Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Saving Mr. Banks (Ratując Pana Banksa)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 07-02-2014 r.

Kiedy dzieci Walta Disney’a podsunęły mu serię książek o Mary Poppins, ojciec obiecał im, że zrobi z tego film. Nie wiedział jednak, że autorka P. L. Travers będzie aż tak trudnym negocjatorem, przez lata odmawiającym mu praw do swej powieści. Wreszcie po wielu latach i wyrzeczeniach ze strony słynnego twórcy, pisarka zgodziła się na adaptację aktorską. Dzięki temu powstał legendarny już obraz z Julie Andrews i Dickiem van Dyke. Prawie 50 lat później ukazał się inny film, tym razem opowiadający o kulisach zgody Travers na powstanie adaptacji. Główny wątek tej historii stanowi jednak pretekst, by zajrzeć w przeszłość młodziutkiej Travers, a przede wszystkim w jej trudne relacje z ojcem. Retrospekcje te tłumaczą niechęć bohaterki do ekranizacji, a także (na sposób, można powiedzieć, psychoanalityczny) wpływ jej przeszłości na powstałe dzieło. Znakomitą wprost rolę pisarki zagrała Emma Thompson. W Walta Disneya, który pierwszy raz pojawił się jako postać filmu fabularnego, wcielił się natomiast Tom Hanks. Godni polecenia są także Paul Giamatti jako amerykański kierowca Travers i zupełnie niezły Colin Farrell jako jej ojciec. Za reżyserię odpowiadał znany przede wszystkim z Wielkiego Mike’a John Lee Hancock.

Dotychczas reżyser współpracował z Carterem Burwellem, tym razem jednak, być może za namową samej wytwórni Disneya, postawił na Thomasa Newmana. Newmanowi w poprzednich dwóch latach udało się udowodnić, że jego horyzonty są nieco bardziej szerokie niż niektórzy by chcieli. Kompozytor ten zawsze godził eksperymentalne zapędy z tradycyjną muzyką, po części romantyczną, choć nie tylko. Historia taka jak Ratując pana Banksa pozwala na połączenie obu światów. Po pierwsze ze względu na dość specyficzną postać samej pani Travers. Po drugie z uwagi na nostalgiczne nawiązania do dwóch epok – lat sześćdziesiątych XX wieku oraz przedwojennego australijskiego dzieciństwa głównej bohaterki. W USA Disney wydał dwie wersje albumu. Wersję jednopłytową w Europie dystrybuuje Universal. Dwupłytowa wersja Deluxe nie zawiera większej ilości materiału Thomasa Newmana, jedynie oryginalne dema piosenek z filmu autorstwa braci Sherman. Przedmiotem niniejszej recenzji jest wydanie dostępne w Polsce.

Album rozpoczyna Chim-Chim Cheer-Ee (East Wind), recytowane przez Colina Farrella. Utwór ten bardzo ładnie wprowadza zarówno w film jak i płytę. Partytura Newmana natomiast zaczyna się od Travers Goff, typowo delikatnego tematu z magicznymi wręcz smyczkami, tak charakterystycznymi dla kompozytora. Od razu widać, że odpowiedź na pytanie, do którego ze światów jego twórczości będzie należało Ratując Pana Banksa, brzmi: do obu. Fanów kompozytora to na pewno zadowoli, a i w filmie pogodzenie obu pełni bardzo ważną rolę.

Dzieło Hancocka lawiruje bowiem między latami sześćdziesiątymi, w których toczy się główny wątek filmu, a retrospekcjami z dzieciństwa Travers, przy czym wpływ przeszłości na życie pisarki nie zawsze ujawniany jest od razu. Brutalna rzeczywistość w końcu wkracza do życia dziewczynki, jednak Hancock stara się pokazywać je raczej bajkowo, tak by oddać idealizm dziecka. Newman, mając jednak w pamięci to, o czym tak naprawdę jest film, tworzy niejako most między oboma światami. Nie znaczy to bynajmniej, że ciągle brzmi naiwnie, by nie powiedzieć dziecinnie. To drugie słowo byłoby za mocne, ponieważ kompozycja, choć odtwarzająca świat dziecka, pozostaje dojrzała bez względu na płaszczyznę czasową. Kompozytor traktuje postać poważnie w każdej sytuacji, co pokazuje, że jest on, jak mało kto, mistrzem ilustracji psychologicznej. Taki model ma szczególne znaczenie przy tego typu historii.

Warto zwrócić także uwagę, że Travers jest początkowo pokazywana jako osoba cokolwiek mało sympatyczna. Newman traktuje ją z ciepłym humorem w sytuacjach, w których bohaterka jest wręcz nieprzyjemna lub zachowuje się jak dziwaczka. Należy także podziwiać kunszt Emmy Thompson, która w żaden sposób nie przerysowuje granej przez siebie pisarki. Gra w sposób komediowy, jednak nie zapominając o głębi. W konsekwencji (również dzięki muzyce) widz nie jest w stanie odrzucić bohaterki tak łatwo i przemiana, jaką przechodzi P. L. Travers w trakcie filmu, staje się o tyle bardziej przekonująca. Z drugiej strony mamy dziewczynkę ze wspomnień, a zwłaszcza jej relacje z ojcem. Reżyser pokazuje, w jaki sposób grana przez Colina Farrella postać wpływa na wrażliwość młodej dziewczynki. Wątek ten nie zostaje również pominięty w muzyce. Nostalgiczna i charakterystycznie delikatna ilustracja różni się od czasami lekko jazzującej (Mrs. P. L. Travers) ilustracji wyczynów dojrzałej już pisarki. Wydaje się jednak, że nie można sprowadzać emocjonalnej muzyki z retrospekcji do magicznej nostalgii (jak w Laying Eggs, tam szczególnie warto zwrócić uwagę na dzwonki i solowe skrzypce). Nadmiernie uprościlibyśmy to, co chciał osiągnąć kompozytor.

Oprócz budowania magicznej atmosfery, w ilustracji retrospektyw obecny jest podskórny dramatyzm, czasem wyczuwalny bardzo delikatnie. Kompozytor oczywiście nie chce zdradzać tego, co się stanie, jednak nie może pominąć faktu, że idylliczny świat rodziny Goff mocno się skomplikuje. Newman bardzo ostrożnie wprowadza nutkę tragizmu. Z początku możemy nie wyczuć sytuacji, tak jak nie wyczuła jej główna bohaterka filmu. Tragizm jest jednak obecny – początkowo podskórnie, potem kompozytor wprowadza go coraz śmielej. Jest to jeden z najciekawszych elementów tej partytury. Mające początkowo komediowe bądź idylliczne zabarwienie rytmy zyskują powoli lekko neurotyczne zabarwienie (np. Whiskey). To wszystko dąży do kulminacji w znakomitym wprost To My Mother. Początkowo prawie idylliczny, choć smutny utwór, powoli staje się mroczny dzięki dysonansom i wygrywanym przez samego Newmana fortepianie. Zmiana skali i powolne, podskórne (to jedno ze słów kluczy dla tej ścieżki i dużej części kariery tego kompozytora) wprowadzanie napięcia doprowadzają wręcz do desperacji, szczególnie wyczuwalnej w wręcz genialnie rozpisanej na smyczki krótkiej sekwencji akcji (bardziej dynamicznej niż obraz). Ta desperacja, emocjonalna kulminacja tego wątku, prowadzi do wyciszającej katharsis. Jest to ilustracyjne mistrzostwo świata i zdecydowany highlight tej muzyki zarówno na płycie, jak i w samym filmie, gdzie wypada wprost rewelacyjnie. Chapeau bas.

Powiedzieć coś trzeba na temat utworów źródłowych. Ich obecność nie powinna dziwić, ponieważ albumy Thomasa Newmana często przeplatane są piosenkami z epoki, w których dzieje się film. Tutaj jednak są to w dużej mierze fragmenty piosenek braci Sherman wykonywane w wersji z filmu Hancocka łącznie z fragmentami dialogów. Może to męczyć, szczególnie w Supercalifragilisticexpialidocious, którego to tytułu napisanie zajęło mi chyba więcej czasu niż trwa sam utwór. Mając to w pamięci, bronić będę jednak bardzo ważnej, zarówno pod względem fabularnym, jak i emocjonalnym, filmowej wersji Let’s Go Fly a Kite. Nie będę analizować tego utworu dokładniej, by nie zdradzać historii, jednak wydanie tego na płycie z muzyką ma duży sens.

Album kończy Saving Mr. Banks (End Title), oparte na temacie z Uncle Albert. Ścieżka Thomasa Newmana, potraktowana bardzo reprezentatywnie na płycie, jest być może typowa pod względem brzmienia. Kompozytor faktycznie nie wprowadza tutaj do swojego stylu nic nowego. Jest jednak typowo dobra i inteligentna pod względem ilustracyjnym. Połączenie tradycyjnego podejścia do orkiestry, znanego z takich ścieżek jak Skazani na Shawshank czy Małe kobietki, z eksperymentami rodem z American Beauty było posunięciem idealnym, choć nie jest to poziom Aniołów w Ameryce. Bardzo ładna pod względem melodyjnym muzyka wypada poza filmem dobrze, choć w niektórych przypadkach opublikowanie filmowych dialogów połączonych z piosenkami braci Sherman (obecnych w filmie jako postaci; żyjący Richard był konsultantem przy obrazie) może drażnić. Nie zawsze jednak – East Wind i Let’s Go Fly a Kite wypadają świetnie nawet poza kontekstem, choć ten drugi utwór można dopiero docenić przy jego znajomości. Mimo pomniejszych wad jest to bardzo dobra partytura. Nic nowego, ale w muzyce filmowej nie zawsze chodzi o nowatorstwo. Wysoce funkcjonalna muzyka, która ma także coś do zaoferowania słuchaczom.

Najnowsze recenzje

Komentarze