Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

House of Sand and Fog (Dom z piasku i mgły)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 31-08-2012 r.

Młoda kobieta z problemami alkoholowymi zostaje, na skutek błędu proceduralnego, eksmitowana z domu. Na jej miejsce wprowadza się rodzina generała Behraniego, uchodźcy z Iranu. Kiedy wychodzi na prostą, przy pomocy zadurzonego w niej policjanta, który ją wcześniej eksmitował, Kathy postanawia odzyskać swe dawne miejsce zamieszkania, co nieuchronnie prowadzi do tragedii… Będący adaptacją powieści Andre Dubusa III subtelny thriller psychologiczny Dom z piasku i mgły jest reżyserskim debiutem pochodzącego z Kijowa Vadima Perelmana. Jak na debiut i film dość niezależny (wśród producentów mamy reżysera, a także współscenarzystę) twórcom udało się zebrać całkiem porządną ekipę, „odziedziczoną” ponoć po Pięknym umyśle, łącznie z wybitnym operatorem Rogerem Deakinsem. Główne role zagrali Jennifer Connelly oraz, nominowany do Oscara, Ben Kingsley jako Behrani. Oprócz niego godny uwagi jest Ron Eldard jako policjant Lester. Film zebrał kilka nominacji do nagrody Akademii.

Jednym z wziętych z Pięknego umysłu, także nominowanych, członków ekipy był kompozytor James Horner. Reżyser, jak mówił w którymś wywiadzie, nie był tym specjalnie zachwycony. Opowiadał, że poszedł do domu kompozytora. Horner pokazywał mu różne płyty ze swoją muzyką. Perelman dosłownie brał każdą z nich i odkładał, mówiąc „gówno”. Nie było to pewnie miłe dla twórcy Titanika, ale zniósł to na tyle godnie, że pozostał przy filmie aż do końca. Taka ocena jego twórczości przez reżysera zapewne doprowadziła kompozytora do przynajmniej częściowej zmiany swego warsztatu i zupełnie innego dostosowania się do filmu niż było to we wcześniejszych przypadkach. Wymagał tego na pewno gatunek thrillera psychologicznego, który często nie pozwala na wybitnie melodyjne kompozycje. Zmiana musiała bardzo zadowolić reżysera, bo zapowiedział, że od tego momentu zawsze będzie z Hornerem pracował, co dotąd się sprawdza (łącznie z zatrudnieniem go do będącego w produkcji filmu The Song of Names, którego współproducentem są Polacy).

Album ze ścieżką z Domu z piasku i mgły w 2003 roku wydała wytwórnia Varese Sarabande. Płytę rozpoczyna utwór An Older Life, który od razu zapowiada, że klimat ścieżki będzie zupełnie inny od tego, do czego kompozytor nas przyzwyczaił. Nastrojowa elektronika buduje nieco magiczną, choć mroczną atmosferę. Podstawą jest tutaj prostota i skoncentrowanie się na budowaniu klimatu, wykorzystując w tym celu metody ambientowe. Drugi utwór jest bardziej tradycyjny i opiera się na bardziej typowych dla Hornera rozwiązaniach, jak chociażby rozpoczynające go smyczki. Główny temat, jeśli można tak powiedzieć, oparty jest na kilku dosłownie akordach, budując wrażenie falowania (tytuł The Waves of the Caspian Sea zobowiązuje). Jest to być może najładniejszy motyw w całej partyturze, ale nie znaczy to, że jest to jedyne, co ma ona do zaoferowania.

Najważniejszym, oprócz smyczków (być może w pierwszej połowie ścieżki samplowanych, chociaż żywa sekcja została nagrana i dyrygował nią, jak zwykle, sam kompozytor) elementem muzyki do filmu Perelmana jest fortepian. Partie te wykonuje zapewne sam James Horner. Jest to oczywiście instrument „rodzinny” – pianina i fortepiany oczywiście znajdują się w domach, kiedyś częściej nawet niż dzisiaj, ale dużą jego zaletą jest to, że ma ogromne możliwości „emocjonalne” (czego dowodem jest nie tylko jego popularność w muzyce filmowej i klasycznej, ale także kariera samego twórcy Chwały). Pięknym, niedokończonym niestety tematem (w filmie powtarza się częściej i posiada drugą część) kończy się Old Photos, New Memories. „This Is No Longer Your House” wprowadza dodatkowy element, czyli napięcie, budowane za pomocą dość specyficznie wykonywanego pizzicato na smyczki.

Horner, z paroma wyjątkami, jest kompozytorem znanym z muzyki zdecydowanie ekstrawertycznej. Emocje wyraża zdecydowanie wprost, co czasami niestety działa na niekorzyść jego ścieżek w ich filmowym kontekście. Zupełnie inaczej jednak jest w omawianej partyturze. Kluczem do Domu z piasku i mgły jest introwersja i to bardzo podskórna. Twórca raczej stara się operować podtekstem ilustrowanych scen, przez co jego muzykę można odebrać jako nic nie wnoszące underscore i faktycznie, tak odebrali ją niektórzy słuchacze i recenzenci. Pomaga w tym fortepian, tak charakterystyczny dla jego twórczości, chociaż tutaj nie mamy do czynienia z typowymi miniaturami tematycznymi. James Horner oczywiście nie pozwala nam zapomnieć o swoim bardzo wysokim przecież wykształceniu muzycznym, dzięki czemu mamy kilka bardzo ciekawych rozwiązań technicznych. I tutaj, moim zdaniem, kolejna rzadkość w karierze autora Wichrów namiętności.

Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz powiem, może wywołać kontrowersje. Moim zdaniem, oczywiście z wyjątkami, takimi jak znakomite Apollo 13, James Horner jest kompozytorem, którego bardziej interesuje spójność kompozycji jako takiej, niż przystosowanie się do filmu. Można, a nawet, uważam, należy podziwiać jego kunszt techniczny – znakomite prowadzenie kontrapunktu, piękne rozwiązanie harmoniczne, jedne z ciekawszych i bardziej przystępnych fragmentów, a nawet utworów, atonalnych, zmiany tonacji poprzez modulacje, i tak dalej. Mój problem z jego twórczością polega na tym, że te elementy techniczne, tak ważne w przypadku pisania na orkiestrę, przesłaniają mu jednak kontekst filmowy, przez co emocjonalnie czasami przesadza. Tutaj technika kompozytorska, pozornie uproszczona bardzo filmowi pomaga. Mamy tutaj wszelkie elementy tak charakterystyczne dla skomplikowanej twórczości Hornera, a więc bardzo subtelne dysonanse, poszukiwanie współbrzmień. Uwaga ta jest ważna w kontekście wypowiedzi samego Hornera, który w krótkim wywiadzie zawartym na płycie z Pięknym umysłem, ale nie tylko tam, stwierdził, że kiedy myśli o filmie, myśli o kolorach. Rok 2001 w jego karierze można uznać pod tym względem za przełomowy, ponieważ, o ile wcześniej ilustrował dramaty szeroko rozumiane jako wojenne (za takowy można zarówno uznać słynną Chwałę Edwarda Zwicka, ale także, zapowiadającą Titanica, Szaloną odwagę tego samego reżysera z 1996 roku), to od Wroga u bram kolorystyka muzyki Hornera niejako wyblakła (tam pod wpływem bitwy pod Stalingradem, ale w tym samym kierunku poszedł, dalej zresztą, w Szyfrach wojny). Ta wyblakła kolorystyka przeniosła się także, częściowo na Piękny umysł (choć koniec filmu to, można powiedzieć, „czysty” Horner), a także, bardzo mocno na bardziej kameralne ścieżki, takie jak recenzowana partytura. Pod tym względem mroczny Dom z piasku i mgły mocno różni się od impresjonistycznej w swym założeniu siedem lat wcześniejszej Miłości z marzeń.

Od dziewiątego utworu na płycie, intensywność rośnie wręcz o sto procent. Bierze się po części stąd, że dopiero wtedy na poważnie wchodzi orkiestra. Break-in jest dość typowym dramatycznym utworem dla kompozytora, o czym świadczą podobieństwa do chociażby Apollo 13 i dość skomplikowana polifonia. Dreams of Kings wraca do typowego dla ścieżki brzmienia budującego atmosferę, po czym dwa przedostatnie utwory są szczytem oferowanego w tej ścieżce dramatyzmu. Ilościowo stanowią one ponad jedną trzecią całej płyty. Co ciekawe, dramatyzm budowany klasycznymi środkami stosowanymi przez Jamesa Hornera w filmie niestety wypada zbyt intensywnie. Nim dokładnie jednak omówimy tę kwestię, trzeba zwrócić uwagę, że kompozytor buduje emocje wciąż bardzo ostrożnie. Zwykle wyżyny intensywności osiąga w ciągu minuty albo dwóch. Tutaj jednak, podobnie jak później w Podróży do Nowej Ziemi rozkłada to w czasie. Partie na dęte drewniane są jak zwykle rozpisane bardzo subtelnie, w sposób, w jaki robi to tylko on. Ale nie znaczy to, że dokłada typowych dla siebie słodkich kolorów, by użyć jego własnej metaforyki. Wręcz przeciwnie. Mimo dużej roli, jakie w tych utworach (zwłaszcza w The Shooting, A Payment for Our Sins) odgrywają fagoty, klarnety i oboje, nie brzmi to w żaden sposób cukierkowato. Napięcie na poważnie zaczyna rosnąć od piątej minuty. Z punktu widzenia instrumentacji, mamy tutaj do czynienia z pięknym dialogiem obojów i klarnetu, zwłaszcza jak te pierwsze zaczynają dublować te drugie. Smyczki zyskują typowe płaczliwe brzmienie i w siódmej minucie osiąga to apogeum. Wspomniałem już, że w filmie to jest za dużo. Trzeci akt filmu Perelmana jest bardzo dramatyczny, od momentu, w którym do akcji włącza się Lester (utwór Break-in) do ostatnich tragicznych zdarzeń (utwór dwunasty). Reżyser przyznał, że faktycznie, muzyki w tych scenach jest za dużo (praktycznie jest bez przerwy i ciągle na najwyższym możliwym napięciu) i że to jego wina, ponieważ nie uwierzył do końca w obraz, który sam w sobie mówi bardzo wiele. Docenić tutaj należy także znakomite aktorstwo całej ekipy, a zwłaszcza Bena Kingsleya (tutaj zwłaszcza scena w szpitalu; coś pięknego). Muzyka w pewnym momencie zaczyna przeszkadzać, ale nie zmienia to faktu, że zasługuje ona na wysoką ocenę przez resztę filmu. Ostatni wybuch dramatyzmu na albumie występuje w przedostatnim utworze.

Płytę kończy prawie identyczne z drugim utworem A Return to the Caspian, and to the Iran of Old. Trudno powiedzieć, by James Horner zaskoczył, ale na pewno stworzył dla siebie ścieżkę dość nietypową. Po serii dramatycznych ścieżek o bardzo charakterystycznym orkiestrowym brzmieniu, twórca Wroga u bram zmienił stylistykę, by dostosować się do potrzeb filmu Perelmana. Można mówić, że ta muzyka jest nudna, z czym się nie zgodzę, że nie posiada mocnego tematu, czego po Hornerze się oczekuje, że jest w niej za dużo ambientu. Prawdą jest, że, mimo że trwa około dziesięciu minut krócej niż typowe dla niego molochy, płyta mogłaby być krótsza o co najmniej 15 minut i wcale by to jej nie zaszkodziło. Długość albumu jest więc największą wadą Domu z piasku i mgły. Intensywność emocjonalna w filmie trochę przeszkadza, ale przyjmuję tutaj argumentację i tłumaczenie reżysera, coś tak rzadkiego wśród twórców w Hollywood. Co jest największą zaletą tej partytury? Ostrożnie budowana atmosfera i umiejętne budowanie dramatyzmu nawet w tych najbardziej pełnych napięcia momentach. To, że Horner poszedł trochę wbrew tak charakterystycznemu dla siebie myśleniu i postanowił zmniejszyć paletę barw, które w tym momencie stosował. Może to, i brak pięknego na pierwszy rzut „ucha” tematu, zaważyło na tym, że, mimo nominacji do Oscara, o muzyce tej zapomniano. A szkoda, bo jest to dojrzałe dzieło kompozytora, udowadniające, że jak trzeba, potrafi trochę zmienić swoje podejście i zamiast na swych orkiestrowych trickach, skoncentrować się na opowiadanej historii.

Najnowsze recenzje

Komentarze