Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Ottman

Jack the Giant Slayer (Jack pogromca olbrzymów)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 25-12-2013 r.

Nie dziwi za bardzo dość chłodne przyjęcie tak przez krytykę jak i widownię Jacka pogromcy olbrzymów, alternatywnej wersji bajki o Jasiu i magicznej fasoli. Dla Bryana Singera, jednego z ambitniejszych reżyserów hollywoodzkiego kina popularnego był to projekt, przy którym pracował od wielu lat i jak to bywa w takich przypadkach, nie wszystko poszło tak jak trzeba. Film miał problemy związane z jego ostateczną formą, premierę przełożono o 9 miesięcy, zmieniono tytuł a budżet wzrósł do aż 200 mln. dolarów. Mimo sympatycznych, szerzej nieznanych odtwórców ról głównych bohaterów, klasycznej dość formy kina fantasy lat 80-ych (Willow, Zaklęta w sokoła), Jack ma dość sztampową fabułę a najbardziej rozczarowują tytułowi giganci, których wykonanie razi mocno komputerowością. Dłuższy okres przeznaczony na post-produkcję filmu z pewnością dał więcej czasu na pracę przy muzyce Johnowi Ottmanowi, stałemu współpracownikowi Singera, który tradycyjnie już, był również montażystą Pogromcy. I ten fakt zaowocował powstaniem jeden z najbardziej dopracowanych oraz zaawansowanych technicznie, w pełni symfonicznych partytur hollywoodzkiej muzyki filmowej ostatnich lat.

Jack pogromca olbrzymów to potężny, symfoniczny score w starym stylu, czerpiący sporo od mistrzów tego rodzaju prac z lat 80-ych i 90-ych, lecz jednocześnie, w związku ze specyficznym „głosem muzycznym” kompozytora tego projektu, mający sporo elementów charakterystycznych z jego największymi dotychczas projektami, czyli X-Men 2 oraz Superman Returns. Ottman tworzy swój muzyczny świat nieco na zasadzie goldsmithowskiej maksymy „temat głównego i jego wariacji”. Score określają w zasadzie dwa główne tematy – jeden przebojowy, nieco marszowy temat przygodowy (głównego bohatera); oraz drugi, melancholijny w wyrazie motyw królestwa Cloister/księżniczki Isabelle, przyprószony szczyptą magii, wskazując choćby na sentymentalny, emocjonalny materiał z Superman Returns. Oba tematy są wykorzystywane naprzemiennie: i dla materiału romantycznego, i dla suspense’u i jako elementy lejtomtywiczne w underscorze. Z pomniejszych tematów wyróżnić można także mistyczną sygnaturkę związaną z koroną gigantów czy zawadiacki motywik odnoszący się do kuchennych obyczajów olbrzymów, przekuty na zgrabną pioseneczkę, którą jeden z ich przedstawicieli śpiewa na soundtracku. I choć potencjalnemu słuchaczowi najłatwiej oczywiście identyfikować się z tematami, nie one Jackiem pogromcą stoją.

Siódma współpraca Bryana Singera i Johna Ottmana, podobnie jak w przypadku Braci Grimm Dario Marianelliego, imponuje oraz zachwyca przede wszystkim mnogością rozwiązań ilustracyjnych i tworzeniem odrębnych kompozycji pod dane fragmenty filmu. Na ścieżce dźwiękowej znajdziemy kilkanaście bardzo interesujących utworów, które czymś zaskakują i angażują muzycznie. Czy to imponującymi aplikacjami zastępów wokalnych, czy wymyślnymi orkiestracjami, czy też prącymi do przodu sekwencjami, które dają czystą frajdę ze słuchania. Ottman w swojej muzyce często ucieka się do rozwiązań kompozycyjnych lub też orkiestracyjnych, znanych ze ścieżek dźwiękowych Johna Williamsa (szczególnie Mroczne widmo i ogólnie lata 90-te). Jego pracę cechuje podobna intensywność muzyki, złożoność orkiestracyjna oraz to, że zawsze w obrębie pojedynczego utworu tak wiele się dzieje – płynne przejścia od materiału lirycznego, w wybuchową akcję, czy też w mroczny underscore. Znamionuje to oczywiście o wysokiej sprawności kompozytorskiego rzemiosła, a także o kapitalnej pracy aranżerów. Tego rodzaju poziom dziś we współczesnej muzyce filmowej możemy spotkać tylko u kompozytorów pokroju Williamsa, Hornera, Goldenthala czy Desplata (w jego bardziej epickich projektach). Mimo tego, że w muzyce z Jacka naprawdę sporo się dzieje, nie tworzy to nigdy chaosu czy dźwiękowej kakofonii, które są znamienne dla twórców z mniejszym doświadczeniem, czy w ogóle z mniejszym talentem…

Ottman wielokrotnie na przestrzeni ścieżki korzysta z chórów, czy to w sensie lirycznym, czy to do zbudowania atmosfery fantasy (Story of the Giants), czy wreszcie w wymiarze apokaliptycznym bądź kulminacyjnym. Imponują oczywiście te ostatnie, przywołując na myśl osiągnięcia Christophera Younga (Bless the Child, druga część Wysłannika piekieł), włącznie z śpiewanymi tekstami, co zbliża je do muzyczno-filmowej mszy i powagi znanej choćby z Władcy pierścieni Shore’a. Chór w wielu momentach tylko szemrze w tle, tworząc magiczną, tajemniczą otoczkę, tak istotną w kinie fantasy & przygody. Znamienne dla Jacka są również potężne symfoniczne kulminacje, mające na ekranie podkreślić czy to królewską stolicę baśniowej krainy, w której żyją bohaterowie filmu, czy też zawieszoną ponad chmurami, egzotyczną ojczyznę gigantów. Poza tym Ottman solennie korzysta z dobrodziejstw perkusji. Surowe w wyrazie bębny, kotły, werbel, metaliczne uderzenia i wreszcie spektakularne sekwencje z udziałem japońskich bębnów taiko mile ubarwiają muzykę dodając jej szczypty szaleństwa i prymitywności. Jeżeli chodzi o ten ostatni przymiotnik, to tak właśnie kompozytor charakteryzuje na ekranie samą rasę olbrzymów: „(…)mocne uderzenie w bęben taiko i na krawędziach pałeczkami, często podkreślone nakładającymi się instrumentami drewnianymi”. Ta właśnie ‘szorstkość’ wynosi tą pozycję poza typowe, napisane od linijki klasyczne score’y orkiestrowe tego gatunku. Kolorowości muzyce dodają liczne „zawijasy” na idiofony oraz aerofony, element nieznany choćby twórcom wywodzącym się ze studia Hansa Zimmera, a przecież tak oczywisty dla kina tego rodzaju… Wspomnieć należy również o licznych i częstych zabiegach kompozycyjnych, które wprowadzają do ścieżki elementy suspense’u, grozy oraz mroku (przypominając wspomnianych Braci Grimm). Czyli różnorakie dysonanse na instr. dęte, wyjęte wprost z twórczości Elliota Goldenthala klastry i niepokojące zabiegi perkusyjne. Niektóre momenty przypominają (ponownie) prace Johna Williamsa, a Wojnę światów w szczególności.

Jak wspomniałem powyżej, praktycznie każdy utwór ma do zaoferowania coś ciekawego, jakiś moment muzycznej ekstrawagancji czy też porywającej orkiestrowej muskulatury. Spektakularny jest Roderick’s Demise/The Beanstalk Falls w asyście zawieszonego apokaliptycznie chóru i z intensywnymi, orkiestrowymi frazami. Niemniej imponuje dynamiczne Chase to Cloister z fantastyczną fuzją buzującej, energetycznej orkiestry i perkusji, serwując pierwszorzędną muzykę akcji „ztuningowaną” na potrzeby kina fantasy. Z podobnym rozmachem napisany jest ostatni kwadrans score’u ilustrujący finałową bitwę ludzi i gigantów, widowiskowo zamykając album, dodatkowo z kilkoma rycersko-heroicznymi fanfarami i przyjemnymi cytatami z Wagnera oraz…Goldsmitha. Monumentalne, orkiestrowe frazy znajdziemy w Fee Appears, z kolei w Kitchen Nightmare temp-trackiem musiało być Ze śmiercią jej do twarzy Alana Silvestri, ponieważ skrzypcowa przygrywka Ottmana jest praktycznie identyczna z tą od jego starszego kolegi… Bólów głowy kompozytorowi nastręczyła ponoć sekwencja kilku logosów wytwórni filmowych, które pojawiają się na początku filmu (coraz częstszy i wyraźnie przesadzony trend w dużych produkcjach hollywoodzkich). Na szczęście minutowa Logo Mania to udana i dynamiczna kompozycja, która sprytnie zapowiada w filmie główny temat ścieżki. A w związku z tym, miłym ukłonem w stronę słuchaczy jest umiejscowiona na samym starcie albumu dynamiczna wersja koncertowa/suita z głównych tematów.

Fakt, Jack and Giant Slayer to album długi. Niemniej, przy 73-minutowym czasie grania utrzymuje stale wysoki, a w większości bardzo wysoki poziom. I czym dalej, tym właściwie lepiej. Jako że pierwsza jego połowa ma nieco więcej budowanego napięcia, muzycznego wprowadzenia, tak druga to już długa seria popisowych sekwencji i fragmentów. Poza tym, przy takim rozmachu oraz zastosowaniu środków wyrazu, długość ta jest w pełni usprawiedliwiona. Na szczególną uwagę zasługuje także wręcz krystalicznie czysta jakość nagrania, pozwalająca usłyszeć każde uderzenie kotła, brzmienie instrumentów drewnianych a sekcje są świetnie wyselekcjonowane, co pozwala zdecydowanie bardziej wgłębić się w ścieżkę jak i delektować się szczególnie wykonaniem w zakresie sekcji dętej oraz perkusji (londyńscy muzycy sesyjni). Jest zupełnym przeciwieństwem miksowanych współcześnie soundtracków, w których słychać tylko ścianę dźwięku, bez jakiegokolwiek instrumentalnego rozróżnienia. Poza tym, Jack jak Ottman wspomnina „(…)potrzebował odniesienia do ponadczasowych tematów: dobro kontra zło, magia, historia miłosna i bohater, na którego nikt nie liczył. Dlatego też, nie chciałem aby score był „ładny” czy kliszowy. Zamiast tego, zamysłem było aby muzyka znalazła odzwierciedlenie w stworzonym świecie, który potraktowaliśmy na serio. Zbyt frywolna a film byłby odrzucony przez publiczność; za poważna, a odbiór byłby zbyt przygnębiający”.

Wydaje mi się, że to poważniejsze potraktowanie konwencji (mimo, że film wydaje się jednak nieco mniej poważny) spowodowało, że ta kompozycja jest tak dobra, dorosła i pasuje jak najbardziej do kanonu średniowieczno-rycerskich dokonań Goldsmitha (First Knight, Lionheart) oraz Poledourisa (Flesh+Blood). Co oczywiście nie może być dla niej większym komplementem. Głównym minusem ścieżki są wspomniane powyżej, czasami dość czytelne, zapożyczenia od klasyków gatunku. Z jednej strony to bardzo dobrze, że wzorowano się na tych zdecydowanie najlepszych dokonaniach a nie współczesnych trendach muzycznych, które spłycają gatunek fantasy. Z drugiej – wrażenie deja vu czasami było dość mocne, choć być może głównie wynikające ze wspomnianego temp-tracka. Tak czy siak, Jack the Giant Slayer to ścisła czołówka mijającego 2013 roku, score mam wrażenie przeoczony głównie ze względu na niepowodzenie filmu w kinach, i kto wie czy nie najlepsza ścieżka fantasy/przygody od czasu trylogii Shore’a z początku nowego millenium.

Jako post-scriptum muszę jednak wyrazić swoje pełne niezadowolenie w stosunku do formy wydania muzyki Ottmana, która ukazała się niestety tylko w formie cyfrowej oraz jako wypalana płyta CD-R poprzez sklep amazon. I niestety jest to kolejny napisany z rozmachem, symfoniczny i po prostu świetny soundtrack na przestrzeni kilku ostatnich lat, który tak potraktowano (brak klasycznego wydania tłoczonego) – stało się to również udziałem takich min. tytułów jak Priest Younga, Journey 2: The Mysterious Island Lockingtona czy Soul Surfer Beltramiego. Może kiedyś ktoś się zainteresuje wydaniem tej pracy na tłoczonym nośniku? Oby…

Najnowsze recenzje

Komentarze