Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Kamen

Dead Zone (Martwa Strefa)

(1983)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Tym oto sposobem na mój warsztat trafił kolejny film Cronenberga, a dokładnie partytura do jego filmu. Nie ukrywam, że od pewnego czasu żywo interesuje mnie twórczość tego reżysera. Nietypowy charakter jego obrazów, ich posępna atmosfera, czy też kontrastowe eksponowanie najciemniejszych i najjaśniejszych sfer życia ludzkiego, to sprawy które najbardziej do mnie przemawiają oglądając filmy tegoż artysty. Nie są one ambitne, nie są też spektakularne… są proste, a w prostocie swojej zaskakujące i skłaniające nierzadko widza do refleksji nad otaczającym go światem. Na przestrzeni ostatnich prawie trzydziestu lat prace Davida Cronenberga zbiegały się z pracami Howarda Shore’a. Począwszy od Potomstwa kompozytor ten przeszedł na stałe do ekipy reżysera, towarzysząc mu niemalże w każdym nowym podejmowanym przez niego projekcie… Nie bez powodu użyłem sformułowania “niemalże”. Tak jak każda reguła ma swoje wyjątki, tak też historia współpracy tych panów ma swoje odstępstwo od reguły. Chodzi mianowicie o Strefę Śmierci na potrzeby której ilustrację muzyczną skomponował Michael Kamen.

Film opowiada historię nauczyciela Johnny Smitha (Christopher Walken), który po nieszczęśliwym wypadku zapada w śpiączkę na 5 lat. Gdy budzi się dochodzi do wniosku, że stracił wszystko: pracę, dawne szczęście, a nawet miłość swojego życia, Sarę (Brooke Adams), która od kilku lat żyje już z innym mężczyzną. Z czasem jednak przekonuje się, że tracąc to wszystko zyskał w zamian coś innego, rzadki dar jasnowidzenia. Od tej pory jego życie ulega drastycznej zmianie….

Ot mały skok w bok na jaki zdecydował się Cronenberg nie wyszedł na pewno mu na złe. Podejmując się ilustrowania Strefy Śmierci Kamen nie wiedział, że za kilkanaście lat będzie ona rozpatrywana pod kątem innych ścieżek do filmów Cronenberga, tudzież autorstwa Howarda Shore’a. Nie miał on powodów do zmartwień. O ile ścieżki Shore’a z wcześniejszego etapu współpracy były z reguły średnie lub ledwo poprawne, to w przypadku Dead Zone mamy już do czynienia z muzyką wyższej półki. Nie powala ona bynajmniej swoją ambicją, czy też niezwykle skomplikowaną techniką budowy, ale w przeciwieństwie do partytur Howarda nie możemy jej odmówić lepszej słuchalności, przy czym trzymana jest w równie mrocznej i tajemniczej atmosferze… Z mroczną atmosferą tejże ścieżki wiąże się ciekawa historia. Ponoć podczas komponowania Kamen nieumyślnie straszył sąsiadów swoimi fortepianowymi “próbkami dźwiękowymi”, przez które mieli oni mieć potem koszmary nocne. Na szczęście sąsiedzi okazali się w miarę wyrozumiali i nie zrobili krzywdy artyście, dzięki czemu mógł jeszcze przez długi czas raczyć nas dobrymi efektami swojej twórczości. 😛

Najważniejszą według mnie zaletą Strefy Śmierci jest jej tematyka. W przeciwieństwie do reszty ścieżki trzymana ona jest głównie w swobodnym tonie. Przykładem może być temat Johnny’ego Smitha (Christopher Walken) – spokojna, wręcz romantyczna przygrywka na smyczki i dęciaki (np.: Coma, Hospital Visit, School Days). Warto zwrócić uwagę na ten ostatni utwór. Opatrzony piękną, liryczną wejściówką na fortepian i mandolinę bardzo kontrastuje z resztą materiału muzycznego z jakim przyjdzie nam się zmierzyć. Drugi, równie ważny temat jest już bardziej nostalgiczny. Podstawą są tu wysoko grające skrzypce zaszczepiające w świadomość słuchacza nutkę zadumy i refleksji (Coma, Drowning Vision, Through The Ice).

Chcąc uporządkować jakoś materiał zawarty na płycie moglibyśmy podzielić go na dwie frakcje. Pierwsza, mniej więcej do utworu School Days wypełniona jest głównie tematami i ich interpretacjami, z kolei druga… to nieprzerwany ciąg action-under-score, opatrzony zaledwie kilkoma wstawkami tematycznymi pełniącymi tu funkcję niejako spoidła pomiędzy kolejnymi porcjami dysonansów i wariacji orkiestrowych. Co można powiedzieć o samym action i underscore? Przede wszystkim nie narzucają się, są tam gdzie być powinny i doskonale wtapiają się w obraz filmowy. Na płycie z kolei zdawkowane i przemontowane odpowiednio raczej nie nudzą. W partyturze nadziejemy się również na elektronikę. Otwierający ją utwór Opening Titles, witający słuchacza elektronicznymi “bajerami” może go nieco wyprowadzić w pole. Kamen coprawda skorzystał z pomocy syntezatorów… choć w przeciwieństwie do tego typu kompozycji Shore’a ograniczył ich udział do niezbędnego minimum nie eksperymentując zbytnio. Zresztą łatwo się o tym przekonamy przysłuchując się kolejnym utworom…

Jaki wniosek? Z pewnością Kamen odmłodził nieco muzykę do filmów Cronenberga. Stworzył ściśle podporządkowaną obrazowi partyturę, która nie najgorzej radzi sobie również poza nim. Dzięki niewybrednej tematyce i nieco większej harmonii wśród orkiestry, albumu tego słucha się dobrze, mimo wszędobylskiego, mrocznego underscore. Dla amatorów mocnych wrażeń muzycznych płyta ta będzie pewnego rodzaju atrakcją, dla całej reszty… sposobem na zagospodarowanie 40 minut wolnego czasu.

Najnowsze recenzje

Komentarze