Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Różni wykonawcy

Django Unchained (Django)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 19-01-2013 r.

W końcu. Jakże często inspirujący się spaghetti westernami, nawiązujący do nich, czerpiący z ich dorobku, czy puszczający oczko do ich fanów, Quentin Tarantino wreszcie nakręcił swój własny, pełnokrwisty (spaghetti) western. I tym razem też nie brakuje różnorakich odniesień (począwszy od tytułu/imienia głównego bohatera) i smaczków (epizod z Franco Nero, grającym Django w filmie z 1966 r.), ale Django Unchained jest filmem bardzo tarantinowskim, pełnym jego znaków charakterystycznych. Choć trzeba też dodać, że jak na film tarantinowski to jest zrobiony bardzo „po bożemu” – bez zaburzeń chronologii zdarzeń, bez nadmiernej zabawy konwencją, bez stylistycznego miksu.

I może własnie to sprawia, że tym razem reżyserowi nie udało się wyjść zwycięsko z praktykowanej od zawsze koncepcji wykorzystywania starych piosenek i utworów z soundtracków do starszych filmów i nie sięgania po „original score”. Niektórzy już przy okazji Bękartów wojny żałowali, że Tarantino nie zatrudnił kompozytora do napisania nowej partytury specjalnie do filmu. W przypadku Django żal może być jeszcze większy. Tutaj tym bardziej stylistyczna jednolitość obrazu powinna przełożyć się na stylistyczną jednolitość muzyki. Tymczasem nie dość, że w wykorzystanych utworach mamy spory rozgardiasz gatunkowy, to jeszcze ich ilość (dokładnie 30 plus wygrywane w filmie na harfie Dla Elizy) sprawia, że ich rola w filmie nie jest taka, na jaką wielu liczyło. Czasem mniej znaczy więcej, czego przykładem niech będzie ubiegłoroczny Drive.

Oczywiście nie jest tak, że Tarantino nagle zawiódł zmysł do umiejętnego łączenia obrazu z utworami muzycznymi. W większości poszczególne sceny bez zarzutu komponują się z podłożonymi pod nie piosenkami/utworami instrumentalnymi. Tylko, że ani jeden utwór nie otrzymuje od Tarantino nowego życia, takiego jakie dostała choćby piosenka Davida Bowie’go w Bękartach wojny. Nawet tytułowy song Luisa Bacalova nie został użyty z jakimś szczególnym pomysłem. Ot, podobnie jak w 1966 roku trafił pod scenkę z napisami początkowymi, tylko że znacznie mniej intrygującą, jak w filmie Sergio Corbucciego. O ile jednak każdy z utworów wypada w filmie nieźle lub chociaż poprawnie, o tyle jeśli spróbujemy analizować podkład muzyczny jako całość, to możemy dojść do wniosku, że jest to niezły bałagan, któremu brakuje jakiejś myśli przewodniej. Gdyby chociaż Tarantino zdecydował się użyć któregoś z utworów (najlepiej chyba otwierającej piosenki) w roli głównego muzycznego tematu, mielibyśmy choć pozory spójności. A tak reżyser lawiruje przede wszystkim pomiędzy melodiami ze starych włoskich westernów, a współczesnymi piosenkami (także z pogranicza R&B czy hip-hopu) napisanymi specjalnie dla niego. Gdzieś między to wrzuca jeszcze muzykę Morricone z filmów sensacyjnych z lat 70. (Miasto przemocy; Gniazdo szerszeni) czy cudeńka z zupełnie innej bajki, jak Nicaragua z Under Fire Goldsmitha, albo, wykorzystujący Requiem Verdiego, prolog z ilustracji japońskiego filmu Battle Royale. Ten ostatni utwór to taki mały polski akcent w podkładzie muzycznym Django, bo ten kawałek wykonała nasza Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej.

Zważywszy na to wszystko, o czym pisałem powyżej, a także częste cięcie utworów w połowie wraz z końcem danej sceny i nieszczególnie efektowny mixing zdecydowałem się nieco zaniżyć ocenę za rolę w obrazie. Dla odmiany notę za album naciągnąłem w górę, ponieważ po wyjęciu utworów z filmu (tzn. ich części, bo na płycie znalazła się tylko około połowa z nich) otrzymujemy całkiem przyjemną kompilację, pod warunkiem wszakże wyrzucenia z tracklisty kompletnie zbytecznych filmowych monologów. Znajdziemy tu co najmniej kilka naprawdę wyśmienitych kawałków, dla których warto zainteresować się tym soundtrackiem, a które nie szwędają się licznie po innych kompilacjach, ani nie są wyjęte wprost z łatwo dostępnych płyt. Będzie to oczywiście tytułowy song Bacalova i dwie inne piosenki ze spaghetti-westernów (His Name Is King; Trinity), temat Riza Ortolaniego z Dnia gniewu, piosenka I Got a Name z filmu The Last American Hero czy wreszcie utwory stworzone z myślą o filmie Tarantino, ze skomponowaną przez Ennio Moirricone piękną balladą Ancora Qui na czele. Ogólnie, pomimo więc lekkiego rozczarowania, Django Unchained to kolejny dowód na to, że amerykański reżyser ma bardzo dobry gust muzyczny a oglądając stare filmy potrafił wyławiać z nich prawdziwe muzyczne perełki. Jednak chyba nic złego by się nie stało, gdyby wreszcie znalazł sobie kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze