Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Rachel Portman

One Day (Jeden dzień)

(2011)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 05-06-2013 r.

Czy istnieje taki gatunek filmowy jak „kino miłosne”? W sumie trudno policzyć wszystkie historie miłosne jakie przewinęły się na ekranach, chociażby na przestrzeni ostatnich lat. Miłość jest wyjątkowo nośnym i inspirującym dla filmowców tematem, co chyba nie powinno wielce dziwić. Czy ze względu na samą ilość można mówić o osobnym gatunku, który i tak nie jest tak hermetyczny jakby można było sądzić? Zważywszy, że podciągnąć do niego można nie tylko filmy romantyczne, komedie romantyczne, ale i dramaty, melodramaty, filmy kostiumowe, i i i… Tym samym ciężko też do końca mówić o „miłosnej muzyce filmowej”, jako osobnym gatunku, jak chociażby o muzyce do horrorów. Przy czym naturalnie taki motyw jak „miłość” musiał mieć i ma wielki wpływ na kompozytorów. Wiele najlepszych utworów, jakie nam muzyka filmowa zaoferowała to właśnie tzw. Love Themes. Co innego jednak pojedyncze utwory, a co innego cała ścieżka dźwiękowa oparta o to najpiękniejsze z uczuć. I mimo, że raz jeszcze chce się powstrzymać przed szufladkowaniem, czy też tworzeniem pewnych gatunków, to jednak warto zwrócić uwagę na pewne szczególne cechy, podobieństwa, jakie możemy usłyszeć w wielu filmowych kompozycjach miłosnych. Naturalnie zależnie od podgatunku, gdyż wszak nikt nie oczekuje, że ilustracja do melodramatu, będzie podobna do tej z komedii romantycznej. Chociaż i w tej kwestii znaleźć można ciekawe przypadki, ale o tym w dalszej części recenzji.

W dawnych filmowych czasach wszystko było większe (niektórzy twierdzą, że i lepsze, z czym osobiście bym polemizował), a więc i historie miłosne były na wielką skalę, uczucia między kochankami ogromne, a muzyka im towarzysząca imponująca! Wyznaniu miłości, a co dopiero pocałunkowi towarzyszyła zwykle erupcja dźwięków, często w postaci armii skrzypiec. Jeżeli wydarzenia na ekranie, nie dość wystarczająco chwyciły nas za serce, to muzyka dopełniała to zadanie. Współcześnie kompozytorzy rzadziej porywają się na tego typu ilustracje i nie bez znaczenia jest też sam wybór filmów. Nawet podczas wielkich historii miłosnych muzyka zdaje się być bardziej wysublimowana. Solowa partia na skrzypce jest milej widziana do zilustrowania złamanego serca, od kilkudziesięcioosobowej orkiestry. Częstym i ważnym elementem romantycznych kompozycji jest użycie fortepianu, który potrafi wprowadzić odpowiedni czuły, melancholijny nastrój. Kostiumowe historie miłosne, dobrze też wzbogacić jakimś ładnym walczykiem, a i odniesienia do klasycznych kompozytorów są mile widziane. I choć zabrzmi to banalnie, ale taka muzyka musi być po prostu ładna.

Podczas ilustrowania lżejszych historyjek miłosnych, czy też po prostu komedii romantycznych rola kompozytora ogranicza się do skomponowania co najwyżej jednej miłej, lekkiej i przyjemnej suity. Główną rolę odgrywają zaś piosenki, najlepiej te dominujące na listach przebojów. Najczęściej są to popowe, często mocno kiczowate kawałki, które od razu każdy rozpozna, zanuci je sobie i, jeśli są skoczniejsze, to i potupie do nich nóżką. Nierzadko owe piosenki pomagają w narracji filmu, czy to podczas szybkiej sceny montażowej, czy też oddając uczucia poszczególnych bohaterów. W polskich komediach romantycznych ta metoda jest wręcz do bólu wykorzystywana. I tak większości zachowań bohaterów musi towarzyszyć jakaś piosenka informująca co w tym momenty dany bohater czuje, gdyż widz jest tak głupi, że sam się nie domyśli.

Niestety nie tylko polska kinematografia, ale także ta zagraniczna z tzw. „szerokiego nurtu” zdaje się coraz bardziej być zdominowana przez kiczowate komedie romantyczne, albo ckliwe historyjki miłosne. Klasyczne historie miłosne odnaleźć można prędzej w filmach kostiumowych niż tych, których akcja dzieje się współcześnie. Tym samym popularniejsze staje się użycie piosenek od napisania klasycznego score’u. Na szczęście trafiają się jeszcze wartościowe filmy miłosne, które bez taniego humoru, czy nadmiaru lukru, potrafią oczarować i wzruszyć widza. Bez wątpienia do tego grona należy zaliczyć One Day (Jeden dzień), film jakże piękny, co nie znaczy, że staroświecki. Piękne historie miłosne takie jak w tym obrazie, stają się jeszcze piękniejsze dzięki odpowiedniej oprawie muzycznej. I nie chcę tutaj wyjść na jakiegoś wroga songtracków, ale mimo wszystko jeżeli chodzi o taką tematykę jak miłość to nawet najładniejsze ballady nie oddadzą tego co klasyczny score. Przy tych pochwalnych peanach, należy oczekiwać, że One Day właśnie taką ścieżkę dźwiękową posiada. Tak też jest, ale co do jej wydania, czy też lepiej powiedzieć wydań, można mieć pewne zastrzeżenia. Zwłaszcza, że oba w pewnym sensie podchodzą pod wcześniej wymienione metody.

Sam film opowiada historię Emmy (Anne Hathaway) i Dextera (Jim Sturgess), którzy po spędzeniu wspólnej nocy, zaraz po zakończeniu edukacji (15 lipca 1988), postanawiają kontynuować znajomość i spotykać się każdego następnego 15 lipca. Ona jest skromną i troszkę zakompleksioną dziewczyną z klasy średniej z dużymi ambicjami i pragnąca coś w życiu osiągnąć. On zaś pewny siebie, bogaty, trochę zarozumiały, bez trosk, traktujący życie jako jedną wielką zabawę. I mimo, że główni bohaterowie już bardziej się od siebie różnić nie mogli, to jednak dziwnym zrządzeniem losu, przez następne 20 lat będą się spotykać owego 15 lipca. Przez ten czas poznamy ich sukcesy, porażki, nieszczęśliwe miłości, niespełnione nadzieje i wszystkie wyzwania jakie niesie ze sobą życie.

One Day, będący adaptacją bestsellerowej powieści Davida Nicholsa (który zresztą sam napisał scenariusz), jest dość ciekawą hybrydą romantycznej, nieco bajkowej historii miłosnej, z poważnym melodramatem. Dzięki temu, jak i też przekonywującym i naturalnym głównym bohaterom, film ten ogląda się naprawdę dobrze. Choć trzeba być przygotowanym, że podczas seansu może polać się niejedna łza (szczególnie pod koniec), a i sama muzyka ma też w tym spory udział. Jej autorem jest Rachel Portman, można powiedzieć: ekspert od obyczajowo-romantycznej tematyki. Sięgając po soundtrack można jednak odczuć, że potencjał brytyjskiej kompozytor nie został w pełni wykorzystany, czy wręcz został ograniczony. Sam czułem się mocno zawiedziony, zanim przekonałem się o istnieniu drugiego wydania tej ścieżki dźwiękowej.

Podstawowy, czy też popularniejszy soundtrack jest dość ciekawą mieszanką znanych piosenek i oryginalnej muzyki Rachel Portman. Pod względem budowy album ten jest bardzo podobny do tego ze znakomitej komedii romantycznej Love Actually, gdzie 2/3 płyty zajmowały piosenki, a 1/3 score Craiga Armstronga. Ze względu na czas i miejsce akcji filmu dominują na płycie angielskie kapele i wykonawcy z końcówki lat 80., lat 90. i początku XXI. wieku. Głównie mamy do czynienia z britpopem i britrockiem, czy też lepiej powiedziawszy, britpoprockiem. Ogólnie dobór muzycznego materiału ma prawo się podobać i na szczęście daleko mu do wyżej wspomnianych składanek z komedii romantycznych. Szkoda tylko, że sam score Portman ograniczony został do 4 utworów, które w sumie trwają niewiele ponad 10 minut. Zwłaszcza, że wbrew temu co może sugerować album, piosenki nie odgrywają aż tak znaczącej roli w obrazie. Co więcej, większość ich nigdy nie pojawia się w filmie, a jak już to są często ich fragmenty, którą służą głównie do oddania klimatu poszczególnych czasów akcji.Piosenki nie są wykorzystywane też do ilustrowania uczuć głównych bohaterów, jak to w wielu komediach romantycznych bywa, nie ma też szybkich scen montażowych z ich wykorzystywaniem (i całe szczęście, gdyż całkowicie położyłyby one ten film!). One Day to mimo wszystkich pozorów bardzo klasyczna historia miłosna. I dlatego też została zilustrowana w bardzo klasyczny sposób. Tym bardziej szkoda, że słuchając tego albumu można odnieść wręcz przeciwne wrażenie.

Aby w pełni docenić pracę Rachel Portman najlepiej sięgnąć po mniej popularny album z samą ścieżką dźwiękową. Jak i naturalnie obejrzeć sam film, w który to ta muzyka odgrywa ważną rolę i też inaczej po seansie zaczynamy ja postrzegać. Nagrodzona Oscarem brytyjska kompozytor zdążyła nas już przyzwyczaić do swojego klasycznego, wysublimowanego stylu. I jak wspomniałem historie miłosne, a szczególnie te w kinie kostiumowym też nie są jej obce, a wręcz są jej domeną. Tak też na tle całej filmografii One Day może nie jest jakieś odkrywcze, ale mimo pewnej hermetyczności trudno odmówić tej kompozycji piękna.
Co więcej Portman udało się stworzyć bardzo ładny, melodyjny motyw przewodni, który już od pierwszych minut filmu (One Day Main Titles) urzeka i bardzo szybko zapada w pamięć. Oczywiście nie bez znaczenia jest, że większość ścieżki dźwiękowej opiera się na tym właśnie temacie. Jest on jednak odpowiednio dawkowany w obrazie, tak że nie można odnieść poczucia przesytu. Tym bardziej, że każdym razem kompozytorka stara się go troszkę inaczej aranżować, tak że zostaje zachowana muzyczna ciągłość, bez popadania w dosłowne kopiowanie. Na szczególną uwagę zasługuje chociażby French Holiday, gdzie cały temat przybiera trochę „walczykowaty” charakter, a wpleciony do niego akordeon, może dość kliszowo, ale jednak dobrze oddaje miejsce pobytu głównych bohaterów. Mimo dominacji pewnej melodii, nie zabrakło też miejsca na poboczne tematy. W utworach Dexter Carres His Mother czy Heart to Hearth usłyszymy przesiąkniętą żalem i smutkiem melodię, która idealnie oddaje zmagania głównych bohaterach z problemami na drodze życia.

Poza smyczkami i wspomnianym na wstępie „melancholijnym fortepianem”, bardzo ważną role odgrywa chłopięcy chór. Wedding Chorus jak sama nazwa sugeruje to właśnie niezwykły popis wokalny tych wykonawców. Na szczególną jednak uwagę zasługuje użycie wokaliz w utworze July 15th. Delikatny chór ilustruje jedną z najsmutniejszych i wyjątkowo przygnębiających scen w filmie. Tak doskonale oddaje ból, żal i smutek, że podczas seansu, słysząc jeszcze tę muzykę w tle, nawet najbardziej zatwardziały głaz powinien uronić niejedną łzę.

Muzyka Portman doskonale odnajduje się w obrazie i pomaga tworzyć odpowiednią romantyczną atmosferę, bez niepotrzebnego lukrowania. Dopiero po obejrzeniu filmu można w pełni docenić kompozycję brytyjskiej kompozytor, która doskonale odzwierciedla historię Emmy i Dextera oraz ich niezwykłej miłości. Muzyka jednak nigdy nie przytłacza tego uczucia nie staje się ważniejsza od niego. Dlatego też score Portman odpowiednio jest w obrazie dawkowany i tylko czasami naprawdę mocno się w nim wybija. Kiedy jednak to czyni, to otrzymujemy niezwykle piękne i wzruszające efekty. Najlepszym tego przykładem jest utwór Kissing By The Canal, który już samym tytułem sugeruje romantycznie uniesienia. Nnaturalnie jak większość, oparty jest na głównym temacie. Na początku otrzymujemy jego bardzo spokojną aranżację na fortepian, a później eksplozję armii skrzypiec, jak za wspomnianych na wstępie, dawnych lat. Utwór równie piękny co grana przez Anne Hathaway główna bohaterka, ilustruje jedną z piękniejszych scen w tym filmie, rozgrywającą się w Paryżu. Zatem dwójka zakochanych w miłosnym uścisku, paryska sceneria, plus ta muzyka – bardziej romantycznie już się nie da. Równie okazale prezentuje się kończący album, jak i też film We Had Today, w którym Rachel Portman pozwala w pełni rozwinąć się głównemu tematowi. Idealny utwór na koniec, który sprawi, że podczas seansu, a może i nawet bez niego, popłynie niejedna łza.

Symptomatyczne, że większość wymienionych, wartych uwagi utworów to te, które trwają dłużej niż półtorej minuty. Niestety na albumie dominują króciutkie, a cały score trwa niewiele ponad pół godziny. Zawsze to lepiej niż 10 minut na wspomnianym, popularniejszym wydaniu z piosenkami, ale dalej to jednak troszkę mało. Trudno, więc powiedzieć, czy próba scalenia obu wydań, 30 minut score’u plus 30 minut piosenek, nie byłoby lepszym rozwiązaniem?

Kompozycja Rachel Portman, jak i pewnie sam film, raczej nie zapiszą się jakimiś wielkimi, złotymi literami, do szeroko pojętego grona filmów i soundtracków miłosnych, już pomijając początkowe dywagacje czy taki gatunek w ogóle istnieje. Mimo tego, jest to pozycja naprawdę godna uwagi. Fakt, score jest zdecydowanie za krótki, co jednak w żadnym stopniu nie wpływa na fakt, iż słucha się go naprawdę miło. Może nie jest on tak wyrafinowany jak „miłosno-obyczajowo-romantyczne” partytury Alexandre Desplata czy Dario Marianellego, ale nie uważam, że to czyni tę muzykę mniej wartościową czy gorszą. Rachel Portman, nie wychodząc poza swoją „comfort zone” skomponowała naprawdę bardzo ładną muzykę, która doskonale odnajduje się w obrazie i zyskuje wraz z kolejnym seansem czy odsłuchem. Może to ja jestem sentymentalny, może to też siła samego filmu, ale ta muzyka naprawdę potrafiła mnie zauroczyć i dostarczyć kilku miłych chwil. Szkoda tylko, że ile razy jej słucham tyle razy myślę o tym jakże ładnym, ale przy tym jakże smutnym filmie. Osobiście, owe przychodzące natychmiast skojarzenia z rozczulającym obrazem, to chyba mój jedyny zarzut do pracy pani Portman. Chociaż z drugiej strony, czyż kompozycje miłosne nie powinny wzruszać?

Najnowsze recenzje

Komentarze