Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Georges Delerue

Cent mille dollars au soleil / Les Morfalous (Sto tysięcy dolarów w słońcu…)

(1964/1984/2012)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 07-05-2014 r.

W przygodowej twórczości Georgesa Delerue próżno raczej szukać wypracowanych, skomplikowanych koncepcyjnie tematów rodem ze ścieżek Johna Williamsa. Francuz kultywował zawsze prostotę, bezpośredniość przekazu i muzyczny konkret. Zwięzłość i precyzję przygodowych tematów Delerue uosabiają dwie kompozycje do filmów Henriego Verneuila, obecne na recenzowanym poniżej albumie. W przypadku pierwszej z nich metoda Francuza przyniosła efekt wyśmienity, w przypadku drugiej zaś – taki sobie.

Fabuła Cent mille dollars au soleil (Sto tysięcy dolarów w słońcu) rozgrywa się wokół pustynnego pościgu dwóch ciężarówek – pierwsza z nich, skradziona przez kierowcę Rocco (Belmondo), to świeżo kupiony pojazd najnowszego typu, wiozący bezcenny ładunek; drugą prowadzi Hervé 'Le plouc’ Marec (Lino Ventura), zobowiązany przez pracodawcę do odzyskania przedmiotu kradzieży. Z uwagi na ograniczenia budżetowe nakręcony w bieli i czerni obraz Verneuila to udane, wciągające kino przygodowe o sugestywnym, nieprzyjaznym klimacie skalistych rejonów Sahary.

W momencie powstania filmu (1964 rok) Delerue miał już status wschodzącej gwiazdy francuskiej muzyki filmowej. Był to również okres wyjątkowej kreatywności Francuza, który tworząc podwaliny pod swój przyszły styl, imał się rozmaitych zadań kompozytorskich i korzystał na ich potrzeby z bardzo zróżnicowanego wachlarzu brzmień. Słuchacz znający twórczość Delerue wybiórczo, kojarzący artystę wyłącznie z jego lirycznych uniesień, będzie z pewnością zaskoczony surowym, chropowatym i muskularnym charakterem Cent mille dollars au soleil. Jest to jednak niewątpliwy atut ścieżki, wyróżniający ją na tle słynniejszych dokonań Francuza.

Sto tysięcy dolarów w słońcu nie jest pracą bardzo rozbudowaną – jej kręgosłup stanowią dwa tematy główne, do których kompozytor dokoptował jedynie poboczny, żartobliwy marszyk (Mitch-Mitch) oraz odrobinę perkusyjnej, arabskiej etniki (Quartier Arabe). Tematy przewodnie są bardzo silnymi kreacjami muzycznymi, w ciekawy sposób ze sobą sprzężonymi i jednocześnie kontrastującymi. Pierwszy z nich to patetyczna, nieco idealistyczna i romantyczna melodia „zawieszona” nad majestatyczną partią kotłów i werbli – kawałek genialny wręcz w swojej prostocie, liryczny i heroiczny zarazem, o zaraźliwym animuszu i krzepie, jeden z najlepszych w dorobku Delerue. Drugi temat ma w sobie brutalną tężyznę, nieubłagany i nieprzejednany pęd, wyrażony muskularnymi, czteronutowymi frazami sekcji dętej, które pchają bohaterów naprzód mimo trudów i przeciwności losu.

Pierwszy z tematów symbolizuje podróż Rocco, jego młodzieńczy wigor, butę, lekkomyślność oraz naiwną nieco prostoduszność. Drugi z nich to temat Mareca – twardego, nieugiętego, pełnego determinacji „starego wyjadacza”, który ściga swojego niedawnego przyjaciela. Jednocześnie oba tematy są lustrzanym odbiciem kierowanych przez mężczyzn ciężarówek: lśniącego, nowoczesnego i dynamicznego pojazdu Rocco, oraz wyeksploatowanego, przestarzałego drogowego monstrum Mareca. Motoryka tematów Delerue przywodzi na myśl regularne ruchy potężnych tłoków silnika, które z mozołem i bezmyślną zawziętością wypracowują kolejne przebyte kilometry.

Verneuil mówił, że muzyka Delerue uczyniła jego biało-czarny film obrazem w kolorze. Jest to prawdą, ale jedynie w odniesieniu do promiennego tematu Rocco; temat Mareca bowiem jest tak samo monochromatyczny jak i paleta kolorów na ekranie. Wynikająca z tego faktu monotonia brzmienia nie odbiera jednak Cent mille dollars au soleil ilustracyjnej klasy. Ścieżka Francuza stanowi bowiem dowód, jak plastyczna była wyobraźnia kompozytora oraz jak precyzyjnym i nietuzinkowym był narratorem. Znakomita muzyka filmowa.

Muzyka w filmie:

Druga część recenzowanego krążka poświęcona jest ostatniemu wspólnemu przedsięwzięciu Verneuila i Delerue, osadzonej w 1945 roku przygodowej komedii wojennej Les Morfalous (Złoto dla pazernych). Sierżant Augagneur (Belmondo), członek Legii Cudzoziemskiej, otrzymuje zadanie konwojowania do bezpiecznej strefy transportu sztabek złota – szybko jednak wpada na pomysł, że przedmiot transportu może zagarnąć dla siebie… Słuchaczy wita dziarski temat przewodni Les morfalous (ouverture), który nadaje wesoły, żołnierski ton ekranowej przygodzie.

Nie jest to temat zbyt wybitny, tchnie on lekkim banałem, choć tym z kategorii „wpadających w ucho”. Delerue odhacza po kolei obowiązkowe elementy przygodowego, heroicznego marszu, przypominającego trochę uwspółcześnioną, bazującą na podobnym schemacie wersję Thibaud the Crusader. Ta przewidywialność nieszczególnie dziwi – Francuz zawsze był typem kompozytora miłującego klasyczne, harmonijne rozwiązania, które nie naruszają przyzwyczajeń słuchacza. Dlatego też w temacie z Les Morfalous nie ma miejsca na jakąś zaskakującą nutę czy instrument o niespodziewanej barwie; wszystko toczy się według schematu z łatwością przewidywalnego dla doświadczonego (i wygodnego) odbiorcy. Tę szablonowość wywodzić można z bardzo tradycyjnej formuły filmu, stanowiącego ukłon w stronę – w 1984 roku staroświeckiego już – francuskiego kina przygodowego, którego klasycznym reprezentantem było opisane wyżej Sto tysięcy dolarów w słońcu. Sama tradycja nie usprawiedliwia jednak artystycznej gnuśności, jaka dopada ten dynamiczny skądinąd temat. Jest to bowiem w gruncie rzeczy utwór dość teatralny i pozerski, czuć w nim pewną sztuczność, typową dla tych prac Delerue, w których kompozytor nie potrafił odnaleźć emocjonalnego punktu zaczepienia. W latach 80-tych ta „przypadłość” Francuza była już natomiast w stadium wysoce zaawansowanym.

Najciekawszym elementem ścieżki jest temat Hélène (Marie Laforêt), chciwej żony dyrektora banku, pełniącej rolę filmowej femme fatale. Złoto dla pazernych powstawało w czasie, kiedy Georges Delerue chętnie sięgał po saksofon jako instrument wiodący w warstwie melodycznej, czego znakomitymi przykładami są Mordercze lato z sezonu 1983, czy późniejsze Zbrodnie serca oraz Zejście do piekieł. Temat Hélène wpisuje się w tę tendencję – saksofon intonuje intrygującą, trochę kasandryczną melodię, jak gdyby wykonawca otrzymał od kompozytora stare goldsmithowskie przykazanie: „zagraj to sexy, ale jakby to nie był dobry seks”, i doprowadził je do ekstremum. Przelotny, wyrachowany i zdradliwy romans między Augagneurem i Hélène to relacja właśnie tego rodzaju: chłodna, niepokojąca, podszyta wypranym z emocji erotyzmem. Pogodny, prostolinijny Delerue uchwycił tę dwuznaczną specyfikę w sposób zaskakująco przenikliwy, co nadaje interesującego pazura nieco wymuskanemu w pozostałym zakresie Złotu dla pazernych.

Warstwę tematyczną ścieżki uzupełnia nostalgiczna miniaturka na ustną harmonijkę ( Nocturne après la bataille) oraz impresjonistyczny motyw dotyczący celu misji, czyli przeznaczonych do transportu sztabek złota, z kulminacją w formie niemal morriconowskiej solówki na trąbkę (Objectif G.M.C., Le mariage de l’or). Konstrukcja całości ogranicza się do naprzemiennego odtwarzania poszczególnych tematów z dodatkiem mało absorbującego underscore; nie jest to więc ilustracja zbytnio wyrafinowana, czy wzbogacająca film o nietypowe rozwiązania. Wyjątkiem może być jedynie przebijający sie tu i ówdzie nastrój nostalgii za klasyczną przygodą, nastrój „pożegnania z bronią”, który producent albumu S. Lerouge odczytuje w kontekście ostatniego wspólnego projektu Verneuila, Audiarda i Delerue.

Wydaje się jednak, że i z tego punktu widzenia Les Morfalous jest kompozycją dość mechaniczną, wobec czego w bogatej dyskografii Francuza plasuje się ona na półce „przeciętne”. Z tym zastrzeżeniem, że „przeciętność” u Delerue to gwarancja przynajmniej solidnego poziomu – pod względem tematycznym i ilustracyjnym.

Muzyka w filmie:

Jak z powyższego wynika, album Universalu to pozycja nierówna. Świetne tematy przeplatają się z melodiami z niższej półki, fragmenty pełne inspiracji napotykają utwory, które Georges Delerue mógłby napisać z zamkniętymi oczami. Jak to nieraz w przypadku Francuza bywa, ewentualny nabywca musi się zastanowić, czy lepiej pokusić się o kompilację ograniczoną do tego, co najlepsze – czyli warstwy tematycznej, czy też zaryzykować i zainwestować w pełny album. Nie ulega jednak wątpliwości, że recenzowany krążek skierowany jest przede wszystkim do tych, którzy chcą poznać nieco inne oblicze Delerue i tym samym poszerzyć swoją wiedzę o francuskim maestro. Pod tym względem 62. album w serii Écoutez le cinéma! swoje zadanie wypełnia z nawiązką.

Najnowsze recenzje

Komentarze