Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Men in Black 3 (Faceci w czerni 3)

(2012)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 03-06-2012 r.

Rok 2011 nie był zbyt łaskawy dla Danny’ego Elfmana. Spod jego kompozytorskiego pióra wyszły tylko dwie partytury, które w żaden sposób nie potrafiły wybić się ponad przeciętność. Wszystko wskazywało na to, że właśnie maj bieżącego (2012) roku będzie tym momentem, w którym artysta udowodni na co go stać. Po raz kolejny bowiem nawiązał on współpracę ze sprawdzonymi w boju reżyserami – Timem Burtonem oraz Barrym Sonnenfeldem. Niestety mistrz kina grozy i groteski rozczarował, a powstała w ramach tej współpracy ścieżka dźwiękowa również dawała wiele powodów do pretensji. Cała nadzieja spoczywała zatem w kolejnym sequelu kultowej komedii s-f, Faceci w czerni. Komedii, która swoim budżetem i aspiracjami technicznymi onieśmielała niejedną poważną Hollywoodzką inwestycję. Cóż, film Sonnenfelda okazał się kolejnym ciekawym, ale niepotrzebnym w sumie sequelem – obrazem pozbawionym mocnej karty przetargowej w postaci fabuły, a którego wartość mierzyć można tylko ilością genialnych efektów specjalnych i jeszcze ciekawszych (na szczęście) kreacji aktorskich. I jak w tych realiach odnalazł się Danny Elfman? Muszę przyznać, że całkiem przyzwoicie, choć w wielu momentach sprawił mi lekki zawód.

Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że kino akcji o wiele skuteczniej koreluje z wyobraźnią tego kompozytora aniżeli najnowsze eksperymenty Burtona. To, co jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się chlubą Elfmana, teraz niewątpliwie nazwać możemy jego piętą achillesową. Czemu? Czyżby kompozytor zaczął uginać się pod ciężarem gatunkowym? A może we współczesnym filmie grozy nie potrafi już odnaleźć czynnika stymulującego chęć poszukiwania nowych rozwiązań muzycznych? Paradoksalnie odpowiedzi na te pytania udziela ścieżka dźwiękowa do najnowszej części Facetów w czerni. Mimo iż film Sonnenfelda oscyluje wokół zupełnie innych treści, to jednak doskonale uwypukla pewien uniwersalny problem, mianowicie taki, że Elfman coraz częściej popada w manierę. W rutynę, która z jednej strony jest gwarantem jakości popełnianych przezeń prac, z drugiej natomiast odcina ich autora od szerokiego grona odbiorców i fanów muzyki filmowej. Głównym problemem staje się rzecz jasna oryginalność i wszelkie kwestie związane z urozmaicaniem warsztatu muzycznego. Pod tym względem Danny Elfman rozczarowuje ostatnio notorycznie. Niemniej okolicznością łagodzącą wydaje się w tym konkretnym przypadku (MiB3) chęć kontynuowania pewnej spuścizny. Naturalnym wydawał się więc fakt siągnięcia po sprawdzoną już tematykę i poniekąd również stylistykę. Nie da się jednak stworzyć przyzwoitego sequela bez myśli przewodniej i pewnej koncepcji na poszerzenie owego muzycznego uniwersum. Wychodzi więc na to, że zarówno filmowcy, jak i kompozytor nie odrobili do końca swojej pracy domowej. Ale jakkolwiek uboga pod względem koncepcyjnym i artystycznym nie byłaby ścieżka dźwiękowa do Facetów w czerni 3, to jednak nie można odmówić jej pewnych walorów technicznych. Nawet w obliczu braku pomysłów Danny Elfman jest bowiem w stanie stworzyć perfekcyjne rzemiosło dostarczające zarówo widzowi, jak i słuchaczowi wielu pozytywnych wrażeń i emocji.


Standardowo już ścieżkę dźwiękową otwiera charakterystyczne Main Titles, gdzie obok tematu głównego serii kształtuje się zapowiedź kluczowego wątku filmowego. Jednakże nie treść ani też paleta tematyczna będą nas frapować najbardziej podczas słuchania albumu soundtrackowego lecz forma wykonania zawartej nań muzyki. W poprzednich dwóch partyturach Elfman przyzwyczajał nas bowiem do licznych eksperymentów na linii orkiestra-elektronika. Zresztą czas tworzenia tych kompozycji przypada na lata największego zafascynowania autora ów syntetycznym brzmieniem. Odcięcie się w trzeciej odsłonie filmu od tych surowych, ale zawsze fantazyjnie aranżowanych sampli siłą rzeczy wzbudziło we mnie poczucie pewnej pustki. Kompozytor postawił na bardziej naturalne, orkiestrowe brzmienie, co w przypadku filmów Sonnenfelda może się wydać nie małym zaskoczeniem. Jedynym spoiwem łączącym perfekcyjnie zorkiestrowaną muzykę akcji z wizualnym i charakterologicznym portretem filmowym są tutaj… fuzzy gitarowe. Trzeba przyznać, że jest to tani i prosty zabieg, ale jakże skuteczny i wymowny w połączeniu z wybranymi scenami i kadrami. Docenimy to zwłaszcza wtedy, gdy akcja filmu przeniesie się do lat 60-tych, gdzie przecież tak sugestywna i inwazyjna elektronika siałaby tylko spustoszenie. Zamiast tego mamy wspomniane wyżej gitarowe riffy oraz oddające ducha tamtych lat, fale martenota.

Ten zachowawczy skądinąd zabieg nie świadczy bynajmniej o ilustracyjnym geniuszu oprawy muzycznej do Facetów w czerni 3. Co prawda ma ona swoje momenty, ale na ogół pozostaje transparentna i rozwija się we wiadomym kierunku. Najbardziej przewidywalna jest muzyka akcji pamiętająca jeszcze czasy Spidermana i kilku innych głośniejszych produkcji o superbohaterach. Zresztą wiele fraz w ilustracji finalnej potyczki zostało chyba żywcem przepisanych z kart tychże partytur. Niemniej całkiem miło wspominam odsłuch ścieżki dźwiękowej do Men in Black 3. Tym przyjemniej, że doświadczenie to nie uprzykrzone zostało przez beznadziejną piosenkę promującą w wykonaniu Pitbulla. Niestety to za mało, aby najnowsze dzieło Elfmana weszło do kanonu moich tegorocznych faworytów.

Inne recenzje z serii:

  • Men In Black
  • Men In Black 2
  • Men In Black: International
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze