Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Gremlins (Gremliny rozrabiają)

(1984/2011)
5,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 06-04-2012 r.

Joe Dante w jednym z wywiadów powiedział, że Jerry’ego Goldsmitha „odziedziczył” po spotkaniu z nim na planie produkowanego przez Stevena Spielberga filmu Strefa mroku. Seans i odsłuch muzyki z Gremlinów dobitnie pokazują, dlaczego obaj panowie tak bardzo przypadli sobie do gustu i dlaczego udało im się kontynuować owocną współpracę aż do śmierci amerykańskiego kompozytora. Czarny humor, nutka szaleństwa, żonglerka niewinną liryką i makabreską – to co obecnie uznaje się za domenę duetu Burton/Elfman, w połowie lat 80-tych z powodzeniem uskuteczniali Dante i Goldsmith, przy czym obie części Gremlinów są bodaj najbardziej szalonymi i nieprzewidywalnymi ich tworami.


Jednocześnie Gremliny stanowią jedyny wspólny projekt obu panów, jaki muzycznie zapisał się w szerszej świadomości odbiorców, nawet jeśli świadomość ta obejmuje tylko i wyłącznie unikalny na swój sposób, opętańczy gremliński ragtime, który posłużył Goldsmithowi za temat przewodni. Idea na papierze zupełnie dziwaczna (dość wspomnieć, że sam Dante w pierwszej chwili miał co do całego konceptu wątpliwości), w praktyce zrodziła najciekawszy chyba komediowy utwór w karierze kompozytora – utwór może i groteskowo przerysowany, ale zarazem unikający trywialnej dosłowności, która niestety często cechowała poczucie humoru Amerykanina. W ciągu bez mała 30 lat, które minęły od premiery filmu, The Gremlin Rag stał się nieodłączną wizytówką obleśnych, złośliwych potworków Dantego; utwór jest więc zarówno irytujący, jak i hipnotyzujący, miesza komizm z upiornością, psotę z absurdem, jak gdyby cała historia była zniekształconym odbiciem w krzywym zwierciadle. Kto raz go usłyszy, od tych paru nutek pewnie już się nie uwolni, gdyż mają one zadziwiającą właściwość wwiercania się w mózg słuchacza. Jest to utwór tak symptomatyczny dla Goldsmitha lat 80-tych, że w zasadzie nie sposób sobie wyobrazić, by kompozytor mógł go napisać na jakimkolwiek innym etapie kariery. W gruncie rzeczy nawet współczesny mistrz soundtrackowej groteski, Danny Elfman, nigdy nie przebił stopnia absurdu i zamierzonego kiczu, które uczyniły gremliński rag ikoną czarnej komedii tamtej dekady.


Nie należy jednak oczekiwać, że reszta zawartego na albumie materiału osiąga poziom choćby zbliżony do błyskotliwego tematu głównego. Przyglądając się najprzyjemniejszemu w odsłuchu segmentowi płyty, czyli pierwszemu kwadransowi, gdzie Goldsmith inicjuje większość tematów pobocznych, odnosi się nieodparte wrażenie, że trudno im zarzucić coś konkretnego (może za wyjątkiem kiepskiego Mrs. Beagle, zawierającego humor z gatunku „maczugą między oczy”), ale jednocześnie nie dorównują one analogicznym propozycjom z innych uznanych ścieżek kompozytora. Żywiołowy klimat suburbii, tak charakterystyczny dla wszystkich spielbergowskich produkcji, Goldsmith przywołuje miłym dla ucha utworem Late for Work, który jest jednak tylko uboższym kuzynem znakomitego The Neighborhood z Poltergeista, o williamsowskim E.T. już nawet nie wspominając. Liryczny temat dla przyjaźni głównego bohatera z mogwaiem Gizmo, spajający częstymi aranżacjami całą pierwszą część filmu, to przyjemna, ale zupełnie banalna melodyjka, której ciepłe tony, płynące z celnego połączenia elektroniki z sekcją smyczków, nie mają czym równać się z kołysankową liryką Goldsmitha lat 80-tych (znów trafne wydaje się przywołanie Poltergeista i jego Carol Anne’s Theme, jako utworu o podobnym punkcie wyjściowym, a znacznie bardziej inspirującym i lepiej opracowanym). Oczywiście temat Gizmo to fachowa robota, ale jego rutyniarstwo i typowość dają odpowiedź na pytanie, dlaczego temat ten w pamięci widzów ani przez chwilę nie konkurował z The Gremlin Rag.


Im głębiej jednak w otchłani albumu, tym więcej ciekawostek dostrzeże cierpliwy i uważny słuchacz. Owszem, na pierwszy rzut oka może się wydawać, że od momentu pojawienia się gremlinów na scenie narracja się rozłazi, a Goldsmith zaczyna tonąć w odmętach ilustracyjności i traci kontrolę nad muzyką. Wrażenie to jest jednak do pewnego stopnia mylne, co łatwo zauważyć, śledząc krok po kroku, jak Goldsmith korzysta z powracających motywów i rozwiązań; konstrukcję całości w ryzach utrzymuje nie tylko błyskotliwie aranżowany na syntezatory ragtime, ale i cała masa pomniejszych chwytów, z wisielczo-humorystycznym zestawieniem rozstrojonych skrzypiec i kociego zawodzenia na czele. Apogeum absurdu kompozytor osiąga wreszcie w Too Many Gremlins, gdzie puszcza wszelkie wodze nieokiełznanej fantazji. Wśród całego tego obłędu jest jednak miejsce i na dyscyplinę, choć podkreśloną oczywiście nutką czarnego humoru. Za przykład może posłużyć bardzo dobry Kitchen Fight, potwierdzający starą goldsmithowską prawdę, w myśl której niezależnie od tego, czy materiał filmowy jest groteską, makabrą, czy purnonsensem, sceny akcji zawsze muszą kipieć od adrenaliny. I rzeczywiście, sekwencja kuchennych zmagań z gremlinami zdaje się dzięki kompozytorowi roztaczać aurę upiornego zagrożenia.

Albumowa bytność Gremlinów od lat wywoływała frustrację fanów Goldsmitha i kwestią czasu pozostawało wydanie rozszerzonej bądź kompletnej oficjalnej edycji, na którą u końca swojej działalności zdecydowało się wreszcie Film Score Monthly. Pierwotny album wytwórni Geffen Records był uciążliwą pomyłką wydawniczą, która traktowała score Goldsmitha marginalnie i nieznośnie wybiórczo. I choć hojna edycja FSM grzeszy – podobnie jak większość współczesnych wznowień – nadmiernych przepychem, to z racji odrestaurowanego dźwięku i kilku efektownych, niewydanych dotąd utworów, jest obecnie jedyną słuszą prezentacją tej muzyki, której ducha czysto orkiestrowe, składankowe re-recordingi najzwyczajniej w świecie gubią. Ścieżka Goldsmitha nie jest pozbawiona wad, ale dobrze służy filmowi, cechuje się wysoką oryginalnością i w nie do końca zrozumiały dla mnie sposób przetrwała próbę czasu. Przed zakupem warto jednak pamiętać, że gremliny zostały lepiej opracowane w sequelu z 1990 roku, którego końcowa suita dosłownie zmiata z powierzchni ziemi pierwszą część: wigorem, aranżacją i obłędem.

Inne recenzje z serii:

  • Gremlins 2: The New Batch
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze