takich twórców jak choćby Robert Folk czy Lee Holdridge, którzy swój talent musieli topić w kinie klasy B oraz C. Choć, z drugiej strony, w takich przypadkach kompozytor nie ma nic kompletnie do stracenia i jest paradoksalnie mniej ograniczany, w przypadku gdyby miał ilustrować jakiś poważny, prestiżowy projekt. Być może dlatego Kanadyjczyk potraktował Podróż na Tajemniczą Wyspę zupełnie na poważnie, min. jadąc na Papuę-Nową Gwineę nagrywać partie perkusyjne z użyciem specjalnych, plemiennych bębnów wykonanych całkowicie z drewna. Rzadko kiedy też we współczesnej filmówce można spotkać takie soundtracki jak ten, gdzie taką nadzieję pokłada się w tematach. Płyta niestety jest dostępna jedynie jako nagrywany (nie tłoczony) soundtrack poprzez sklep amazon. Dlaczego to musi spotykać w ostatnich 2-3 sezonach właśnie najlepszą muzykę filmową?!… Journey 2 zapewnia znakomitą rozrywkę, wspartą świetnym warsztatem i w pewnej mierze nostalgiczny powrót do czasów, gdy hollywoodzka muzyka filmowa zdobywała serca wielu wtedy nowych jej słuchaczy.

Najnowsze recenzje

Komentarze