Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bruce Broughton

Tombstone

(1993)
-,-
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 17-08-2014 r.

Wyatt Earp to bez wątpienia jeden z najważniejszych historycznych bohaterów Ameryki. Legendarny szeryf, oprócz uwielbienia i szacunku jakim mimo swoich drobnych grzeszków cieszył się już za życia, doczekał się dziesiątek filmów biograficznych, z czego większość skupia się na jednym szczególnym epizodzie – strzelaninie w O.K. Corall mającej miejsce w 1881 roku w miasteczku Tombstone. Wielu aktorów wcielało się w tę postać, m.in. James Garner, Kevin Costner czy Val Kilmer, a większość produkcji poświęconych Earpowi to filmowe pomniki i laurki. Nie inaczej jest w przypadku omawianego tu obrazu- Tombstone z 1993 roku .

Tym razem w rolę nieugiętego stróża prawa wciela się Kurt Russell, z partnerującą mu gwiazdorską obsadą: etatowy kowboj Hollywoodu Sam Elliott w roli starszego brata Earpa, Virgila, Michael Biehn jako Johnny Ringo, czy świetny Val Kilmer tworzący tutaj jedną ze swoich najlepszych kreacji – Doca Hollidaya. Film jest nie tylko hołdem dla Earpa, ale również dla westernów Złotej Ery Hollywood, dlatego niestety mimo paru dobrych momentów i wspaniale stworzonej postaci Hollidaya dla współczesnego widza może być on zwyczajnie niestrawny, rażąc prostatą i kiczem niektórych scen oraz dialogów.

Skomponowanie ścieżki dźwiękowej powierzono Bruce’owi Broughtonowi – wybór wydawał się być całkiem logiczny, bowiem za oprawę innego westernu, Silverado, kompozytor ma jedyną na swoim koncie nominację do Oskara. Muzyk dołączył tym samym do grona twórców, ilustrujących filmy o strzelaninie w O.K. Corall – a składa się ono z nazwisk tak zacnych, jak Jerry Goldsmith czy James Newton Howard.

Na potrzeby filmu kompozytor stworzył całą paletę barwnych tematów i drobniejszych motywów. Uwagę słuchacza w szczególności przykuwa swego rodzaju fanfara dla głównego bohatera (m. in Aftermath czy Wyatt’s Revenge) oraz temat jego przeciwników – bandy tak zwanych Kowbojów. Ich temat oparty jest z kolei na silnej rytmice (na ekranie często ilustrującej galopujące konie złoczyńców), metalicznej perkusji, mającej kojarzyć się z ostrogami, szczękiem broni czy może nawet podkutymi kopytami, oraz niskich partiach blach. Co ciekawe, na dość podobnych rozwiązaniach Broughton opiera ilustrację scen zemsty Wyatta, dodając do nich oczywiście temat szeryfa i czyniąc całość nieco bardziej brutalną i heroiczną – być może ma to sygnalizować bezwzględność Earpa w jego vendetcie, dorównującej bezwzględności czarnych charakterów.

Gwałtowne blachy i ciężka perkusja ilustruje też większość scen akcji – miejscami „wybuchy” rogów towarzyszące wystrzałom z rewolwerów wydają się być nieco przeszarżowane, jakkolwiek biorąc pod uwagę całokształt filmu, można odnieść wrażenie, że kompozytor idealnie się wpisał w jego konwencję i założenia reżysera. W takiej też manierze umuzyczniona jest jedna z najważniejszych scen filmu – strzelanina w O.K. Corral. Poza brutalnymi blachami i werblem, kompozytor dodaje też basowy puls na fortepian, i wplata fanfarę Wyatta. W utworze tym (o dość oczywistej nazwie O.K. Corall) można wyczuć silną inspirację Strawińskim – kilka progresji to niemal idealna kopia „Święta Wiosny”, zresztą rozwiązania zapożyczone z tego baletu Broughton przemycił też do underscore’u. Są one jednak tak krótkie i umiejętnie wplecione w resztę kompozycji Amerykanina, że nie ma sensu się ich czepiać.

Jednak nie samą akcją Tombstone stoi. Znajdziemy tutaj też całkiem sporo liryki i to już na samym początku płyty, która pomijając element niepokoju wprowadzony przez temat Kowbojów, zdominowana jest przez ciepły temat rodzinny i delikatną oraz radosną aranżację tematu Earpa. Utwory te są umiejętnie i ciekawie zorkiestrowane – być może to przypadkowe skojarzenie, ale drugi i trzeci utwór albumu zdają się być podszyte muśnięciami kolorów charakterystycznych dla Johna Barry’ego (pierwsze sekundy A Family), Basila Poledourisa (pierwsza połowa Arrival in Tombstone) czy nawet wykorzystaniem skrzypiec charakterystycznym dla kina familijnego fantasy Johna Williamsa (druga połowa tego samego utworu). Po tych dwóch trackach przechodzimy do kolejnego ważnego tematu ścieżki, jakim jest temat Josephine, pełniący również rolę motywu miłosnego. O ile melodia ta jest całkiem ładna, to już niestety częstokroć jej aranżacje wypadają nieco kiczowato – zwłaszcza połączeniu z obrazem (np. w Fortuitous Encounter, gdzie pełnoorkiestrowa wersja tego tematu wpleciona zostaje pomiędzy dynamiczne, Coplandowskie smyczki). Jednak ponownie, wydaje się to w pełni dopełniać wizję twórców, którzy przedstawiają bardzo uromantycznioną interpretację Dzikiego Zachodu.

Jeśli chodzi o wady tej płyty, na pewno jednym z poważniejszych problemów jest dość monotonny i ilustracyjny underscore. Często na albumie uświadczymy utworów, które zdążą nas znużyć i wprowadzić niemalże w letarg, z którego jesteśmy gwałtownie wyrywani dzikimi wybuchami dysonujących blach – nawet, jeśli nie oglądaliśmy filmu, słuchając muzyki dość łatwo można się domyślić, że po każdej dłuższej scenie dialogowej, ktoś z zaskoczenia zostaje zastrzelony. Do całości zdaje się też nie pasować Thespian Overture, pełniącego rolę muzyki źródłowej. Nie jest on zły, a i w obrazie pełni swoją rolę przyzwoicie, niemniej jednak nie do końca sprawdza się jako przerywnik między kolejnymi utworami opowiadającymi historię legendarnego szeryfa.

Płytę kończy Looking to Heaven – prawie dziewięcominutowy mariaż najważniejszych tematów ścieżki (chociaż pewna krótka, walcowa wstawka zdaje się być jakby z innej bajki i może odrobinę psuć wrażenia z odsłuchu). Zarówno ten utwór, jak i cała reszta ścieżki przykuwają uwagę wysokim poziomem technicznym, przede wszystkim świetną orkiestracją – podczas słuchania albumu niejednokrotnie uświadczymy ciekawej i rozbudowanej perkusji, dysonujących oraz podniosłych blach, a także różnorodnych smyczków – od dynamicznych, rytmizujących akcję, poprzez stylizowane nieco na muzykę ludową solówki, aż wreszcie po romantyczne wzniosy przy akompaniamencie reszty orkiestry. Łatwo można rozpoznać, że Tombstone powstało w latach 90tych, okresie w zasadzie końcowym dla tak barwnych i rozbudowanych ścieżek. Jednak mimo licznych zalet, soundtrack ten nie jest żadnym arcydziełem – grzeszy nadmiernym mickey mousingiem, a sam album mimo relatywnie niedługiego czasu trwania, mógłby być nieco krótszy. Dodatkowo trudno tu odnaleźć utwory, który byłyby prawdziwymi perełkami – owszem, jest tu naprawdę dobry temat Wyatta, a i wiele tracków ma ciekawe fragmenty, jednak ciężko wybrać jakiś szczególny kawałek, który by przykuł słuchacza od pierwszej do ostatniej sekundy i sprawiał, że chciałoby się do niego wracać (chyba tylko końcowa suita spełnia te wymagania). Niemniej jednak ścieżka ta jest kawałem solidnej, dobrej roboty, sprawdzającej się nie tylko jako hołd dla klasycznych westernów Golden Age’u, sprzed ery filmów Sergia Leone i popularnych tak na początku lat 90tych, jak i dziś antywesternów, lecz również jako dobry soundtrack przygodowy czy też świetny reprezentant swoich czasów – okresu, w którym orkiestrowe, bogate tematycznie ścieżki były w cenie. Mimo pewnego kiczu, wypływającego zwłaszcza w połączeniu z obrazem, każdy fan orkiestrowego grania powinien być zadowolony, a fani westernów, lubiący filmu pokroju Tombstone – wręcz zachwyceni.

Najnowsze recenzje

Komentarze