Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elliot Goldenthal

Titus (Tytus Andronikus)

(2000)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 16-07-2012 r.

Romeo i Julia, Hamlet, Makbet, Sen Nocy Letniej to tylko niektóre z ponad 40 sztuk jakie napisał William Szekspir i jakie zazwyczaj przychodzą nam do głowy, kiedy słyszymy jego nazwisko. I mimo, że wielki pisarz nie żyje już od około 400 lat, ciągle cieszy się wielką popularnością i uwielbieniem, o czym najlepiej mogą świadczyć liczne spektakle teatralne, a także adaptacje filmowe, ukazujące dobitnie uniwersalność i ponadczasowość jego dzieł. Około 440 filmów powstało w oparciu o prace Williama Szekspira, z czego pierwszy datuje się jeszcze na XIX wiek (Makbet, 1898). Ta imponująca liczba sprawia, że William Szekspir jawi się nie tylko jako wielki pisarz, dramaturg, ale też świetny scenarzysta filmowy.

Jednak wśród dziesiątek adaptacji Romeo i Julii, Makbeta czy Króla Leara, jeden z dramatów Anglika, będący zresztą jego debiutem scenicznym, przez lata nie zaskarbił sobie serc filmowców. Tytus Andronikus, niezwykle krwawy dramat opowiadający historię wodza rzymskich legionów, tytułowego Tytusa, jeszcze za życia artysty nie cieszył się wielkim uznaniem. Choć oczywiście popularność nie odzwierciedla jakości tej sztuki, to jednak wielu reżyserów, tych teatralnych jak i filmowych, trzymało się od niej z daleka. Tym bardziej ciekawe, że znana amerykańska reżyserka teatralna i operowa Julie Taymor, wybrała akurat Tytusa Andronikusa na swój pełnometrażowy debiut filmowy. Co więcej Taymor postanowiła trochę „uwspółcześnić” Szekspira. Można pomyśleć, że nie jest w tym nic nowego, wszak swego czasu Baz Luhrmann zszokował świat swoją uwspółcześnioną wersją Romea i Julii. O ile jednak Luhrmann całkowicie przeniósł Szekspira w świat MTV, o tyle Taymor dosłownie wymieszała wiele epok historycznych oraz stylów. I tak na ekranie możemy ujrzeć tradycyjnie ubranych rzymskich legionistów, jak i czołgi, i samochody na ruinach Koloseum. Mieszkańców Rzymu poza togami ubierają się także w szykowne garnitury, a barbarzyńscy Goci dla rozrywki lubią sobie pograć w gry wideo. Trudno jednak mówić o jakimkolwiek chaosie. Co więcej, ten niekonwencjonalny Titus jawi się jako jedna z ciekawszych, ale przy tym też najwierniejszych adaptacji Williama Szekspira.

Wielką rolę w kreowaniu tego postmodernistycznego świata odgrywa niezwykła oprawa muzyczna, za którą odpowiada Elliot Goldenthal. Wybór amerykańskiego kompozytora zdawał się być oczywisty i to nie tylko ze względu na osobiste relacje z Julie Taymor. Para ta od wielu lat współpracowała przy operach i przedstawieniach brodwayowskich. Sama reżyserka, mając dobre intencje, postanowiła wyjść naprzeciw kompozytorowi i w fazie post produkcji załączyła do obrazu muzyczne fragmenty z innych jego filmów. Goldenthal był wściekły uważając, że taki temp-track tylko utrudnia pracę twórczą. Po wyjaśnieniu sobie wszystkiego i zażegnaniu konfliktu amerykański kompozytor wziął się do roboty, tworząc jedną z najciekawszych i najbardziej ekstrawaganckich ścieżek dźwiękowych w swej karierze.

Score Elliota Goldenthala, podobnie jak film, może się jawić na początku jako chaotyczne poplątanie najróżniejszych muzycznych stylów. I tak oprócz klasycznego symfonicznego score’u, wzbogaconego epickim chórem, Goldenthal uraczy nas muzyką sakralną, jazzem, oraz psychodelicznym rockiem i muzyką elektroniczną. Istnie wybuchowa mieszanka, chciałoby się rzec. Jednak, podobnie jak przy filmie, i tutaj mamy do czynienia z kontrolowanym chaosem. Tym samym słuchanie tej ścieżki to jak jazda na kolejce górskiej i to z podniesionymi do góry rękoma. Są emocje, zawrotne prędkości, jazda do góry nogami oraz przyspieszone bicie serca, ale wszystko pod kontrolą i zapiętymi pasami.

Co więcej, wbrew temu co można było sądzić na początku, score ten ma bardzo przemyślaną strukturę i słychać, że kompozytor miał na niego pomysł. I nie było nim tylko wrzucenie wszystkich możliwych muzycznych gatunków do jednego worka. Titus, pomijając rockowo-jazzowe dodatki, jawi się przede wszystkim jako połączenie awangardowego stylu, oraz mroczno-sakralnego klimatu Obcego 3 i Wywiadu z wampirem z piękną liryką Michaela Collinsa. Po za tym znajdziemy też nawiązania do innych prac kompozytora. Utwór A Pressing Judgement pochodzi ze ścieżki dźwiękowej do filmu A Time to Kill, a Adaggio (nie mylić z Obcym 3) to podkład muzyczny z piosenki O Foolish Heart ze sztuki The Green Bird. Niektórzy pewnie uznają takie nawiązania, czy też bardziej kopiowania, jako brak oryginalności. Nie jest to jednak do końca prawda. Soundtrack ten to przede wszystkim czysta kwintesencja specyficznego stylu Elliota Goldenthala. Wszystko to, co najlepsze w muzyce Amerykanina, jego specyficzne brzmienie, pomysły, czy kreowany przez lata styl, zostaje w Titusie ukoronowany i dopracowany do perfekcji.

Bogactwo i różnorodność tego soundtracka sprawia, że prawie każdy pojedynczy utwór coś sobą reprezentuje i jest godny omówienia. Zadanie ciężkie, zważywszy, że utworów na płycie jest 21 i mamy do czynienia z recenzją, a nie pracą magisterską. Dlatego skoncentrujmy się tylko na kilku, naprawdę wyróżniających się kawałkach, reprezentujących każdy ze stylów muzycznych nakładających się na ten score. I tak z epickiego, symfonicznego brzmienia na szczególna uwagę zasługuje otwierający płytę Victorius Titus. Ten masywny utwór z potężnym chórem idealnie wprowadza nas do świata Cesarstwa Rzymskiego. O sile i potędze tego tracka może też świadczyć fakt, że Tyler Bates skopiował go nuta w nutę na potrzeby filmu 300, za co później Goldenthal dostał odszkodowanie od Warner Bros, plus oficjalnie został przez nich przeproszony. Pomińmy jednak plagiaty i skoncentrujmy się na sakralnej stronie tej muzyki, którą idealnie oddaje Procession & Obsequis zwieńczone pięknym chłopięcym sopranem. Zdecydowanie bardziej barbarzyńską stronę tej ścieżki dźwiękowej prezentuje Pickled Heads będące mieszanką psychodelicznej elektroniki i starego dobrego rock ’n’ rolla. Po każdym szaleństwie przychodzi pora na refleksję, tak też zwróćmy uwagę na liryczną stronę tej ścieżki dźwiękowej, której całe piękno znaleźć możemy w Finale. Ten ponad 8 minutowy utwór, idealnie odzwierciedla swoją nazwę, dając nam finałową eksplozję najwyższych emocji oraz piękna. Oczywiście słychać w nim nawiązania do Micheala Collinsa, co jednak w żadnych stopniu nie odbiera jemu piękna, a wręcz przeciwnie, stawia go w czołówce najlepszych utworów jakie Elliot Goldenthal kiedykolwiek skomponował. Nawet jak ktoś nie przepada za ambitnym i niełatwym stylem amerykańskiego kompozytora, obok tych 8 minut czystej cudowności nie przejdzie obojętnym.

Już na płycie muzyka Elliota Goldenthala robi wrażenie, ale dopiero w obrazie daje w pełni o sobie znać, tworząc z nim niezwykłą symbiozę. Aż trudno sobie wyobrazić film Julie Taymor bez tej muzyki. I tak jak jedną z sił obrazu jest kreacja i charyzma Anthony’ego Hopkinsa, tak i ta muzyka idealnie pomaga opowiadać tę fascynującą historię intryg, zdrady i krwawej zemsty. Czy jest to wszystko utrzymane w duchu Szekspira? Jak najbardziej tak. Jak już zostało wspomniane, siłą dzieł Anglika jest ich ponadczasowość i uniwersalność, które sprawiają, że nie muszą być one zamknięte w teatrze, aby je zrozumieć. Tym samym podejście Goldenthala do Szekspira nie każdemu ma prawo się spodobać, ale nie można mu odmówić kunsztu i artyzmu, gdyż jest to naprawdę niezwykła oprawa muzyczna do równie niezwykłego filmu.

Najnowsze recenzje

Komentarze