Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
William Stromberg, John Morgan

Starship Troopers 2: Hero of the Federation (Żołnierze kosmosu 2: Bohater Federacji)

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-05-2013 r.



Niepisane prawo Hollywoodu mówi, że jeżeli film okazuje się finansowym średniakiem lub klapą, to nie inwestuje się w sequele. Seria Żołnierze kosmosu za nic sobie miała te branżowe zasady, czego doskonałym przykładem są każde kolejne wynurzenia w tej materii. Abstrahując jednak od najnowszych obrazów, o których nie warto się rozpisywać, „ciekawym” zjawiskiem wydaje się Bohater Federacji – pierwszy sequel oryginalnego filmu Paula Verhoevena. Niskobudżetowa produkcja Startroop Pictures i Trippett Studios aż się prosiła, by zamknąć przed nią drzwi wszystkich, nawet studyjnych, sal kinowych. Siłą rozpędu obraz wepchnięto więc na płyty DVD i wprowadzono do sprzedaży. Reakcja widowni, jak oczekiwano, daleka była od entuzjastycznej. Twórcy nad wyraz skutecznie otrząsnęli się z przebojowej i humorystycznej konwencji Żołnierzy kosmosu, serwując fanom półtoragodzinną lekcję nudy z przestrogą przed podobnymi filmami. Niestety do tego ogólnego obrazu blamażu Bohatera Federacji dokłada się również oprawa muzyczna autorstwa jakże dziwnego duetu Stromberg / Morgan.

Z tak małym budżetem na pokładzie nie trudno było o porażkę. Niemniej cios nie nadszedł ze strony mizernego wykonania, czy też braku czasu. Zaskakującym wydaje się fakt, że kompozytorom udało się wywalczyć solidny aparat wykonawczy. I tu na arenę wydarzeń wkroczyła tak lubiana przez Williama Stromberga, Moskiewska Orkiestra Symfoniczna. Orkiestra, która swoim profesjonalizmem nie ustępuje czołowym wykonawcom w tym gatunku. O ile zatem klasyczne brzmienie jest mocnym atutem tej kompozycji, to już jej merytoryczna zawartość stanowi olbrzymie rozczarowanie dla fanów oczekujących solidnej rozrywki.

Co zawiodło? Właściwie ciężko powiedzieć, bo oglądając film Phila Tippetta można nawet pogodzić się z ilustracyjną naturą tej kompozycji. Wszak główna koncepcja zakładała przeniesienie się w czasie do schyłku Złotej Ery, gdy prym wiodły głośne, ale niezbyt melodyjne (w naszym współczesnym rozumieniu) ściany dźwiękowe. Inspiracja pracami Herrmanna, Steinera, czy Korngolda smaga biczem skojarzeń nawet nieobeznanego w gatunku słuchacza. Na brak specyficznego klimatu nie możemy więc narzekać, ale czy to wystarczająca recepta na udany score? Omawiany niedawno przypadek Hitchcocka Danny’ego Elfmana udowodnił, że nie koniecznie.



Słuchając Bohatera Federacji nie mogłem zrozumieć czemu duet kompozytorski, miast w wir akcji, wysłał tytułowych żołnierzy kosmosu na tematyczną pustynię. Walczący o przetrwanie w natłoku dźwięku, muzyczny kaktus, to kolejny przykład melodii, która nawet po dziesięciokrotnym przesłuchaniu zapada w niepamięć. Co prawda armia Federacji dalej idzie na rzeź w rytm militarystycznego marszu, ale morale wydają się przy tym o wiele niższe niż za czasów Basila. A szkoda, bo potencjał był duży. Pomijając sam fakt gigantycznej spuścizny po partyturze Poledourisa, historia konfliktu między rasą ludzką, a inteligentnymi robalami dawała szansę na stworzenie przynajmniej dobrej powtórki z rozrywki. Ignorując ten fakt, a skupiając się bardziej na korelacji z obrazem, Bill Stromberg i John Morgan przegrali w walce o przeciętnego odbiorcę, a tym bardziej o fana serii, który wydaną przez Varese Sarabande płytę kupił chyba z obowiązku.

Czy polityka wydawnicza Townsona poprawia ogólny stan rzeczy? Bynajmniej. Wypchanie krążka po brzegi minęło się z celem. Przetrawienie prawie czterdziestu króciutkich utworów napisanych niemalże od linijki przyszło z niemałym trudem. A narastające u progu tego doświadczenia napięcie i wola walki szybko ulotniły się na poczet rezygnacji, a w konsekwencji kapitulacji… Wszystko po to, by uchronić się przed atakującą zewsząd nudą.

Niemniej jednak te odżałowane na kompakt z drugiego obiegu kilka złotych nie uważam za nietrafioną inwestycję. Wspomniany wyżej sentymentalny wymiar kompozycji ratuję ją od totalnego zapomnienia i wepchnięcia na najniższą z półek mojej kolekcji. Mocna strona techniczna partytury również stanowi pewnego rodzaju argument, by do niej powrócić… Chociażby po zbyt intensywnych romansach ze współczesnym mainstreamem.

Inne recenzje z serii:

  • Starship Troopers
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze