Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ryan Amon

Elysium (Elizjum)

(2013)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 26-08-2013 r.

W cztery lata po znakomitym i odświeżającym konwencję science-fiction Dystrykcie 9, południowo-afrykański reżyser Neill Blomkamp potwierdza, że gatunek przeznaczonej dla dorosłego widza fantastyki naukowej to jego chleb powszedni. Elizjum bowiem, mimo iż fabularnie dość schematyczne, fascynuje kreacją Ziemi roku 2154 oraz zawieszonym nad nią gigantycznym torusem, a niektóre kadry oraz doskonałe efekty wizualne, nie przesadzając mogą rywalizować z podobnymi wizjami przyszłości spod ręki Camerona lub Kubricka. Jako, że przy Dystrykcie 9 tak udanie zadebiutował Clinton Shorter, zupełnym zaskoczeniem okazał się angaż muzyczny, dający ogromną szansą zaprezentowania swoich umiejętności zupełnie wcześniej nieznanemu Ryanowi Amonowi. Pochodzący z Johannesburga reżyser posłużył się intuicją i słysząc muzykę Amerykanina w jednym z filmowych zwiastunów na youtube’ie, z miejsca wybrał go jako kompozytora swojego wartego 115 mln. dolarów widowiska s-f. Szczerze mówiąc, do tego typu decyzji oraz coraz częstszego umieszczania na kompozytorskich stołkach w ważnych filmach różnego rodzaju inżynierów dźwięku, producentów, twórców muzyki do reklamówek czy trailerów, jestem uprzedzony dość negatywnie. Ludziom tym brakuje po prostu doświadczenia w pracy nad długim metrażem, którego ilustracja i muzyczna narracja charakteryzuje się kompletnie innym podejściem niż krótka forma. Toteż po pracy Amona nie spodziewałem się właściwie niczego, przewidując totalną kliszę obecnie obowiązujących schematów kina akcji i science-fiction. Mimo, iż w pewnym sensie się nie pomyliłem, zwracam Amonowi honor, jako, że biorąc pod uwagę okoliczności oraz głęboką wodę, na którą został rzucony, paradoksalnie napisał score ciekawszy niż, to co oferują dziś kompozytorscy gwiazdorzy Hollywood w tej tematyce…

Przede wszystkim młody Amerykanin próbował i za to szczere podejście należy mu się duży plus na starcie. Nim jednak przejdę do pochwał, nieco go wypunktuję… Elizjum nie ustrzegło się typowego, absolutnie przewidywalnego, industrialnego brzmienia, które dziś toczy jak rak co drugą kompozycję filmową do dużego widowiska science-fiction. Sporo tu sound-designu, ciężkich, elektronicznych, atmosferycznych brzmień oraz wtórnej muzyki akcji, podpartej perkusyjno-rytmiczną papką, która albo stara się być bardzo głośna, albo być tak podobna do brzmień ustandaryzowanych przez Daft Punk i Hansa Zimmera i spółkę jak tylko to możliwe. Chodzi tu oczywiście o ostinata oraz mające kreować epicki rozmach, „warczące” instrumenty dęte. I chociaż niektóre fragmenty z muzyką akcji są naprawdę fajne i przysłowiowo „dające czadu”, u wyrobionego słuchacza od razu pojawi się uczucie znużenia oraz irytacji… Bezpłciowe w wyrazie są niektóre utwory underscore’owe, które poza jakimś beatem w tle nie mają nic więcej do przekazania. Niestety widać też brak doświadczenia u samego kompozytora, jako że wiele ścieżek zbudowanych jest wg typowej trailerowej formuły, czyli rozwijaniu przez 2-3 minuty jednego i tego samego pomysłu czy też linii melodycznej, bez jakiegokolwiek urozmaicenia a czasem i kontrapunktu. Ale cóż zrobić, skoro tak mniej więcej brzmi dziś każdy „duży” kompozytor w Hollywood: od Howarda po Beltramiego i Gregsona-Williamsa… Co więc miał począć taki nuworysz?

Jednak taka analiza pracy wybrańca reżysera byłaby wysoce niesprawiedliwa. Blomkamp (poprosił tu o „organiczny score”) lubi w swej muzyce etniczne wokalizy i prącą do przodu akcję, co zapewnił mu Shorter…i zapewnia Amon. Mimo, że w nagraniu dominują syntezatory oraz perkusja, muzykę wykonują również sesyjni muzycy z Londynu. Podobnie jak w przypadku Tron: Legacy, a nie podobnie jak w przypadku ostatnich dokonań Hansa Zimmera, orkiestrę słychać, co od razu zyskuje muzyce rozmachu oraz potrzebnej przestrzeni. Co czyni ją przede wszystkim ciekawszą. Amon nie wstydzi się wykorzystać zawodzących, bardzo w duchu Elliota Goldenthala dysonansów, dramatycznie brzmiących smyczek (You Have No Idea czy Heading to Elysium) czy chóru. Ciekawe są jego eksperymenty z zakresu rytmiki i aranżacji pod muzykę akcji. Niech będą to ultra-modernistyczne The Raven, kreujący wsteczne odliczanie sample w Unauthorized Entry, pląsające efekty syntezatorowe w Let the Girls Out, czy przypominające wycie alarmu We Do the Hanging. Debiutant w kreowaniu specyficznych rytmów i brzmienia wykorzystał odgłosy świata zwierzęcego (!) – wycie pawianów czy brzęczenie komarów.

Nie można też nie wspomnieć o elementach wokalnych score’u, które bezpośrednio odnoszą się do widoków zanieczyszczonej, przeludnionej, nasłonecznionej Ziemi i beznadziejnego położenia jej mieszkańców. Chodzi mi zarówno o kojące wokalizy Francesci Genco, które przypominają te z Dystryktu 9 jak i dziwacznych śpiewów gardłowych oraz alikwotowych (wykorzystujących rezonans), które są odnośnikiem do egzotycznego, futurystycznego obrazu Ziemi. Chwilą wytchnienia od dominującej akcji jest też prosty, ale efektownie rozwijający się, emocjonalny motyw chorej na białaczkę dziewczynki, chociaż można go podpiąć również pod motyw ludzkości. Najpierw słyszymy go ascetycznie w na bazie fortepianu w Matilda a później definiuje finał filmu oraz soundtracka w świetnym Elysium, stanowiącym emocjonalną kulminację ścieżki. Warty uwagi jest również ostatni utwór (pod napisy końcowe), gdzie solowa wiolonczela przechodzi w przebojowy niby-hymn. Szkoda, że trwa to ledwie minutę, choć kończy album na ‘wysokiej’ (zwycięskiej?) nucie.

Na pierwszy rzut ucha muzyka z Elizjum jest wypadkową współczesnej muzyki filmowej z Hollywood, jednak bliższe przyjrzenie się kompozycji ukazuje bardzo ciekawe rozwiązania, rytmy i eksperymenty brzmieniowe oraz wokalne, które nie pozwalają tego soundtracka od razu zaszufladkować. Jak sam Amon przyznaje, mógł napisać tą muzykę na 100 sposobów, ponieważ reżyser poprosił go o pisanie jeszcze na etapie pre-produkcji (potem oczywiście była modyfikowana pod obraz). Muszę przyznać, iż młody twórca zrozumiał przede wszystkim konwencję science-fiction – Elizjum posiada pewien egzotyczny klimat, który frapuje i ciekawi. Jego praca przypomina mi trochę zeszłorocznego Loopera Riana Johnsona, który wokół typowych, modernistycznych brzmień wykorzystywanych w gatunku, zbudował podobnie ciekawe eksperymenty, wyróżniające jego pracę na tle konkurencji. Problemem wydania płytowego jest niestety jego długość. 72 minuty to lekka przesada i Robert Townson, który produkował album Amonowi powinien to wiedzieć najlepiej… Odrzucając kilka wybitnie underscore’owych utworów moglibyśmy otrzymać dużo silniejszy album. Wydaje mi się, że muzyka lepiej „działa” na płycie niż w filmie, w którym musi „walczyć” z dynamiczną akcją oraz efektami dźwiękowymi i w większości jest tylko tłem. Trudno mi wymiernie ocenić pracę tego debiutanta, bo jest i wtórnie i oryginalnie, czasami nudno a czasami pasjonująco, jest czas na potężną akcję, chwilę zadumy, emocje (finał!) i klimat. Jedno jest pewne – Ryan Amon się starał, nie wziął czeku i nie pojechał na autopilocie jak większość współczesnych gwiazdorów filmówki z Miasta Aniołów. Elizjum zasługuje na bliższe przesłuchanie.

Najnowsze recenzje

Komentarze