Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Faccia a faccia

(1967/2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 08-06-2012 r.

Choć Włochom zdarzyło się kręcić obrazy o Dzikim Zachodzie przed Za garść dolarów, to dopiero Sergio Leone w swoim filmie z 1964 r. zdefiniował stylistykę tzw. spaghetti-westernu. W jego ślady szybko poszli inni i w drugiej połowe lat 60. gatunek ten przeżył prawdziwy boom. Niestety pod względem warsztatowym i artystycznym nikt zbytnio nie zbliżył się do Leone, jednakże innym twórcom też udało się nakręcić trochę ciekawych i wartościowych pozycji. Co ciekawe każdy z trójki reżyserów, która chyba najwięcej wniosła do spaghetti-westernu, miał na imię Sergio. Obok Leone byli to Cobrucci i Sollima. Ten pierwszy dał światu postać Django a także totalnie zmasakrował świętą regułę amerykańskiego westernu w Człowieku zwanym Ciszą. Natomiast filmy ostatniego z Sergiów są najmniej popularne (przynajmniej w Polsce, gdzie nigdy jakoś nie trafiły do oficjalnej dystrybucji), choć również niewątpliwie warte obejrzenia. Najciekawszym z nich wydaje mi się Faccia a faccia opowiadający o nietypowym spotkaniu profesora historii (Gian Maria Volonté – znany z ról czarnych charakterów u Leone) z prostym bandytą (Tomas Milian). W amerykańskim westernie zapewne oglądalibyśmy „uczłowieczanie” i edukowanie przestępcy przez pedagoga. U Sollimy obserwujemy dokładnie odwrotny proces.

Kto napisał ścieżkę dźwiękową do Faccia a faccia wyjaśniać chyba nie trzeba. Z wyjątkiem Django do wszystkich najbardziej znanych filmów trójki Sergiów, jak i do większości spaghetti-westernów innych twórców, score stworzył człowiek, który za stylistykę tego gatunku, przynajmniej od strony muzycznej, jest współodpowiedzialny. Boom na Ennio Morricone we Włoszech też zaczął się od Za garść dolarów ale trwał o wiele dłużej, niż moda na westerny znad Adriatyku. W drugiej połowie lat 60., maestro zaczął przyjmować po kilkanaście projektów rocznie, co niestety nie mogło pozostać bez wpływu na ilość czasu, jaką mógł każdemu z osobna poświęcić. Już pomijam fakt, że pałeczkę dyrygenta powierzał wtedy niemal w każdym przypadku Bruno Nicolai’owi, jednak oglądając Faccia a faccia można dojść do wniosku, że Morricone zrobił swoje na pewnym etapie powstawania obrazu, a co się z tym dalej działo, to za bardzo go nie interesowało. Stąd zapewne nie najlepszy montaż muzyki w niektórych scenach Faccia a faccia. Wygląda to tak, jakby montażysta parę razy w filmie korzystał z gotowych tematów i nieco nieudolnie przycinał je do sceny. Trudno też powiedzieć, by Morricone specjalnie wgłębił się w historię. Przemiana profesora w herszta bandy, odkrywanie ciemnych zakamarków jego duszy, nie doczekuje się jakiejś interesującej muzycznej myśli. Ot, Ennio popełnił tu swój standardowy spaghetti-westernowy score, trzymając się klisz, które sam parę lat wcześniej tworzył. Cóż jednak z tego, skoro to wówczas cały czas działało. Ba, jak działało! Gdyby nie kiepski montaż, to można by myśleć o maksymalnej nocie za rolę muzyki w obrazie.

Jak on to robił? W końcu wielu kompozytorów trzymało i trzyma się klisz, a nawet jak się przyłożą do filmu to wysokich not postawić im się nie da. Cóż, na pewno spaghetti-western był wdzięcznym gatunkiem do ilustrowania, gdyż zostawiał sporo miejsca na muzykę. Ważniejsze jest jednak to, że Morricone miał wówczas tak wiele nieszablonowych pomysłów na melodie i brzmienia, że obdzielał nimi setki filmów, a w większości score można było znaleźć coś ciekawego. Nie inaczej jest z Faccia ee Faccia. O temacie z czołówki, skonstruowanym z dwóch motywów przewijających się przez film, trudno zapomnieć po seansie. Jego zasadniczym elementem jest ładna, chwytliwa melodia, której piękno możemy docenić zwłaszcza w Faccia a faccia (intermezzo) ze smyczkami i wokalem nieodzownej Eddy Dell’Orso. W utworze z napisów początkowych Ennio podkręca tempo, dorzuca elektroniczne organy a w środkowej części łączy ją z drugim ważnym, bardzo prostym w budowie motywem opartym o złowieszcze brzmienie gitar i bębnów. Sam w sobie ten drugi motyw również świetnie się sprawdza w filmie (o ile akurat wrażenia nie psuje montaż), natomiast na płycie, gdy pozbawione jest kontrapunktującej melodii, czy jakiegoś rozwinięcia, traci samodzielną rację bytu, o czym przekonuje utwór szósty.

Oprócz tematu głównego przez score przewija się jeszcze kilka innych, całkiem przyjemnych w odbiorze, choć na pewno nie tak pamiętliwych i będących raczej morricone’owskimi przeciętniakami. Jest choćby spokojny temat profesora Fletchera (za temat bandyty możemy uznać wspomniany gitarowy motyw) jak i nostalgiczny temat miłosny w utworze szesnastym. Obok nich trochę pobocznych melodii, z których wyróżnia się ta z Misterioso e ostinato, a także ilustracja rewolwerowego pojedynku z tracka osiemnastego, bo choć przewidywalna, to jak zwykle porywająca. Ponadto nie zabrakniego odrobiny średniego underscore, przy czym „średni underscore” u Morricone, to taki, który nie zaskakuje jakimś ciekawym pomysłem, ale z drugiej stronie nie męczy uszu przy słuchaniu na płycie. W przypadku Faccia a faccia męczyć może za to source music. Pojawia się tylko w dwóch utworach ale i tak zdaje się być wyjęty z innej kompozycji, poza tym jeśli ktoś nie jest fanem folkowego, redneckowego grania z banjo, klaskaniem i kowbojskimi wrzaskami, to raczej nie ucieszy go, że właśnie to usłyszy w najdłuższym utworze albumu.

Do soundtracku można by mieć zresztą jeszcze parę zastrzeżeń, od rozbicia na wiele krótkich utworów począwszy, po sztywne trzymanie się filmowej chronologii, która w tym wypadku na pewno nie wpływa pozytywnie na słuchalność. Pierwsze wydanie na winylu zawierało mniej materiału, jednakże niekoniecznie wybrano ten najbardziej wartościowy. Wznawiając ten album na CD w 2001r. wydawca szedł z duchem (czy też modą) uzupełnienia wszelakich braków i wydania jak najbardziej kompletnego materiału, co czyni ten, limitowany swoją drogą, soundtrack kierowanym raczej dla fanów filmu albo kompozytora. Mimo wszystko Faccia a faccia jest tytułem, na który nie powinien pozostać obojętny także nie zaliczający się do tych grup słuchacz muzyki filmowej. Choćby z powodu przewijającego się tu w różnych aranżacjach świetnego tematu głównego, którego śmiało można zaliczyć do kanonu muzyki ze spaghetti-westernów.

Najnowsze recenzje

Komentarze