Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Asei Kobayashi, Micky Yoshino

House (Dom)

(1977)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 02-05-2014 r.

Pochodzący z 1977 r. obraz Hausu (znany pod anglojęzycznym tytułem House a u nas oczywiście jako Dom) wyróżnia się nawet na tle przeróżnych dziwności jakie przez lata oferowała światu japońska kinematografia. Ponieważ poszczególni reżyserzy studia Toho konsekwentnie odmawiali zrealizowania scenariusza, wytwórnia zgodziła się w końcu powierzyć reżyserię filmu jego pomysłodawcy, autorowi eksperymentalnych krótkometrażówek i telewizyjnych reklam – Nobuhiko Obayashiemu. W efekcie otrzymaliśmy twór, który bawi się formą, bezczelnie miesza ze sobą różnorakie style i gatunki, przejaskrawia każdy możliwy detal a czasem w pełni świadomie i radośnie tapla się w kiczu. Historię przyjaciółek ze szkoły, które odwiedzają ciotkę głównej bohaterki w tytułowym, nawiedzonym jak się okaże, domu, Obayashi opowiedział w sposób tak oryginalny, zwariowany i odrealniony, że albo należy przerwać oglądanie po pierwszych 5 minutach, albo pokochać to dziwo z pełnym dobrodziejstwem inwentarza.

Muzyka do Domu została nie tylko skomponowana i nagrana ale i wydana przed ukończeniem filmu, co było jednym z elementów promocyjnych. Kompozytor Asei Kobayashi, który stworzył bazę tematyczną namówił reżysera, by skorzystał z usług Mickiego Yoshino i jego popularnego w Japonii pop-rockowego zespołu Godiego. Na bazie stworzonych przez Kobayashiego motywów powstały wykonywane przez band głównie instrumentalne kawałki, które wypełniają film praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty.

No właśnie. Gdyby House był pod jakimkolwiek względem normalnym filmem, musiałbym skrytykować reżysera za nadmierne korzystanie z muzyki. Czegoś takiego jak operowanie ciszą Obayashi najwyraźniej nie zamierzał stosować i jeśli tylko jakiś fragment muzyczny się kończy, zaraz wkracza następny. Czy mamy się bać, czy śmiać, czy jest akcja, czy są dialogi – muzyka jest wszechobecna. Przez pierwsze kilkanaście minut wydawało mi się to nieco drażniące, ale im bardziej wgłębiałem się w szalony świat Domu, tym bardziej uznawałem, że tak po prostu być musi i to nagromadzenie muzyki jak najbardziej wpisuje się w koncept przerysowywania każdego elementu do granic możliwości. W przypadku tego akurat filmu jest okazuje się zatem rozwiązaniem idealnym i dodatkowo budującym jego dziwaczną cudowność (tudzież cudowną dziwaczność).

Cała ścieżka zdominowana jest przez temat główny – tyleż prostą, co chwytliwą i łatwą do aranżacyjnych i modulacyjnych kombinacji melodię, często podejmowaną przez solowy fortepian. Zagrana na tym właśnie instrumencie, bardzo spokojnie, niczym dziecięca kołysanka lub rymowanka, przywita ona słuchaczy albumu, po czym przechwycona przez członków zespołu Godiego przejdzie najpierw w letni, komediowy ton, a później w bardziej rockowe brzmienia. Zaskakująco ładnie wypada ta melodia gdy obok fortepianu Kobayashi i Yoshino wykorzystają sekcję smyczkową. Otrzymujemy wtedy udany liryczno-melodramatyczny temat, nawet wcale nie tak mocno przerysowany, jak na tę produkcję.

Oprócz głównego tematu przewija się tu jeszcze kilka melodii, głównie o dość lekkim charakterze, a brzmienia oscylują wokół typowych dla muzyki rockowej lat 60. i 70., choć potrafią też przejść w kierunku bluesa czy boogie (czego autorzy nie omieszkają zaznaczyć w tytułach tracków), a nawet wpleść delikatne elementy jazzu czy funky. Mamy też dwie typowe dla lat 70. śpiewane w języku angielskim piosenki, całkiem zresztą udane. Ponieważ film w jakimś stopniu jest horrorem, to znajdziemy również utwory, której skupiają się na tym aspekcie. Już w Eat Eat nie ma wcześniejszej lekkości, ale głównie Oriental Melon Man i Eat Eat Eat można określić mianem muzyki mającej wprowadzać element grozy. Choć rockowe brzmienia zostają zachowane, nie znajdziemy tu melodyjności, a specyficzne syntezatorowe tło dodaje mrocznego nastroju. Te dwa kawałki momentami przypominają trochę ścieżki jakie na potrzeby kina grozy pisywał włoski zespół Goblin, aczkolwiek dęte drewniane i niektóre elementy perkusyjne w Oriental Melon Man dają znać, że jednak jest to dzieło Japończyków.

House zarówno jako ilustracja w obrazie Obayashiego, jak i przede wszystkim w wydaniu płytowym nie są typową muzyką filmową. Dlatego mimo wysokich ocen, będę bardzo ostrożny w polecaniu tego albumu. Płyta ta (wydana pierwotnie rzecz jasna na winylu, ale w XXIw. wznawiana na CD) znajdzie na pewno więcej uznania wśród fanów muzyki rockowej lat 70., niż wśród miłośników Williamsa, Goldsmitha, czy nawet Zimmera. Jeśli jednak nie ograniczacie się do jednej stylistyki i lubicie odkrywać rozmaite dziwności, to śmiało. Poszukujących odskoczni od typowości zachęcam w pierwszej kolejności do filmowego spotkania z Domem. Jeśli ten Wam się spodoba, to bez żadnych namów z mojej strony na pewno sami sięgniecie po soundtrack.

Najnowsze recenzje

Komentarze