Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philip Glass

Koyaanisqatsi

(1983)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 04-12-2012 r.

Koyaanisqatsi – film-legenda w dziedzinie para-dokumentu, a w zasadzie obraz, który trudno przyporządkować jakiemuś określonemu gatunkowi. Frapująca, imponująca wizją a w momentach przejmująca i nie pozbawiona głębi, czysta filmowa forma ubrana w kolaż zdjęć oraz muzyki. Film Godfreya Reggio można uznać za próbę medytacji i refleksji nad szaloną, pozbawioną równowagi, żyjącą w zgiełku (takie jest tłumaczenie tytułu zaczerpniętego z języka Indian Hopi) cywilizacją oraz kierunku, w którym podąża. Jak również i manifest na temat technologii, która tak mocno zawładnęła naszym życiem, że już jej nie zauważamy. I choć obraz miał swą premierę 30 lat temu, jego przesłanie jest nadal aktualne, do dziś mając zaprzysięgłe grono wielbicieli i stając się pozycją kultową. Pochodzący z Nowego Meksyku reżyser zaproponował zilustrowanie swojego dzieła Philipowi Glassowi, wtedy już uznanemu i mającemu min. na koncie dwie opery (Einstein on the Beach, Satyagraha) kompozytorowi, mocno eksperymentującemu z minimalizmem. Glass początkowo nie był zainteresowany współpracą, odpowiadając: „Nie piszę muzyki filmowej”. Reggio dopuścił się jednak podstępu, pokazując nowojorskiemu twórcy ok. 40 minut gotowego filmu z podkładem muzyki elektronicznej a potem jego własnej. Glass zmienił zdanie i entuzjastycznie zabrał się do pracy, która trwała aż trzy lata. To okres, który dziś w kontekście czasu, jakimi dysponują filmowi kompozytorzy, jawi się wręcz nieprawdopodobnie. I być może tylko w takiej atmosferze oraz warunkach mogą powstawać dzieła tak unikalne i oryginalne jak Koyaanisqatsi. Sytuacja z albumowymi wydaniami muzyki z pierwszej odsłony trylogii Qatsi jest dość skomplikowana, dlatego chciałbym recenzję tą rozszerzyć, analizując każde z dostępnych na rynku wydań, bo po prawdzie każda inna, skrótowa recenzja byłaby dla tej pozycji krzywdząca.

Original Soundtrack Album (1983 r.)

Philip Glass skomponował do obrazu prawie tyle muzyki co jego długość – niemal 80 minut. Jak sam mówi, podzielił cały obraz na kilkanaście fragmentów, do których opracował odmienną ilustrację. I chyba tak należy przede wszystkim analizować tą pracę, jako zestaw kilku sekwencji odróżniających się formą, brzmieniem czy zamysłem. Oczywiście, biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z minimalizmem, nad muzyką stale unoszą się kilku-nutowe, powtarzające się mikro-tematy, ale bałbym się je nazwać typowymi filmowymi lejtmowywami. Płytę (oraz film) otwiera charakterystyczna ilustracja ze intonującym powolnie tytułowe słowo, nisko zawieszonym męskim wokalem Alberta De Ruitera asystującym kościelnemu organowi, tworząc mistyczną, tajemniczą atmosferę. Należy w tym momencie wspomnieć o formie filmu, która składa się głównie z wolnych, statycznych ujęć, ujęć w tzw. slow-motion lub bardzo przyspieszonej projekcji obrazu. Tak więc muzykę charakteryzuje często zróżnicowane tempo i intensywność, a dodatkowo Glass jak w kalejdoskopie dobiera całe zestawy instrumentarium i zespołów (orkiestrowych, wokalnych), urozmaicając maksymalnie swą podlaną minimalizmem muzykę. Takie jest choćby Vessel z religijnym w wyrazie chórem mieszanym, opisującym wypełniający cały ekran potężny, pasażerski samolot. Twórca wyjaśnia, że pomysł na chóralne wokale wziął się z tego, iż samolot mimo swojego ogromnego ciężaru musi być bardzo lekki by unieść się w powietrzu, czego odpowiednikiem jest oczywiście 'najlżejszy’ z instrumentów – ludzki głos… Bogatą, wręcz „gęstą” przestrzeń dźwiękową Glass wypełnia multum instrumentów, które naprzemiennie prowadzą muzykę i wymieniają się swoimi rolami: saksofony, flety piccolo, klarnety, trąby, tuby i często będące podkładem programowane syntezatory. Uzupełnia je niekiedy wręcz potężne, basowe brzmienie kreowane przez kontrabasy i wiolonczele.

Nigdy owa muzyka nie jest technicznie „sucha”, w wielu momentach osiągając mocno emocjonalny ton. Cały czas towarzyszy nam wrażenie rozmachu, doskonale uzupełniając na ekranie tak sugestywne sceny jak wybuch bomby atomowej, zapełnione tysiącami aut autostrady, oglądane z lotu ptaka potężne konstrukcje, elektrownie, zapory. Najmocniejszy efekt uzyskiwany jest oczywiście przy połączeniu warstwy instrumentalnej z chórami. Nie mniej imponująco Glass przedstawia muzyczny komentarz do sekwencji poświęconych naturze z początku filmu. Potężne orkiestrowe gesty w Cloudscape połączone z trąbkowymi solówkami i instrumentami drewnianymi towarzyszą kręconym w przyspieszeniu chmurom czy masom wody. Glass całkowicie panuje nad muzycznym językiem a muzykę charakteryzuje nieustanna zmiana rytmu, appregia oraz przejścia w inną prowadzącą melodię. Moment zadumy otrzymujemy w Pruit Igoe (wielki kompleks mieszkalny wybudowany dla biednej ludności w St. Louis, który okazał się fiaskiem), ze smutną melodią na wiolonczele, kiedy kamera pokazuje nam dzielnice biedy i ubóstwa w St. Zjednoczonych przełomu lat 70-ych i 80-ych. Kulminacją ścieżki dźwiękowej i jej najbardziej imponującym utworem jest The Grid. Kilkunastominutowa sekwencja, kiedy to kompozytor wrzuca muzykę na szósty bieg i daje nam fenomenalny rajd złożony z syntezatorów, orkiestry oraz chóru, asystującym ekspresowym ujęciom życia wielkiego miasta, komunikacji czy produkcji przemysłowej. Muzyka w filmie uzyskuje perfekcyjną symbiozę z obrazem, gdy na ekranie widzimy wielkie arterie Nowego Jorku, „ławice” spieszących się do pracy ludzi czy też zmieniające się w oszalałym tempie reklamy telewizyjne. Aranżacja tego wszystkiego jest przytłaczająca, intensywna i zapierająca dech (a raczej słuch). Album spina w klamrę utwór, który podobnie jak prolog wykorzystuje organ oraz chór śpiewający tym razem treść przepowiedni Indian Hopi o końcu czasu.

Wydanie muzyki z filmu pojawiło się po raz pierwszy w 1983 roku nakładem brytyjsko-jamajskiej wytwórni Antilles/Island Records. Niestety, jego dużą wadą jest zaledwie 46-minutowy czas grania, co przy kompozycji z takim rozmachem oraz z takim bogactwem muzycznych treści, czyni go prostu niekompletnym. Album liczy sobie tylko tyle, ponieważ tyle trwała przygotowana wtedy selekcja na wydanie LP (weźmy pod uwagę, że to okres narodzin płyty kompaktowej) i zawiera właśnie tylko „selekcje” z oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Sprawę pełności czy też kompletności naprawiły kolejne wydania.

Re-recording (1998 r.)

Takim z pewnością było powtórne nagranie muzyki przez zespół Glassa, czyli Philip Glass Ensemble w 1998 roku. Chociaż wydany przez Nonesuch, flagową wytwórnię kompozytora, album to bardziej solowe wydawnictwo Glassa niż soundtrack. Odtworzenie muzyki i jej wierna adaptacja została dokonana pod czujnym okiem twórcy, oczywiście z dyrygenturą Michaela Risemana oraz produkcją Kurta Munkacsi. Głównym czynnikiem, który wpłynął na decyzję o wskrzeszeniu Koyaanisqatsi był przde wszystkim fakt, iż Glass uważał, że jego zespół muzyków i wokalistów lepiej w ówczesnym czasie 'rozumiał’ język jego muzyki niż na początku lat 80-ych. Inne powody (względem albumu z 1983 r.) związane były z pewnością z wybiórczym materiałem nań przedstawionym oraz prawdopodobnie problemami licencyjnymi, które nie pozwalały na wydanie muzyki w jej kompletnej formie (film po raz pierwszy w domowym obiegu ukazał się po 20 latach od premiery – w 2002 roku, głównie z uwagi na w/w problemy).

Co stanowi o wartości tego wydania? Przede wszystkim prezentuje aż o pół godziny więcej muzyki. Utwory zaprezentowane na wydaniu Island zostały tu poszerzone a dodatkowo pojawiły się premierowo dwa bardzo ważne fragmenty. Pierwszy to Organic, jeden z moich faworytów z filmu, kontemplacyjna ilustracja do zrealizowanych przez autora zdjęć Rona Fricke (późniejszego reżysera Baraki) fascynujących ujęć naturalnych monumentów Ameryki – Wielkiego kanionu, Monument Valley, pustyń, formacji górskich. Glass nad basową, smutną smyczkową linię wrzuca hipnotyczny motyw na klarnet, tworząc majestatyczny, emocjonalny w wyrazie portret trwającej miliony lat, milczącej natury, przy której człowiek jest jedynie tyknięciem geologicznego zegara. Inne novum to Resource, w którym kompozytor zapowiada szaleńczą jazdę The Grid. W fotel wgniata basowa potęga gwałtownego finału Pruit Igoe. I wreszcie spektakularna Siatka w swojej kompletnej, aż 22-minutowej wersji. Sposób, w jaki to małe arcydzieło rozwija się od prostych kilku-nutowych fraz w buzujące energią i dynamiką ostinato, trwające i odkładane przez kilka dobrych minut zwieńczenie, może spowodować tylko jedną reakcję: opad szczęki.

Adaptacja muzyki jest bardzo wierna. Oczywiście znajdują się tutaj pomniejsze odstępstwa jak trąbka nie mająca takiej mocy jak oryginał w Vessel czy delikatnie inaczej rozłożone akcenty chórów, ale są one tak marginalne, przy jednoczesnym utrzymaniu specyficznego klimatu brzmienia oryginalnego score’u, że wydanie można w sumie uznać za definitywne. Tym bardziej, że przedstawia fragmenty w chronologicznej kolejności, natomiast utwory przechodzą jedne w drugie bez żadnych pauz, co także tworzy specyficzną atmosferę ciągłego 'płynięcia’ muzyki. Nie bez znaczenia jest to, jak zostało to wydane. Graficzna strona składa się z ciekawych fotografii amerykańskich słonych pustyń, a w środku znajdziemy także ciekawy tekst Tima Page’a o powstawaniu muzyki i jej krótką analizą. Pudełko natomiast włożone jest do eleganckiego slipcase’a. I rzecz najważniejsza: jakość nagrania. Niewiele można zarzucić wydaniu pierwotnemu, ale dynamiczne, krystaliczne brzmienie powinno być tu kartą przetargową.

Original Motion Picture Soundtrack (2009 r.)

Glass wraz ze swoimi współpracownikami postanowił podejść raz jeszcze do tematu i kilka lat temu poprzez swoją własną wytwórnię Orange Mountain Music wrzucił na rynek trzecią wersję muzyki z filmu Godfreya Reggio. Wersja ta sygnowana jest jako kompletny zapis ścieżki dźwiękowej z filmu. To bardzo istotne określenie, ponieważ materiał na tym albumie to nie muzyka, którą zmiksowano z oryginalnych taśm-matek do dwu-kanałowego zapisu na płytę CD, lecz dosłowna adaptacja ścieżki dźwiękowej z samego filmu. „Dzięki” temu mamy tu całość muzyki, włączając w to subtelne efekty dźwiękowe. Na pewno z takiego obrotu sprawy będą zadowoleni puryści kompletnych wydań oraz oryginalnych wersji muzyki, choć niekoniecznie entuzjaści jakości dźwięku, który czasami delikatnie mówiąc rozczarowuje… W niektórych momentach usłyszymy rzucający się w uszy dziwaczny pogłos (jakby dźwięk został elektronicznie przefiltrowany), wyciszenia, chór czasami brzmi jakby z oddali, z tunelu.

Ewidentny jest też czasami brak czystości i krystaliczności dźwięku, które spotkamy na re-recordingu i albumie Island. Plusem jest na pewno utrzymanie specyficznego klimatu oryginału, sprawy ważnej przede wszystkim dla zagorzałych wielbicieli filmu. W kwestii dodatkowego materiału, mamy tu przede wszystkim do czynienia z pewnego rodzaju „przerywnikami” czy też „spoiwami” głównych fragmentów muzycznych. Glass skomponował je głównie na refleksyjnie brzmiące, podchodzące pod ambient syntezatory (Slo-Mo People, Microchip). Mamy też do czynienia z dosłownymi odgłosami z filmu jak np. tłumu ludzi czy odgłosów telewizyjnych transmisji z napisów końcowych. Czy jest to warte zakupu płyty? Raczej wątpię. Album został wydany w formie rozkładanego digipacka.

Podsumowanie

Ocena muzyki tak spektakularnej, tak bogatej brzmieniowo, tak kreatywnej, tak emocjonalnie pobudzającej nie może być inna niż maksymalna. Dlaczego? Z pewnością jest to dzieło zupełnie oryginalne jak na czas swojego powstania (przypominam, że to filmowy debiut Glassa), nie podobne do niczego innego w gatunku muzyki filmowej. Sam kompozytor będzie nie raz się do niego odnosił w swoich pracach filmowych, będzie też inspiracją dla innych twórców, oczywiście głównie w nurcie dokumentu, para-dokumentu filmowego czy nawet reklam telewizyjnych. Oczywiście tego rodzaju muzykę można spotkać na wcześniejszych przedsięwzięciach muzyki koncertowo-klasycznej Glassa (choćby wspomniane Einstein(…) czy Music in Twelve Parts), jednak na gruncie filmowym ilustracja ta była czymś nowatorskim i zupełnie świeżym. Działanie w samym filmie stanowi niezaprzeczalnie perfekcyjną fuzję muzyki i obrazów. Warto wspomnieć o tym, że w okresie 3-letniej pracy nad warstwą muzyczną, Reggio wielokrotnie zmieniał montaż i rytmikę filmu by dostosować się do muzyki, którą podsuwał mu kompozytor. Cały proces naturalnie odbywał się vice-versa. Powoduje to, że oglądanie Koyaanisqatsi jest bardziej fascynującym przeżyciem i doświadczeniem, niż spoglądaniem na formę filmu dokumentalnego. Praca ta również była tak naprawdę pierwszym komercyjnym sukcesem kompozytora. Z ciekawostek należy podać, że utwór Fascades z wydatnym użyciem saksofonu jako 'odpad’ z Koyaanisqatsi znalazł swoje miejsce na innym solowym albumie twórcy pt. Glassworks. Niedawno natomiast fragmenty ścieżki użyto w filmie Watchmen: Strażnicy, oczywiście będąc tam muzyczną znakomitością.

Film Reggio był również moim pierwszym poważnym zetknięciem się z muzyką współczesnego mistrza minimalizmu. I choć dzisiaj mam na rozkładzie sporo klasycznych czy też koncertowych dzieł Glassa, Koyaanisqatsi jest dla mnie nadal źródłem fascynacji oraz jego ulubioną pracą. Za każdym razem gdy powracam do tej muzyki, imponuje mi jej wizja oraz rozmach. Za każdym razem też można odnaleźć w niej coś nowego, szczególnie w skupieniu przysłuchując się aranżacjom i warstwie instrumentalnej całości. Skomplikowana sytuacja z kilkoma wydaniami i adaptacjami muzyki z pewnością nie pomaga w wyborze tego, co faktycznie warto przesłuchać czy też posiadać. Każde z nich ma swoje zalety i wady. Najlepiej dostępny nadal jest chyba oryginał, również przemawia za nim to, że będzie najodpowiedniejszym materiałem dla początkującego słuchacza Glassa czy kogoś, kto dopiero co zobaczył film. Re-recording, trzeba to wyraźnie powiedzieć, przeznaczony jest już dla nieco bardziej wybrednego melomana i słuchacza nieco bardziej wyrobionego tak muzycznie jak i w stylu kompozytora. Kompletny, finalny album to z kolei pozycja dla zagorzałych fanów, którzy ponad wszystko cenią sobie kompletność i oryginalne brzmienie. Ja opowiadam się przede wszystkim za świetnie brzmiącym oraz wyprodukowanym re-recordingiem, tym bardziej, że został podpisany przez samego twórcę i tych samych w większości ludzi, którzy wykonywali tą muzykę na początku lat 80-ych. Koyaanisqatsi to na pewno jedno z największych i najoryginalniejszych dokonań w naszym ulubionym gatunku, muzyka do wielu interpretacji i wielokrotnego odbioru. Glass powróci jeszcze trzy razy do współpracy z Godfreyem Reggio, ale żadna z powstałych kompozycji nie będzie miała takiej siły oddziaływania.

Najnowsze recenzje

Komentarze