Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Gordon, Antony Partos

Adore (Idealne matki)

(2013)
4,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 18-10-2013 r.


Będący ekranizacją prozy noblistki Doris Lessing, film Anne Fontaine traktuje o przedziwnym układzie miłosnym, w którym każda z dwóch przyjaciółek wdaje się w romans z synem tej drugiej… Reżyserka w swojej karierze „obskoczyła” już pokaźne grono liczących się w soundtrackowym biznesie nazwisk – był już Michael Nyman, była też właściwie cała współczesna scena francuska (Coulais, Desplat, Rombi). Jako że Adore to współprodukcja australijska, padło tym razem na kolejne cenione nazwisko, Christophera Gordona, któremu dokoptowano do przedsięwzięcia znanego z Animal Kingdom Antony’ego Partosa.

Adore od strony muzycznej scharakteryzować można stosunkowo łatwo. Całość ze względu na typowe dla Gordona, choć tu jeszcze bardziej chyba wyeksponowane, „ciepłe” i emocjonalne nagranie, cechuje się rozmarzoną, leniwie zadumaną atmosferą. Gdy bohaterowie leżą wspólnie, otoczeni tchnącymi spokojem falami morskimi, a w tle rozbrzmiewa stanowiąca sygnaturę ścieżki charakterystyczna, senna progresja dwóch akordów sekcji smyczkowej (Pontoon), widzowi/słuchaczowi udziela się wręcz ospały, apatyczny klimat australijskiej prowincji. Malownicza plaża stanowi tutaj miejsce ukojenia, materializację potrzeby eskapizmu. Nie jest to jednak atmosfera rekreacyjna czy obrazek krajoznawczy, raczej muzyczna wizytówka trybu życia bohaterów filmu, ich stagnacji, funkcjonowania w marzycielskim mikroświecie.

Przekrojowo duża część kompozycji Gordona bazuje na wspomnianych wyżej rozwiązaniach harmonicznych. Senna progresja smyczków jest momentami sprawnie maskowana przez autora, niemniej regularnie wynurza się gdzieś spomiędzy kamuflujących ją nut i aranżacji. Tyczy się to chociażby na poły radosnej, na poły nostalgicznej partii fortepianowej w utworze otwierającym płytę, czy wymownej, depresyjnej solówki na skrzypce w Beach Walk (chyba najbardziej poruszający, autentyczny moment albumu). Zmieniają się emocje, ciągle jednak wspólnym mianownikiem pozostaje ta nieco zdradliwie relaksująca aura moralnie obojętnej bezczynności.

Ścieżka Gordona jest zatem poprowadzona konsekwentnie – niestety jako narracja dramatyczna bardzo szybko popada w przewidywalność, bazując na sztampowych rozwiązaniach ilustracyjnych. Schematyzmem cechuje się, dla przykładu, opisana wyżej fortepianowa partia z utworu Adore, która pierwotnie ilustrować ma dzieciństwo i młodzieńczą przyjaźń obu bohaterek, a następnie – w utworze The Grandmothers – towarzyszy im, gdy jako dorosłe kobiety przemierzają tę samą trasę w kierunku plaży ze swoimi synami, synowymi i wnuczkami u boku. Trudno podważać tu logikę fabularną Gordona, ale tego typu klamra narracyjna pachnie dość trywialną, oczywistą paralelą losów kolejnych pokoleń; zabieg kompozytora jest na swój sposób poprawny, tyle że nie ubogaca filmowej sekwencji, proponuje rozwiązanie zbyt proste, zbyt akademickie. Jest zresztą w toku filmowej opowieści kilka scen obyczajowych, które muzyki właściwie nie wymagają, gdzie obecność ilustracji wydaje się wynikać bardziej z reguł podręcznikowych, niż z faktycznych potrzeb obrazu. Utwór taki jak Discovery pod względem treści i emocji wypada dość blado, prezentuje poziom przeciętnego hollywoodzkiego drugoligowca, komponującego do obyczajówki niewysokich lotów.

Udział Antony’ego Partosa jest czasowo skromniejszy, sięga 12 minut i oferuje słuchaczowi mniej orkiestrowe, a bardziej elektroniczno-kameralne brzmienie, z odrobiną współczesnego sznytu w postaci chociażby akompaniamentu gitarowego. Podobnie jak Gordon, Partos również stawia jednak na nastrój, jego kompozycje są w zbliżony sposób kontemplacyjne i nieco melancholijnie relaksujące – do tego stopnia, że momentami brzmią bardziej jak autorski concept album aniżeli muzyka poddana prawidłom filmowej narracji (przyjemnie niezobowiązujący, finałowy Time and Tide, który wydaje się być czymś na kształt muzycznej fantazji o odprężającym, nadmorskim wypoczynku).

Na pewno pierwszy krok, jaki na potrzeby recenzowanej tu ścieżki uczynił Gordon, był trafny – jego muzyka celnie odzwierciedla aurę filmu, stanowi ładny pomost między rozsłonecznionymi kadrami obrazu Anne Fontaine a ogólnym rysem charakterologicznym bohaterek opowieści. To emanowanie nastrojem dość szybko się jednak wyczerpuje – film skorzystałby lepiej na ilustracji bardziej psychologicznej, album natomiast na bardziej urozmaiconym aparacie wykonawczym. Być może nastrojowa konwencja spisałaby się lepiej w nieco innej stylistyce: elektronicznych fakturach, ambiencie, a może po prostu na kanwie ciekawszego instrumentarium; być może Partos poradziłby sobie z całością w bardziej oryginalny sposób. Obecny efekt można określić mianem poprawnego.

W przypadku Christophera Gordona, który pisze jedną kompozycję na rok tudzież dwa lata, ta poprawność to jednak trochę mało. Australijczyk przyzwyczaił do bardziej wykwintnych dań, które zwykle warte były długiego oczekiwania. Dlatego też Adore ląduje na półce zarezerwowanej dla solidnego rzemiosła, któremu trudno wytknąć konkretne wady, ale które i bez tych konkretów rozczarowuje – choć w stopniu umiarkowanym.

Najnowsze recenzje

Komentarze