Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Wolfen (Wilkołaki)

(1981/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 22-08-2012 r.

Każdy kto zaczyna interesować się muzyką filmową w stopniu szerszym niż kilka soundtracków jednego czy dwóch ulubionych twórców, prędzej czy później natrafia na ten tytuł. Wolfen. Pada to słowo nie tak rzadko przy dyskusjach o Jamesie Hornerze, jego biografiach, czy recenzjach niektórych prac. A przecież nie jest to jeden z bardziej znanych scorów Amerykanina. Można być nieźle obeznanym w jego twórczości, znać większość jego dzieł a w życiu nie słyszeć soundtracku z Wolfen. Film też nie jest zbyt znany. Ma całkiem pozytywne opinie ale daleko mu do statusu pozycji obowiązkowej nawet dla miłośników gatunku kina grozy, który reprezentuje. Jeszcze mniej popularny jest literacki pierwowzór Whitley’a Streibera, wydany swoją drogą także i w Polsce. A jednak Wolfen to dla Jamesa Hornera projekt ważny. Dobre oddziaływanie muzyki w filmie nie pozostało bez wpływu na jego późniejszy angaż do sequela kinowego Star Treka, który pozwolił Hornerowi przebić się do I ligi hollywoodzkich kompozytorów. Poza tym, to w Wolfen Amerykanin po raz pierwszy wykorzystał pewne idee, które rozwinął, bądź jak kto woli: skopiował, później w głośniejszych projektach. We wspomnianym Star Treku II: Gniew Khana, w Krullu a przede wszystkim w Obcym: Decydujące starcie. Kopia głównego motywu z Wolfen w tym ostatnim filmie, to już legenda. I przy tym wszystkim tylko dziwić może, że w filmie o wilkołakach po raz pierwszy nie pojawił się sławetny czteronutowiec.

Tak w ogóle, to nie jest tak do końca historia o wilkołakach. To znaczy w jakimś sensie jest, co wymownie sugeruje polski tytuł (chociaż nie jest to dokładne tłumaczenie oryginału, bo ciężko przetransponować na nasz język tę zbitkę słów „Wolf” i „Men”), ale Whitley Streiber podszedł do legend o likantropach trochę od strony biologa. Nie ma tu więc pełni, srebrnych kul etc. a jeśli ktoś liczy na animatroniczne kreatury, to się rozczaruje. Jest za to szary, ponury Nowy Jork i tajemniczy mordercy rozszarpujący i pożerający ofiary. W wersji filmowej dodano też, nieobecny w książce wątek indiańskich podań, co trochę upraszcza rozwiązanie zagadki wilkołaków przez głównego bohatera, w którego wcielił się Albert Finney. Muzycznym reprezentantem tegoż motywu mogą być dęte drewniane w Indian Bar, jednak znając możliwości Hornera do łączenia elementów folklorystycznych z orkiestrą, taka etnika, to właściwie żadna etnika.

W przypadku Wolfen to zupełnie inne aspekty stanowią siłę tego score. James Horner znakomicie buduje suspens i napięcie stosując do tego celu szeroką gamę środków od niepokojących fraz na dęte drewniane, przez różnorakie brzmienia perkusyjne, dysonujące dęte blaszane, atonalne smyczki czy trudne do zidentyfikowania dźwięki, powstałe pewnie przy użyciu wykorzystanych w nagraniach syntezatorów. Przy tym wszystkim muzyka Hornera nigdy nie zagłusza ważnych efektów dźwiękowych. Kompozytor blisko współpracował z dźwiękowcem, by zgranie score’u i SFX było jak najlepsze, zwłaszcza w scenach, w których świat oglądamy z perspektywy stworów (te fragmenty filmu mogły być inspiracją dla twórców Predatora). Horner świetnie oddaje także w swojej muzyce przygnębiające ujęcia przeznaczonych pod rozbiórkę, opuszczonych dzielnic Nowego Jorku, wśród których największe wrażenie robią ruiny samotnego kościoła. Smutek i opuszczenie tych miejsc Amerykanin akcentuje bądź przez smyczkowe pasaże, bądź solową trąbkę. Ta ostatnia często służy zresztą, jak i inne dęciaki, do intonowania głównego motywu ścieżki, przypisanego wilkołakom, zarazem jednego z bardziej znanych motywów w karierze Hornera. Znanego oczywiście z kilka lat późniejszych Aliens.

W kontekście soundtracku, Obcy: Decydujące starcie są troszeczkę przekleństwem Wolfena. Każdy trochę orientujący się w muzyce filmowej czy nawet każdy, kto dobrze kojarzy film Camerona, od razu rozpozna charakterystyczny motyw znany z utworów Ripley’s Rescue czy Futile Escape – największych highlightów albumu z Aliens. Traci na tym atrakcyjność albumowych Wilkołaków, bo skoro każdy już zna główny temat tego filmu w najbardziej rozbudowanej i najbardziej porywającej wersji, to nie zrobią na nim wrażenia jego aranżacje w Wolfen. Cóż z tego, że track Wall Street and the Wolfen jest świetny tak w finałowej scenie obrazu, jak i na soundtracku, że brutalnie i dziko wypada ten temat w Wolfen Runs to Church, skoro wspomniane utwory z Obcych są zwyczajnie jeszcze lepsze. I raczej nikt nie przejmie się tym, że to Wilkołaki powstały wcześniej, w związku z czym, „coś” im się tam należy.

Wolfen ma jeszcze tego pecha, że nie jest scorem zbyt atrakcyjnym do słuchania poza filmem. Nie jest jakoś szczególnie atonalny – zwłaszcza jeśli porównać go z pierwotną kompozycją Craiga Safana, który miał być kompozytorem do Wolfen, ale jego partytura, bardzo dysonująca, amelodyjna, inspirowana m.in. Pendereckim, została odrzucona. Jednak trudno też mówić u Hornera o jakiejś melodyjności, przebojowości, miłych brzmieniach dla ucha. To score, w którym przygnębiający, niepokojący klimat łączy się z całkiem drapieżną muzyką akcji, aczkolwiek ta w porównaniu do najbardziej znanych action-score’ów Hornera, jego największych prac, wydaje się tu brzmieć trochę skromnie, żeby nie napisać: kameralnie. W końcu 67-osobowa orkiestra jak na hollywoodzkie standardy to duża nie jest. Jedyny bardziej optymistyczny w wymowie motyw znajdziemy tu w Rebecca’s Apartment. Jest to wykorzystujący fortepian i flet, temat miłosny dwójki głównych bohaterów, jednak pojawia się jedynie w tym krótkim tracku i co gorsza, w połowie zostaje brutalnie przerwany horrorowymi dźwiękami (znów w stylu Aliens), bo tak akurat skonstruowana była filmowa scena. Warto jeszcze wspomnieć o utworze z napisów końcowych. Jak zazwyczaj u Hornera, stanowi on małą suitkę, zbierającą kilka filmowych tematów, choć ten przypisany wilkołakom nie znajdzie tu specjalnie ciekawej aranżacji. W ogóle całe Epilogue and End Credits są raczej spokojne i stonowane, chociaż w drugiej części znajdziemy bardziej emocjonalny fragment, w którym Horner w swoim stylu świetnie podkręca dramaturgię utworu. Jednak to tylko na krótką chwilę.

Przez lata dostępny tylko na bootlegach, wreszcie na fali wznowień, wydań starych scorów, Wolfen Jamesa Hornera doczekał się zasłużonego oficjalnego wydania przez Intradę pod koniec ubiegłego roku (co ciekawe, pół roku później Intrada wydała też odrzuconą kompozycję Craiga Safana). Na płycie znalazł się zbliżony materiał, jak na wcześniejszych nieoficjalnych soundtrackach, rozszerzony raptem o dwa utwory bonusowe, co dało łącznie skromne 45 minut muzyki. Tak niewiele jednak Amerykanin na potrzeby filmu napisał. Miał on na to niespełna dwa tygodnie, a jako mniej znaczący underscore w filmie wykorzystano też trochę muzyki z wcześniejszej ilustracji Hornera do horroru The Hand (tego materiału na albumie nie ma). Znamienne, że James Horner u progu wielkiej kariery w 12 dni stworzył czasowo może niedługą, ale jednak jakościowo naprawdę interesującą ścieżkę, wyjątkowo jak na jego tendencje oryginalną, pełną ciekawych rozwiązań i idei, do których później wracał. 5 lat później twórca ten ponownie dostał podobną ilość dni na stworzenie muzycznej oprawy do filmu, gdy zatrudniono go do Aliens. Czy to przez tą analogię postanowił tak bezczelnie wykorzystać pomysły akurat z Wolfen? Cóż, tak się w każdym razie stało i dziś trudno sobie wyobrażać Obcych bez muzycznej sygnaturki wilkołaków. Jak już wspomniałem, deprecjonuje to trochę sens zaopatrzenia się w soundtrack z Wolfen, jednak jestem przekonany, że dla największych fanów Jamesa Hornera i tak będzie to obowiązkowa pozycja do kolekcji. Dla pozostałych niekoniecznie, choć score to niewątpliwie warty zauważenia.

Najnowsze recenzje

Komentarze