Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Georges Delerue, Georges Auric

Corniaud, le / Le Grande vadrouille (Gamoń / Wielka włóczęga)

(1964/1966/1969/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-06-2014 r.


Gdyby ktoś chciał doszukiwać się źródła francuskich stereotypów obowiązujących w światowym kinie, z pewnością nie może pominąć komedii Gerarda Oury’ego z lat 60-tych. Kasowe produkcje w doborowej obsadzie były przez lata materiałem eksportowym ówczesnego kina francuskiego, z którym już chyba zawsze kojarzyć się będą postaci niskiego choleryka o wielkim sercu (Louis De Funès) oraz ludowego, dobrotliwego prostaczka (Bourvil), wplątanych w absurdalne, sensacyjne intrygi. To samo powiedzieć można o muzyce towarzyszącej przygodom ekranowych awanturników – ścieżki dźwiękowe do filmów Oury’ego to Francja lat 60-tych w pigułce, tyle że wypełniona pocztówkową, galijską rutyną.

Lekki, wakacyjny klimat od pierwszych nut towarzyszy muzyce Georgesa Delerue do Le Corniaud (Gamoń, 1965), pierwszego wielkiego sukcesu trio Oury-De Funès-Bourvil. Całość rozpoczyna się formułą typową dla Delerue: walcem, który szybko nabiera cech paryskiej musette i przy akompaniamencie akordeonu ilustruje otwierające film, lotnicze ujęcia francuskiej stolicy. Od tej kliszy szybko przechodzimy do kolejnych – pozostała część ścieżki swobodnie i z dużą gracją flirtuje z modnymi w połowie lat 60-tych popowymi brzmieniami, w szczególności święcącą triumfy nad Sekwaną stylistyką „yé-yé”. Rozmarzona gitara i beat z Casina Valladié czy twistujący Antoine Et Ursula to kwintesencja czegoś, co z dzisiejszej perspektywy określilibyśmy jako „oldies” – trochę kiczowate, ale w niewinny sposób ujmujące.

Ci słuchacze, którzy Georgesa Delerue kojarzą głównie jako symfonika, mogą być zdziwieni popową lekkością i staroświeckim powabem, określającymi nastrój Gamonia. Takie jednak było kina Oury’ego: jeśli działo się współcześnie, miało być jak najbardziej aktualne, miało oddawać uroki codzienności z wszechobecnym bagażem kultury masowej. Być może pop lat 60-tych jest dzisiaj tylko pozostałością pewnej dawno minionej epoki; trzeba jednak przyznać, że o ile pod względem aranżacyjnym ścieżka Delerue odbiega od standardów kompozytora, o tyle tu i ówdzie (A La Poursuite De Maréchal) słychać tę samą rzewną nostalgię, która charakteryzuje bardziej dojrzałe i wyżej cenione prace Francuza. Le corniaud jako ilustracja filmowa nie powala wprawdzie na kolana – nie ma tak naprawdę wiele do zrobienia i dawkowana jest raczej schematycznie – tym niemniej spodobać może się tym, którzy wybierają się w sentymentalną i słoneczną podróż po śródziemnomorskim wybrzeżu. W samym filmie natomiast najciekawszy moment przypada Gioachino Rossiniemu, którego La Danza ze swoim awanturniczym temperamentem idealnie pasuje do wybuchowego i krewkiego De Funèsa.

Muzyka w filmie:

W przeciwnym w stosunku do Gamonia kierunku Oury poszedł w przypadku La Grande Vadrouille (Wielka włóczęga, 1966). Akcja komedii rozgrywa się we Francji z czasów okupacji hitlerowskiej, wobec czego reżyser zdecydował się sięgnąć wstecz i nadać swojemu obrazowi bardziej staromodnego – z perspektywy połowy lat 60. – posmaku. Stąd też wybór padł na Georgesa Aurica, nestora francuskiej muzyki filmowej, dla ktorego projekt Oury’ego miał okazać się przedostatnim pełnometrażowym filmem kinowym w karierze. Niestety Wielka włóczęga nie spełnia oczekiwań; Auric nadał jej wprawdzie klimat retro, którego życzył sobie reżyser, ale atmosfera i zastosowane chwyty brzmią po prostu archaicznie. Muzyka zbyt często popada w odmęty przestarzałego komizmu, jak gdyby kompozytor mentalnie pozostał w latach 40-tych. Smuci to tym bardziej, że wystawia Auricowi nie do końca sprawiedliwe świadectwo – Francuz pisywał bowiem w swojej bogatej karierze muzykę znacznie sprawniej pomyślaną i o wiele nowocześniejszą (chociażby w filmach Jeana Cocteau).

Z opisaną wyżej ścieżką Delerue Wielką włóczęgę łączy romantyczna epika spadochronowych ujęć Sur Paris oraz konwencja musette, która ma w sobie mniej więcej tyle subtelności i pomysłowości co podłożenie pod panoramę Warszawy Mazurka Dąbrowskiego. Jest to oczywiście poprawny twór muzyczny, świadomie tradycjonalistyczny i uderzający w patriotyczne tony francuskich widzów, ale więcej w nim niezamierzonego pastiszu (spod znaku chociażby Ratatuja Michaela Giacchino) niż regionalnego autentyzmu. Ponadto rola ilustracji w filmie jest szczątkowa i opowieść mogłaby w gruncie rzeczy obejść się bez muzyki oryginalnej, poprzestając na ciekawiej wyeksponowanych utworach muzyki źródłowej: piosence Tea for two oraz operze Potępienie Fausta, wykonywanej na ekranie pod batutą samego De Funèsa.

Muzyka w filmie:

W trzecim z filmów objętych recenzowanym krążkiem Louis De Funès już się nie pojawia, powraca za to Bourvil, z partnerującym mu tym razem Jean-Paulem Belmondo. Pod względem muzycznym Le Cerveau (Mózg, 1969) stanowi wyraz ewolucji, jaką kino Oury’ego przeszło od czasu Gamonia. Dzierżący ponownie posadę kompozytora Georges Delerue po raz kolejny adaptuje swój styl do obowiązujących trendów sceny rozrywkowej. Popowa filigranowość Gamonia ustępuje tym razem bardziej rockowemu pazurowi, który nadaje tonu ścieżce za sprawą głupiutkiej, żartobliwej piosenki The Brain.

Oczywiście jest to wciąż rock jedynie w wersji „light”, który niewiele ma wspólnego z tym, co pod koniec lat 60-tych tworzyli tacy potentaci, jak Led Zeppelin, Deep Purple czy The Doors. Pomimo bowiem ewolucji stylistycznej, muzyka w filmach Oury’ego pozostaje w pierwszym rzędzie muzyką komediową, podporządkowaną niezobowiązującemu charakterowi filmowej opowieści. Warto jednak odnotować nadejście „nowego” w takich kawałkach jak Train Postal czy Carnaby Street – o wyraźnie brytyjskich konotacjach, z brzmieniem gitar elektrycznych i organów Hammonda.

Oury potraktował muzykę Delerue trochę gorzej, aniżeli w przypadku Gamonia. Symfoniczny Grande Valse uległ w filmie marginalizacji, sztucznie natomiast rozdmuchano rolę tytułowej piosenki, którą wyraźnie starano się wypromować na utwór przewodni produkcji. Na szczęście mimo tych słabostek, ścieżka nadaje obrazowi przyjemnie nowoczesnego charakteru i stanowi jednocześnie novum w dorobku Georgesa Delerue. Słuchaczom poszukującym ekscytującego mariażu muzyki rozrywkowej i kina bardziej jednak polecam prace Michela Legranda, Claude’a Bollinga, czy Vladimira Cosmy – prawdziwych speców od takich mieszanek.

Muzyka w filmie:

Jak widać po powyższych ocenach, nie każda ścieżka dźwiękowa do filmów De Funèsa / Oury’ego ma potencjał na klasyka. Pośród ikonicznych tematów Lefevre’a, Polnareffa i Magne, prace Delerue i Aurica prezentują się dość przeciętnie, zarówno w formie autonomicznej, jak i w kontekście ilustracyjnym. Charyzma ekranowych gwiazdorów przyćmiła tym razem muzykę, która musiała zadowolić się rolą drugoplanową. Czasami tak bywa.

Najnowsze recenzje

Komentarze