Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Antonio Pinto

Snitch (Infiltrator)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-06-2013 r.

W 2001 roku zafascynował. Nieco później utwierdził w przekonaniu, że na poletku muzyki filmowej uprawia nie lada egzotykę. A teraz? Teraz po prostu konsekwentnie trzyma się narzuconego niegdyś stylu. Tak oto w skrócie scharakteryzować można ponad dziesięcioletnią działalność Antonio Pinto na amerykańskim gruncie filmowym. Jest to dogodna okazja by zapytać, co udało się w tym czasie osiągnąć brazylijskiemu kompozytorowi. Szczerze? Niewiele. Poza pewną pulą pochwał, kilkoma nominacjami do nagród i uznaniem w latynoamerykańskim środowisku filmowym, jest to dalej ten sam twórca działający na pograniczu niszy. Jego przywiązanie do określonego sposobu ilustracji, z jednej strony stało się unikatowym znakiem rozpoznawczym, z drugiej natomiast skreśliło go z grona elastycznych twórców gotowych do działania w niemalże każdym projekcie. Doskonałym tego przykładem jest najnowszy film Rica Romana Waugha, Infiltrator.



Nie oszukujmy się. Lata powielania tych samych schematów musiały w końcu odbić się czkawką na jakiejś partyturze Pinto. Tą partyturą wydaje się właśnie Infiltrator – stosunkowo ubogi pod względem tematycznym jak i… strukturalnym. Brazylijski kompozytor, opierając się praktycznie tylko i wyłącznie na teksturach dźwiękowych, zepchnął swoją muzykę do lamusa dziejących się na ekranie wydarzeń. Przekonujemy się o tym już u progu naszej przygody z filmem, gdy operująca na dolnych rejestrach partytura psuje pozytywny w wymowie początek historii. Ponadto, wykorzystane w nagraniach południowoamerykańskie instrumentarium (rabeca, cavaquinhos) zbyt wcześnie informuje widza o możliwym przebiegu wydarzeń. Co ciekawe, im mocniej wgłębiamy się w filmową intrygę, tym bardziej ilustracja muzyczna staje się nam obojętna. Owszem, rytmiczne sample skojarzone ze specyficznym brzmieniem rabeca i cavaquinhos stosunkowo dobrze odzwierciedlają surową i nieprzyjazną scenerię narkotykowego podziemia, niemniej jednak nie pozostawiają w wyobraźni odbiorcy większej przestrzeni. Muzyka Antonio Pinto jest po prostu poprawna do bólu.



Z taką samą obojętnością wypowiedzieć się mogę o wydanym przez Lakeshore Records albumie soundtrackowym. Godzinny materiał muzyczny to nie lada wyzwanie nawet dla zagorzałych miłośników twórczości Antonio Pinto. Poza charakterystycznym stylem kompozytora nie znajdziemy tu bowiem praktycznie nic, co mogłoby skupić naszą uwagę na dłużej. Niewątpliwie na takowy stan rzeczy miał wpływ ubogi jak komnaty papieża Franciszka zasób tematyczny. A ten zamyka się tak na dobrą sprawę w jednej smutnej melodii skojarzonej z dramatycznymi losami rodziny Johna Matthews. Jest to dogodna okazja do wielu lirycznych wynurzeń, które są akurat najmocniejszą stroną muzyki Brazylijczyka. Oczywiście daleko im do wspaniałych pierwowzorów z Pana życia i śmierci oraz W cieniu słońca. Niemniej jednak bez takich utworów jak Jail Talk, tytułowego Snitch, czy opatrzonego wokalizami Poetic, Infiltrator byłby tylko jednym wielkim underscore’m opartym na szeroko pojętym ambiencie. Ambiencie, który zakrada się na niemalże każdą płaszczyznę ilustracji. Tyle jeżeli chodzi o mocne strony ścieżki dźwiękowej.



Niestety owej „mocy” nie uświadczą tu amatorzy dynamicznych i bogatych w formę utworów akcji. Pomimo, że film Waugha nie stroni od wielu trzymających w napięciu momentów, Antonio Pinto wcale nie kwapił się do wprowadzenia jakiegoś fermentu, zabawy z modulacją, czy chociażby śmielszego eksperymentowania z ogranym już warsztatem. Muzyka akcji przypomina kamienną twarz Dwayne’a Johnsona, który przez cały film zachowuje się jakby połknął kij od szczotki. I faktycznie, trzy kluczowe sceny akcji (Baseball Move, Truck Fight, Cartel Move) to nuda w najczystszej postaci. Na szczęście podręcznikowość łączenia ze sobą elektroniki z orkiestrą razi mniej aniżeli niezwykłe zacięcie kompozytora do przepisywania całych fraz. Pod tym względem Antonio Pinto serwuje nam istną bonanzę, zawstydzając przy tym wielu hollywoodzkich kolegów po fachu.



A tak na serio…


Martwi mnie słaba kondycja Antonio Pinto – człowieka, który jeszcze kilka lat temu zachwycał swoim nietuzinkowym podejściem do filmowej ilustracji. To, co było silnym orężem w walce z zalewającym nas zewsząd mainstreamem stało się w bardzo krótkim czasie źródłem słabości Brazylijczyka. Czy jest on jeszcze w stanie wyjść poza swój hermetycznie zamknięty warsztat? Kolejne projekty z pewnością rozwieją ten dylemat. Póki co stanowczo odradzam przeciętnego do bólu Infiltratora.

Najnowsze recenzje

Komentarze