Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paolo Buonvino

Ferrari

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Muzyka filmowa w swojej tradycyjnej hollywoodzkiej formie już dawno przestała mnie zajmować. To niestety gorzka prawda, ale żyjemy w erze bezczelnej nieoryginalności, erze którą znacząco tyranizuje temptrack. Nic więc dziwnego, że obecnie najbardziej przyjemnym zajęciem dla miłośnika soundtracków, jest szukanie nowych brzmień. Twórców nieskażonych ideologią hollywoodzkich producentów, kompozytorów którzy nie tylko mają własny styl, ale także są w stanie wnieść ożywczy powiew świeżości, do skonwencjonalizowanego światka branży filmowej. Z przyczyn oczywistych trudno jest znaleźć tego typu autorów w oficjalnym – amerykańskim środowisku. Tutaj rządzą układy, komercja i ciągłe kompromisy, które niestety zabijają wolność muzycznego słowa. Na całe szczęście muzyka filmowa powstaje także w bardziej liberalnej, pod względem sztuki pisania scorów, Europie.

Jakiś czas temu, zupełnym przypadkiem, wpadłem na niezwykle interesującego kompozytora, któremu w najbliższym czasie zamierzam poświecić sporo czasu, gdyż bez cienia wątpliwości to co tworzy warte jest wypromowania. Paolo Buonvino, bo o nim mowa, należy do najmłodszego włoskiego pokolenia twórców muzyki filmowej (urodzony 1968). Studiował w bolońskim konserwatorium, żeby już wkrótce zostać muzycznym asystentem słynnego Franco Battiato – ikony włoskiej muzyki popularnej, któremu nieobcy był także romans z muzyką operowa. Do przemysłu filmowego Buonvino trafił w końcu lat 90 (wcześniej pisał głównie na potrzeby teatru). Swą karierę zaczął od ilustrowania filmów telewizyjnych (bądź miniseriali) okazjonalnie tworząc także podkład pod reklamy. Przełom nastąpił wraz z komedią „Ecco Fatto”. Po tej produkcji kompozytor trafił do pierwszej ligi włoskich kompozytorów, otrzymując coraz więcej propozycji pisania na potrzeby srebrnego ekranu („Come te nessuno mai”, „Dancing North”, „L’Amante Perduto”, „Ricordati di me”). Mimo to wciąż współpracował z telewizją („Padre Pio”, „Ferrari”, „Il Giovane Casanova”). Chociaż dla większości osób twórca ten wciąż pozostaje nieznany, mam niepłonną nadzieję, że wkrótce się to zmieni, a filmy które okraszają jego melodie, bez trudu będą dostępne także i w Polsce.

Po tych słowach zachwytu należy jakoś umotywować stanowisko i wytłumaczyć co sprawia, że słuchając po raz pierwszy kompozycji Buonvina wiedziałem, że mam do czynienia z autorem którego warto zapamiętać. Sądzę, że przede wszystkim niespotykana jak na dzisiaj tematyczność i słuchalnosć. Kompozytor ma przedziwną zdolność pisania muzyki łatwej i zapadającej w ucho, muzyki która nie brzmi jednak jak kolejne hollywoodzkie deja vu. Udało mu się to osiągnąć dzięki sięgnięciu po „popową” składnie muzyczną, którą buduje jednak za pomocą mimo wszystko bardziej klasycznego (choć nie do końca tradycyjnego) instrumentarium. Ale to nie jedyny aspekt dzięki któremu ścieżki Buonvina brzmią inaczej. Włoch bardzo często podpiera się energią drzemiącą w kompozycjach folkowych i tradycyjnych wszczepiając jednak w nie swój własny, łatwo rozpoznawalny styl, styl na wskroś nowoczesny, w którym nie boi się łączyć gitary elektrycznej ze smyczkami („Il Giovane Casanova”), a energii tanga z elektroniką („Ecco Fatto”, „Ricordati di me”).

Jako pierwszą ścieżkę postanowiłem zrecenzować jedno z moich ulubionych słuchadeł – Ferrari. Jest to partytura napisana do telewizyjnego filmu w reżyserii Carlo Carlei’ego (to on zrealizował wcześniej Fluke’a ze świetną muzyką Carlo Silliotta), filmu opiewającego historię Enzo Ferrariego, rajdowego kierowcy i konstruktora, założyciela słynnej na całym świecie firmy produkującej samochody sportowe. Buonvino napisał bardzo mądrą i jak na film telewizyjny bogatą tematycznie i harmonicznie (L’Eta D’Oro) kompozycję. Tak więc mamy tu bardzo szeroki wachlarz klimatów, od patosu (L’incanto), po humoreskę (L’Incanto, L”Eta D’Oro), przez utwory opisujące szybkość (bardzo trafne, pełne wyczucia wykorzystanie gitary elektrycznej i dopełniającej elektroniki – Piu Veloce), aż po dramat i nostalgię (Alfa P3, Nostalgie, Preghiera). Ale to nie wszystko. Jak wiadomo sam klimat nie czyni jeszcze płyty rewelacją. Ferrari poza różnorodnością oferuje nam także wyśmienite tematy. Dawno już nie słyszałem, aby młody kompozytor stworzył płytę tak bogatą w interesujące motywy muzyczne, motywy które nie tylko są dobre ale i oryginalne. Włochowi udało się to wyśmienicie i zapewne głównie dzięki temu płyta bombarduje nas fragmentami, które aż chce się zanucić żeby tylko dłużej mieć je w pamięci. Co więcej całość brzmi nowocześnie, i modnie jednak Buonvino nigdy nie przekracza pewnych granic, przez to nie ma tutaj zbędnej awangardy (Nuove Sfide). Zadziwia również płynność z jaką autor przechodzi z jednego klimatu w drugi. Jeden utwór w sekundzie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, może zmienić się z triumfalnego hymnu w pełen humoru taniec (L’Eta D’Oro, L’Incanto ). To rzadka sztuka.

Niestety nie widziałem filmu, więc ciężko mi pisać jak muzyka sprawdza się z obrazem, podejrzewam jednak, że nie dominuje go lecz harmonijnie wpisuje się zarówno w dynamizm wyścigów, jak i w dramat losów głównego bohatera.

Czy Ferrari ma wady? Pewnie ma, jak każda partytura… Tradycjonaliści będą mogli wytknąć zbyt agresywne operowanie elektroniką, (Nuove Sfide, Nostalgie), która niekiedy zamiast dopełniać instrumentarium staje się efektem dźwiękowym. Pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z muzyką filmową, muzyką której trzeba płacić chociaż drobny haracz ilustracyjności. W zakresie oryginalności także mamy tutaj trochę zapożyczeń, zarówno ze wcześniejszych dokonań samego kompozytora („Padre Pio”, „L’Amante Perduto”) jak i z kompozycji jego nauczyciela – Franco Battiato. Czepialscy mogą też znaleźć pewne analogie z twórczością Michaela Nymana (Ancora Piu Veloce). Wszystkie te wady nikną jednak w konfrontacji z ogromną przyjemnością jaką daje słuchanie Ferrari, płyty różnorodnej i bogatej tematycznie, płyty która nie tylko jest w stanie wzruszyć, ale i porwać swoją energią. Nieczęsto wystawiam maksymalną ocenę. Tutaj także długo się wahałem. Bowiem Ferrari nie jest arcydziełem, przełamującym schematy, niemniej jednak za swoją niesamowitą słuchalność i świeżość spojrzenia na tak skostniałą muzykę filmową dostaje 5 gwiazdek. To jedyne co mogę zrobić, aby zwrócić Waszą uwagę na tę perłę jasno błyszczącą w zalewie miernoty. Wiem, że moje wysiłki pójdą pewnie na marne i ten zagubiony score nigdy nie zyska sobie tylu fanów ilu ma choćby najbardziej tandetny wyrób Williamsa. Mimo to warto próbować. A nóż ktoś to przeczyta?

Najnowsze recenzje

Komentarze