Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Edward Shearmur

Passengers (Ocaleni)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 17-08-2013 r.



Zacznijmy od fabuły. Kiepskie kino to kiepskie kino i już. Ocaleni proponują niewiele oprócz powielania schematów znanych choćby z wcześniejszych Innych czy Tożsamości. Fabuła filmu Rodrigo Garcii, syna pisarza Gabriela Garcii Márqueza, skupia się na introwertycznej pani psycholog odpowiedzialnej za grupkę ocalałych pasażerów tragicznego lotu nad Atlantykiem. Wprawiona w rozszyfrowywaniu ludzkiej psychiki Claire (w tej roli Anne Hathaway) ma za zadanie pomóc poszkodowanym rozbitkom, powtarzając przy tym usilnie, że z żadnym z nich nie wejdzie w bliższą relację. Nie trudno się domyśleć, że po pierwsze, bohaterka szybko łamie złożoną obietnicę. Po drugie, robi wszystko, żeby zakończenie filmu, zamiast zaskakiwać, było jedynie ukoronowaniem wielkiej tajemnicy, która to w bezczelny i mało sprawny sposób, odkrywana jest przed widzem w każdej scenie. Taka ignorancja ze strony twórców filmu, powoduje, że obraz zamiast trzymać w ciągłym napięciu, jest niedopracowaną imitacją wyżej wymienionych projektów, nudząc przy tym widza niemiłosiernie. Co w takim nieszczęśliwym „wypadku” dzieje się z muzyką?

Naprawdę niewielu jest w Hollywood kompozytorów, którzy potwierdzając swój nietuzinkowy talent narracyjny w pojedynczych produkcjach, komponują przeważnie muzykę do filmów z góry skazanych na artystyczną klęskę. Po serii wątłej jakości projektów spod gatunku komedii czy też romansidła, z nieukrywanym żalem zaliczam do tego nie zacnego grona Edwarda Shearmura. Artysta przebojem wdarł się w łaski widzów i słuchaczy oniryczno-industrialną kompozycją do K-Pax, a którego ta właśnie muzyka z dzisiejszej perspektywy okazała się jednym z dosłownie kilku udanych przedsięwzięć Brytyjczyka i, nie chcąc z góry skazywać go na porażkę, zapewne jako jedyna zostanie zapamiętana w dalekiej przyszłości. Czas na pytanie numer dwa. Czy Ocaleni trafiają do głębokiego worka muzycznych przeciętniaków czy w przeciwieństwie do (nie)dosłownej katastrofy unikają muzycznej tragedii?

Zdecydowanie to drugie. W moim odczuciu, jako jedyny element obrazu, wkład Shearmura unika twardego lądowania, szybując po nieposklejanej fabule pewnie i dynamicznie. Już pierwsze sekundy otwierającego album The Wreckage wypełniają się kojącym szumem powietrza, który po chwili podrywa spokojną melodie na pianino wzbogaconą długimi i wzniosłymi smyczkami przypominającymi ruch samolotowych skrzydeł. Utwór ten to nie tylko intrygujące otwarcie płyty, ale także tło pod psychologiczne rozterki bohaterów. Te z kolei podkreślane są dwudźwiękowymi przeplatającymi się wstawkami na pianino, rozbrzmiewającymi niepokojąco w What Do You Remember czy późniejszym Epiphany.

Kierowanie muzyczną narracją za pomocą pianina zestawionego z instrumentami smyczkowymi z pewnością nie jest niczym oryginalnym. I tak w Ocalonych, co bardziej wprawione ucho, wyłapie, przede wszystkim, liczne nawiązania do stylu Thomasa Newmana. Obejmują one zarówno dramatyczną część albumu jak i tą potraktowaną z przymrużeniem oka. Pierwsza to przede wszystkim At Peace i End Titles w pełni podyktowane kojącej melodii wygrywanej na pianinie a’la Pay it Forward czy American Beauty. Część drugą, skupiająca swą uwagę na antyczno-humorystycznych aspektach relacji Hathaway – Wilson, odzwierciedlają nieco figlarne House Call oraz Eric at Midnight; oba luźno nawiązujące do zróżnicowanych Newmanowskich rozwiązaniach z produkcji familijnych. Nawiązania te jednak w żadnym stopniu nie przeszkadzają w odbiorze samej muzyki, bowiem Shearmur nie stosuje dosłownych cytatów, a jedynie podkreśla własne, bardzo trafione zresztą, inspiracje.




Omawiając kompozycje z filmu Garcii nie sposób jest przeoczyć wspólnego mianownika jaki ten obraz podziela ze wcześniejszym K-Pax. Stanowiąc specyficzny industrialny dyptyk, obie produkcje uzupełniają się głównie w sferze emocjonalnej. W filmie z Kevinem Spacey muzyka podąża smutnym krokiem za dramatem zagubionego kosmity. W Ocalonych natomiast, ładunek emocjonalny spoczywa na grupce osób, stąd ta spokojniejsza część albumu, choć wzruszająca, rozbija się na poszczególnych bohaterów nie przytłaczając, a więc pozostawiając furtkę dla innych muzycznych rozwiązań. Tym samym duża część albumu to utwory dynamiczne niejako uzupełniające K-Pax, w którym to Shearmur udowodnia, że potrafi pisać i taką muzykę (pamiętne Taxi Ride). Szybkie, poprowadzone z niezłym wyczuciem instrumentów Norman czy Eric Remembers, to melodie oparte na temacie łączącym inteligentne użycie smyczków, perkusji oraz syntezatorów, którym bliżej do kina sensacyjnego niż do psychologicznego thrillera. Przeplatane ostrożną elektroniką, omawiane fragmenty albumu udowadniają jak utalentowanym kompozytorem jest Shearmur i z jaką swobodą potrafi zachować balans pomiędzy niewyszukanymi środkami a ich zaskakująco niełatwym zestawieniem.



We wszystkich plusach jakie bardzo łatwo dostrzec już przy pierwszy odsłuchu albumu jest kilka niewielkich uszczerbków. Przede wszystkim Ocaleni to raczej ścieżka wakacyjna, bardzo przyjemna w odsłuchu, idealna na plaże czy do ogrodu. Na pewno wnosi wiele spokoju, nieraz wywołuje minimalne dawki zamyślenia na płycie i w filmie. Co ważne, album traci wiele w zestawieniu z filmem, który jak już wspomniałem, jest kiepski. Pomimo, że muzyka spełnia w nim swoją rolę całkiem przyzwoicie, a także funkcjonuje sprawnie jako odrębny produkt, trudno w tym przypadku odizolować dźwięk od obrazu. Z tego względu blisko 45 minutowa partytura podziela pewien rodzaj powierzchowności, jaki ku nie ucieszę widzów, oferuje sam seans. Wiele składników wydaje się być tutaj na pół gwizdka, obecnych, a jednak przedstawionych niewyraźne. Przyzwoitych, a mimo to popadających w kliszowość i byle jakość. Podczas gdy świetny jako całokształt K-Pax broni się ze wszystkich stron, jego młodsza siostra ma wiele wad, które odbijają się na muzyce. Pisząc wady, mam na myśli nierozłączną ckliwość i momentami nieskomplikowaną cukierkowość tematów, które w innej formie mogłyby nie nadążyć za obrazem, a co za tym idzie, nie zgodzić się z nim.

Pomimo tego, Ocaleni to niewątpliwie ścieżka udana. Możliwe, że niewystarczająco udana aby utkwić w muzycznej pamięci, ale dostatecznie wyraźna aby wypełnić trzy kwadranse czystą rozrywką. Shearmur, który dobrze odnajduje się w klimatach nowoczesnej, często pozaziemskiej zagadki, udowadnia, że nie jest wyłącznie niedzielnym kompozytorem, a zwinnym i błyskotliwym rzemieślnikiem. Szkoda tylko, że taka gama zalet nie sprzyja popularności, a co za tym idzie poważnym, rozwijającym talent, projektom.

Najnowsze recenzje

Komentarze