Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

After Earth (1000 lat po Ziemi)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-06-2013 r.

O kryzysie twórczym Jamesa Newtona Howarda pisałem już niemałe elaboraty. Przerzucenie ciężaru pracy na mało atrakcyjny underscore, niemoc tematyczna i ogólne powielanie wcześniej nakreślonych schematów – to główne zarzuty kierowane pod adresem tego kompozytora. Fakt, w minionym roku nie pokazał się on z najlepszej strony, a jedyną pracą do której co jakiś czas wracam, to chyba Śnieżka. Stosunkowo długa (bo prawie roczna) przerwa mogła oznaczać, że artysta podejdzie do najnowszego filmu Shyamalana nieco bardziej ambicjonalnie. Poprzednie wspólne projekty owocowały bowiem jakimś godnym uwagi materiałem muzycznym. I warto chociażby w tym miejscu przywołać nieco monotonną, ale obfitującą w piękne tematy oprawę do Ostatniego władcy wiatru lub naprawdę genialne partytury do Osady i Szóstego zmysłu. Czy i tym razem James Newton Howard zafundował nam ucztę tematyczną? Jeżeli ucztą nazwiemy McZestaw z popularnej sieci sprzedającej fastfoody, to i owszem. A potencjał był spory wszak nieczęsto podziwia się Nighta Shyamalana w ortodoksyjnym kinie s-f!




Nie ukrywam, że z filmem 1000 lat po Ziemi wiązałem spore nadzieje. Oto bowiem, po kilku niezbyt udanych projektach, reżyser ten stanął przed dogodną okazją, aby raz jeszcze spróbować oczarować widza swoją fantazją. I choć pomysł faktycznie zwiastował wielkie kino, to niestety w scenariusz wdarło się tak dużo nudy i patetycznego banału, że nie do końca byłem w stanie uwierzyć iż to film twórcy Szóstego zmysłu i Osady. A jednak. Rozczarowanie przynosi nie tylko wspomniany wyżej scenariusz (przede wszystkim suche jak pieprz dialogi), ale i warstwa muzyczna, którą zawdzięczamy stałemu współpracownikowi Shyamalana, Jamesowi Newtonowi Howardowi. Nie jest to jednak twór do końca podły i apatyczny. Zachowuje on pewien poziom, niemniej jednak razi brakiem pomysłów i niemocą twórczą artysty.



Ścieżkę dźwiękową do 1000 lat po Ziemi określiłbym mianem kompilacji. Jest to po prostu wypadkowa wielu lat funkcjonowania kompozytora w branży, opracowywania pewnych schematów ilustracyjnych i kompletowania niezbędnego do wyrażenia danej emocji instrumentarium. Absolutnie nic nie jest w stanie nas zaskoczyć w tej pracy – tak pod względem funkcjonalności, jak i zwykłego doświadczenia muzycznego. Z jednej strony możemy się więc cieszyć, że nie otrzymujemy „faila” na miarę ubiegłorocznego sequela Bourne’a. Ale czy podejście do projektu w sposób jak najbardziej pasywny można poczytać jako sukces? Odpowiedź na to pytanie jest chyba jasna, a oglądając film Shyamalana niejednokrotnie łapałem się na odgadywaniu zapożyczonych fraz. Nie to jest jednak najgorsze. James Newton Howard wydawał się nie mieć zupełnie żadnego pomysłu na całą otoczkę fantastycznego uniwersum serwowanego nam przez twórcę Szóstego zmysłu. Oto bowiem bombardowani jesteśmy patetycznymi, ale zupełnie pustymi w treści frazami, frazami nijak identyfikującymi się z filmową przestrzenią. Co ciekawe, w miarę upływu czasu, jak akcja przenosi się na rodzimą planetę, kompozytor odzyskuje pewność siebie i funduje nam to, co w jego wykonaniu najlepsze – chwytającą, choć nieco ckliwą lirykę i mnóstwo akcji budowanej na charakterystycznym, etnicznym podłożu. Niemniej jednak seans filmowy nie rozbudził mojego apetytu na dalsze odkrywanie partytury Howarda. I gdyby nie wielka słabość jaką darzyłem twórczość tego kompozytora na przestrzeni lat, prawdopodobnie nie zadręczałbym się albumem soundtrackowym.



Po publikacji szczegółów wydania tej ścieżki dźwiękowej, na naszym portalowym forum padło jedno trafne określenie – plankton. Rozbicie godzinnego materiału na prawie trzydzieści utworów sugerowało bowiem, że partyturę Howarda poddano gruntownej edycji. I faktycznie, słuchając zawartych na krążku utworów nie sposób opędzić się od wrażenia, że stacja robocza na której przygotowywano soundtrack winna jest śmierci wielu utworów posklejanych na łapu-capu. Jednakże dzięki temu osiągnięto pewną równowagę, oddając w ręce słuchacza produkt wtórny, ale nie zanudzający swoją formą prezentacji.



Przygodę z albumem zaczynamy od mocnego akcentu w postaci utworu A History of Man. Jest to pełen patosu, zachowany w przygodowym duchu, temat przewodni, który skojarzymy z tuzinem podobnych melodii zalegających w dorobku Howarda. Po raz kolejny również kompozytor sięga po leciwe sample, które od prawie dwudziestu lat wylewają rytmiczny fundament pod muzykę akcji. Puszczając to mimo uszu wędrujemy dalej, gdzie czeka nas właściwie pierwszy godny uwagi akcent muzyczny – temat chłodnej nieco relacji między ojcem i synem (I’m Not Advancing You). Ta smutna w wymowie melodia genialnie wpisuje się w dalsze losy głównych bohaterów, którzy wystawieni na śmiertelne niebezpieczeństwo zaczynają się do siebie zbliżać. Jak zwykle w tego typu liryce, James Newton Howard sięga po minimum aparatu wykonawczego. Są więc bardzo dramatyczne smyczki oraz fortepian świetnie wyprowadzający partie solowe. Dobrze, że temat ten powraca wielokrotnie na całej rozciągłości płyty – zawsze w nieco odmiennych aranżacjach. I tak oto czasami jest smutno jak w przypadku Kitai Finds Cypher, innym razem mistycznie, gdy do dźwięków fortepianowych dołącza solowy żeński wokal (Saved by the Bird).



Największe wrażenie robi jednak przygnębiający motyw z Dad, Are You There?, gdzie za pomocą kilku tylko instrumentów smyczkowych kompozytor umiejętnie gra na emocjach słuchacza. Wszystkie te wynurzenia łączy właściwie jedno – wewnętrzną samotność głównych bohaterów tożsama z podobnym w wymowie Jestem legendą. Niemniej jednak liryka to nie jedyna płaszczyzna, na której „funkcjonuje” ścieżka dźwiękowa do 1000 lat po Ziemi.



Jak już wyżej wspominałem, jednym z filarów jest również etnika. Wprowadza ona do pracy Howarda wiele barw, a paleta takowych mieni się odcieniami zieleni, gdyż to głównie na porośniętej dżunglą Ziemi ważą się losy Kitai i Cyphera. Jednakże kompozytor nie ogranicza się do bezmyślnego uderzania w gary, choć i takie utwory tutaj znajdziemy (zwłaszcza w ilustracji scen grozy). Uważni słuchacze wychwycą natomiast pewne nawiązania gatunkowe do Osady lub niektórych fragmentów King Konga, a nawet Ostatniego władcy wiatru. Mamy więc eteryczne wejścia na sakuhachi, różnego rodzaju bębny i grzechotki wyprowadzające naszą wyobraźnię na spacer po lesie. Pojawiają się też dźwiękonaśladowcze sample niewątpliwie urozmaicone te ograne do bólu instrumentarium. Żeby się o tym przekonać warto sięgnąć po utwory takie, jak Baboons, czy Kitai on Earth. Słuchając ich z pewnością wychwycimy lekkość z jaką kompozytor przechodzi od ciężkiego underscore’u do melodyjnej akcji. Cóż, lata praktyki zrobiły swoje. Niestety sama muzyka akcji przegrywa w starciu z omawianą wyżej liryką i etniką. Czemu?



Głównie dlatego, że ma raczej niewiele nowego do zaoferowania. Te same bazy rytmiczne, to samo ostinato i to samo brzmienie – wszystko już ograne do granic możliwości. Niemniej są jednak utwory, które w ten, czy inny sposób dają o sobie znać. Jednym z nich jest The Tail, który po smutnym wejściu tematu Kitai rozciąga nad partyturą pierwszą od bardzo dawna nutkę optymizmu. Na kolejne podobne wynurzenia czekać musimy do końcowej sceny, kiedy młody chłopiec staje do walki z polującą na niego bestią (Ghosting). Zwolennicy takich „napompowanych” fraz z pewnością ucieszą się również z tytułowego After Earth sięgającego po temat przewodni. Niespełna dwuminutowy utwór nie daje nam jednak żadnych dodatkowych wrażeń poza znaną już nam estetyką wykonania. Kompozytor w żadnym stopniu nie rozwija pomysłu zostawiając ten temat na pastwę tylko dobrze zaaranżowanych partii orkiestrowo-chóralnych.



Reasumując, ścieżka dźwiękowa do 1000 lat po ziemi to solidna, ale pozbawiona „duszy” praca. Nie stanowi ona wielkiego zawodu, ale i nie dokłada absolutnie niczego do ogólnie pojętego gatunku muzyki filmowej. Przykre wydaje się, że James Newton Howard miast tworzyć, ciągle odtwarza te same pomysły i metody aranżacji, uciekając się nawet do przepisywania całych fraz. Nie napawa to optymizmem i daje do zrozumienia, że kompozytora zaczyna dotykać wypalenie zawodowe. Oby kolejne angaże wstrząsnęły warsztatem Amerykanina dając mu świeższe spojrzenie na wykonywany przezeń zawód.

Najnowsze recenzje

Komentarze