Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Kamen

Iron Giant, the (Stalowy Gigant)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Animacja to z muzycznego punktu widzenia jeden z najciekawszych gatunków filmowych. Nie tylko pozwala na rozmach – wiele filmów dla dzieci mówi o dziejach historycznych, o legendarnych bohaterach – ale również na bogate zróżnicowanie stylistyczne – czy to stricte symfoniczną budowę kompozycji, czy też wykorzystanie licznych piosenek, często jazzowych, popowych… Przemysł animacji, w którym przez tyle lat królował Disney, to potężna i niezwykle dochodowa gałąź kina. Od zarania dziejów skutecznie konkurowała ona z pozostałymi gatunkami; dla nas, fanów muzyki filmowej, najbardziej oczywistym przykładem są triumfy Alana Menkena i Hansa Zimmera na galach rozdania Oscarów, liczne nominacje – ostatnio Thomas Newman, no i wreszcie regularne angażowanie do projektów animowanych kompozytorów o wysokiej renomie. Menken, Goldsmith, Zimmer, Horner, Newmanowie, Howard to tylko niektóre z nazwisk. A tytuły? „The Secret of N.I.M.H.”, „The Little Mermaid”, „Beauty and the Beast”, „The Lion King”, „Balto”, „Mulan”, „The Prince of Egypt”, „Finding Nemo”

Lata 90-te poprzedniego wieku stały się punktem zwrotnym dla muzyki do kina animowanego. Trwający długo triumfalny pochód Menkena i jego klasycznej już struktury i brzmienia kompozycji zastąpiony został w 1994 roku przez bardziej dojrzałego, poważnego, ale i nowocześniejszego „Króla Lwa”. Zimmer ze swoim zapleczem syntezatorów i Elton John z piosenkami skierowanymi ku znacznie szerszej publiczności dokonali przełomu. Co istotne, nie oni jedni wybili się ponad przyjęte standardy. W owej zasłużonej grupie znalazł się również znakomity kompozytor, śp. Michael Kamen, autor niezapomnianych partytur do „Nieśmiertelnego”, trylogii „Szklana Pułapka”, czy „Mr. Holland’s Opus”. W 1999 roku miała miejsce premiera filmu „The Iron Giant” („Stalowy Gigant”) z muzyką tego twórcy. Obraz opowiadał historię chłopca, który zaprzyjaźnia się z przybyłym z kosmosu robotem; jak można się domyślić, na ich drodze pojawiają się liczne przeszkody…

Kamen, zgodnie z oczekiwaniami, stworzył kompozycję nietuzinkową, oryginalną, bardzo trudną, rozbudowaną, partyturę śmiało wykraczającą poza ramy gatunkowe. Poprzedzające „Stalowego Giganta” „Prince of Egypt” oraz „Mulan” były ścieżkami w pełni dojrzałymi (a jakże – Zimmer i Goldsmith) – ich twórcy jednak nie pozwolili sobie na nadmiar eksperymentów; otrzymaliśmy zatem perfekcyjne wręcz, tradycyjne, epickie score’y. Kamen idzie krok dalej. Zawsze był nowatorem, jego oryginalne pomysły zjednały mu rzeszę fanów. I tym razem, nawet w przypadku filmu dla dzieci, kompozytor ten nie wyrzeka się swoich przyzwyczajeń. Atonalność, ciągłe zmiany tempa i rytmu, zróżnicowana melodyka, odważne orkiestracje – większość znaków firmowych Kamena można odnaleźć, w mniejszym lub większym stopniu, w „Stalowym Gigancie”. Partytura staje się wyzwaniem.

O ile muzyka z „Króla Lwa” zrobiła furorę także wśród najmłodszych, to „The Iron Giant” szans na to nie ma. Jest zbyt trudny. Ambicje i oryginalność Kamena słychać już od samego początku, w eleganckich przejściach między 'magicznymi’ sekwencjami (prowadzonymi najczęściej przez smyczki i lekkie aerofony), a potężnymi partiami na instrumenty dęte i perkusję (wyróżniają się znakomite kotły). Fragmenty o delikatnym charakterze, charakterze tajemniczości i cudowności, cechuje przede wszystkim prosta linia melodyczna, Kamen stosuje krótkie, kilkunutowe lejtmotywy – dobrym przykładem będzie tu początek utworu „The Giant Wakes”. Trudno jednoznacznie określić zatem, który spośród całej gamy tych małych tematów jest ważniejszy od pozostałych. Akcja natomiast jest bardzo, ale to bardzo agresywna. Orkiestra wręcz szaleje, sekcja dęta dysonuje, motywy pojawiają się i znikają po kilku sekundach; potem następuje całkowita zmiana instrumentarium, melodyki i tempa, pojawiają się kolejne zaskakujące, oryginalne pomysły orkiestracyjne; na moment ustala się rytmika (na ogół dzięki smyczkom), by w końcu wybuchnąć po raz ostatni potężną frazą i wyciszyć się… Ten dość ogólnikowy obraz powinien w pewnym stopniu uświadomić, na jakie podejście zdecydował się przy animacji Kamen. Kontrast dla Menkena, Zimmera i Goldsmitha.

Oprócz omówionych wyżej sekwencji akcji pojawiają się również osobliwe i zaskakujące utwory blues’owe, z charakterystycznymi basowymi solówkami „Deana” Chucho Merchana. W większości przypadków połączone są one z partiami orkiestrowymi, dając całkiem ciekawy efekt, choć dość dziwnie współbrzmiący z resztą partytury. Główną wadą ścieżki od strony kompozycyjnej jest natomiast monotonny, irytujący momentami mickey-mousing – szkoda, że Kamen zdecydował się zastosować tą, dość prymitywną w swoich założeniach, technikę. Na pocieszenie warto zauważyć, że udaje się twórcy przemycić czasem ciekawe pomysły orkiestracyjne, dobrym przykładem będzie utwór „Cat and Mouse”, gdzie 4-nutowy motyw wygrywany jest naprzemian przez delikatne smyczki i potężne instrumenty dęte. Zaskoczenie gwarantowane. Co jednak istotne, i dla miłośników muzyki tonalnej znajdzie się tu kilkanaście minut. „You Can Fix Yourself” i „The Last Giant Piece” prezentują bardzo optymistyczny, zabawny, zabarwiony przyjemną elektroniką temat 'naprawy’. „Space Car” zadziwia kilkunasto-sekundowym heroicznym motywem, brzmiącym niczym połączenie „Supermana” ze „Star Trek: TMP”. Uwagę warto z pewnością zwrócić na najlepszy chyba utwór na płycie – „Bedtime Stories”, co ciekawe, nie będący wcale kołysanką, ale raczej podniosłą opowieścią, która stopniowo nabiera rozmachu (w tle fenomenalnie Kamen wprowadza rogi i kotły) i kończy się świetnym, dynamicznym tematem, o nieco klasycznych korzeniach. Prawdziwym skarbem tej partytury jest natomiast druga połowa „He’s a Weapon”, z przepięknym motywem na smyczki i fortepian, może nie nadzwyczajnie dramatycznym, ale wzruszającym swą subtelną dynamiką.

W prawidłowym odbiorze muzyki przeszkadza przede wszystkim dość kiepsko zaaranżowane wydanie Varese, podzielone na wiele krótkich, czasem 1-minutowych utworów, które można by przedstawić w zupełnie inny, bardziej racjonalny sposób. Kompozycja traci przez to na spójności – trudna, zróżnicowana partytura, zostaje dodatkowo pocięta, i to w miejscach dość nieoczekiwanych (czemu nie można było połączyć następujących po sobie blues’owych fragmentów w jedną, dłuższą całość?). I w takim wypadku, choć sama muzyka zasługuje na ocenę o stopień wyższą, nie mogę niestety wykroczyć poza trzy gwiazdki. Dla prezentacji na albumie, oczywiście.

(tekst opublikowany na DYRWIN’s OSTs)

Najnowsze recenzje

Komentarze