Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
różni wykonawcy

REC 3: Génesis ([REC]³: Geneza)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 29-07-2012 r.

Zaczęło się w 2007r. Z prostego i wcale nie nowatorskiego pomysłu utrzymania horroru w konwencji quasi-autentycznych nagrań zwykłą kamerą (powoli zapominany już Blair Witch Project ale przecież i spora część filmu Cannibal Holocaust) dwóch hiszpańskich reżyserów Jaume Balagueró i Paco Plaza wycisnęli ile się dało i prostymi środkami stworzyli jeden z najpopularniejszych filmów grozy ostatnich lat. Łączący w sobie tematykę satanistyczno-demoniczną z motywem zombie, rozgrywający się w klaustrofobicznych lokacjach jednej kamienicy [Rec] okazał się sporym sukcesem i natychmiast pociągnął za sobą średnio udane sequel oraz –jakżeby inaczej- amerykański remake. Zaś pięć lat po pierwszym filmie Paco Plaza, tym razem samotnie na reżyserskim stołku, nakręcił część trzecią. Balagueró najwyraźniej znudził się już tematyką, że zachował sobie tylko stanowisko producenta, jednak nie tylko on. Plaza ku rozpaczy największych fanów serii również uznał, że ile można i wymierzył soczystego kopniaka zarówno konwencji mockumentary (tutaj wręcz dosłownie), jak i stylistyce horroru na poważnie. Od dwudziestej minuty Genezy oglądamy już klasycznie kręcone kino, które coraz bardziej z horroru przeistacza się w jego pastisz. Gdy pan młody w rycerskiej zbroi walczy z zombie przy pomocy blendera a panna młoda chwyta za piłę łańcuchową jesteśmy zdecydowanie bliżej jacksonowskiej Martwicy mózgu, niż pierwowzorom obrazu Paco Plazy.

Powrót do konwencjonalnego kręcenia przełożył się nie tylko na sposób pracy. Trzecia część [Rec] doczekała się bowiem wreszcie tradycyjnej muzyki ilustracyjnej, której użycie w poprzednich odsłonach konwencja uniemożliwiała. Jej autorem został, mający w dorobku nominację do nagrody Goya, Mikel Salas. Jego score nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym w obrazie, nie ma go też w sumie zbyt wiele, ale działa solidnie, dodając gdzie trzeba odpowiednich emocji. Najwyraźniejszy jest w nieco melodramatycznym finale ale i po nim nie zostawia w głowie widza jakiegoś wyraźniejszego śladu bardziej wyrazistym brzmieniem czy tematem. Ot, typowy dla współczesnego kina miks orkiestry z elektroniką, a w przypadku jednej sekwencji, także z chórem. Trudno powiedzieć o nim cokolwiek więcej, gdyż Warner Music Spain wypuszczając na rynek soundtrack z filmu totalnie zignorował pracę Salasa i nie wrzucił na płytkę ani jednego utworu hiszpańskiego kompozytora. De facto otrzymaliśmy więc nie sound- ale songtrack.

Przez [Rec 3] przewija się bowiem kilka piosenek z okolic hiszpańskiego pop, czasem zahaczających o nieco dyskotekowe rytmy lat 80., czasem bardziej we współczesnych klimatach indierockowych. Niektóre z nich stanowią tylko mało istotne tło, wszak akcja filmu rozgrywa się podczas, przerwanego ostatecznie atakiem demonicznych zombies, weselnego przyjęcia, ale parę z nich otrzymuje też większą rolę, w nieco tarantinowski sposób zastępując w niektórych fragmentach filmu instrumentalny score. Co ciekawe, z umieszczonych na płycie 12 utworów, w obrazie uświadczymy tylko osiem, zaś 4 wciśnięto celem zapchania krążka jako songi „inspirowane filmem”. Zapewne oczywiście o żadnej inspiracji mowy nie było, a autorzy pisząc te utwory na oczy nie widzieli dzieła Paco Plazy, ale co tam. Utwory utrzymane są w podobnej stylistyce, co reszta, więc można skorzystać z okazji i wypromować paru mniej znanych twórców z półwyspu Iberyjskiego.

Z dwunastu tracków wyróżniłbym trzy, o których warto powiedzieć kilka słów więcej (choćby z uwagi na filmowy kontekst ich wykorzystania, w którym to zaznaczają się bardziej niż inne). Pierwszym jest otwierająca songtrack pochodząca z 2007r. ballada No puedo vivir sin Ti, w obrazie śpiewana na ślubie pannie młodej przez jej wybranka. Jednak to raczej inny utwór mógłby zostać uznany za swoisty temat przypisany nowożeńcom. Moim zdaniem jest nim, również ballada, ale 30 lat starsza, bardzo ładna Gavilán o Paloma, która będzie pierwszym kawałkiem muzycznym jaki usłyszymy w filmie, pojawi się także później, gdy panna młoda uzna, że to w końcu jej dzień i zgodnie z plakatową zapowiedzią, chwyci wreszcie za piłę łańcuchową. A gdy wreszcie przyjdzie jej zrobić z niej użytek to w przejaskrawionej scenie gore reżyser użyje piosenki hiszpańskiej gwiazdy nurtu New Romantic z lat 80., tanecznego Eloise. Ten utwór, który można też usłyszeć na początku filmu w scenie z wesela, w zestawieniu ze sceną przecinania zombie na pół mechaniczną piłą daje zaiste komiczny efekt. Gwoli kronikarskiego obowiązku można by jeszcze odnotować, że Canción de Amor y Muerte jako jedyny został napisany specjalnie do filmu, ale przyznam się, że nie zauważyłem w nim jego obecności, za wyłączeniem napisów końcowych.

[Rec 3] mimo identycznego tła akcji nie ma zbyt wiele wspólnego z naszym rodzimym Weselem Tymona Tymańskiego. Poza wspomnianą Eloise i może jeszcze dwoma ostatnimi, swoją drogą całkiem przyjemnymi, utworami bonusowymi, trudno w ogóle przypuszczać by była to muzyka, którą gra się nawet na hiszpańskim weselu (nawet takim opanowanym przez stada zombie). Ot, jest to taki bardzo, bardzo mały przekrój przez hiszpańską muzykę rozrywkową od lat 70. ubiegłego stulecia po lata obecne. Jeśli ktoś obejrzał film i jakiś kawałek mu się spodobał, może i po album sięgnie. Jeśli ktoś filmu nie widział, a miałby ochotę zapoznać się z hiszpańskim pop, to czemu nie, niech sięga, zapewne, coś mu się tu spodoba. Zależnie od gustu, będą to albo bardziej żywe kawałki, albo ballady, albo te podchodzące nieco pod rock. Z punktu widzenia fana muzyki filmowej będzie to jednak płyta totalnie nie wzbudzająca zainteresowania. To w końcu nie Drive, nie takie działanie piosenek i nie ten klimat. Gdy w przypadku tamtego soundtracku wielu narzekało na niepotrzebny nadmiar score’u Cliffa Martineza, tak w przypadku [Rec 3] choćby jedna niedługa suita autorstwa Mikela Salasa byłaby zupełnie wskazana. Przynajmniej wtedy można by było śmiało mówić, że jest to płyta z muzyką filmową.

Najnowsze recenzje

Komentarze