Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Ip Man

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 13-10-2014 r.

Abstrahując od popkulturowej renomy legendarnego Bruce Lee można śmiało stwierdzić, że był on pierwszym aktorem, który z początkiem lat 70-tych ubiegłego wieku spopularyzował filmy o sztukach walki. Najlepszym na to dowodem jest kultowe już Wejście smoka Roberta Clouse stanowiące kanon nie tylko tego gatunku, ale i całej kinematografii. Od tamtego czasu ten odłam kina akcji zaczął się szybko rozwijać torując drogę do wielkiej kariery min. takim aktorom jak Jackie Chan, Jet Li czy Jean Claude Van Damme. Powstawały zatem filmy o bokserach, kickbokserach, karatekach i wielu innych sportowcach, a w 1993 roku nakręcono nawet biografię samego Bruce’a Lee. Mając więc na uwadze rolę jaką odegrał ten mistrz wschodnich sztuk walk wypada cofnąć kilkadziesiąt lat wcześniej i sięgnąć po biografię Chińczyka Yip Mana, który był założycielem szkoły kung fu – Wing Chun gdzie szkolił się Bruce Lee i ponadto był on także jego osobistym nauczycielem. Jego życiorys jest z pewnością doskonałym materiałem na scenariusz filmowy. I właśnie taki semibiograficzny projekt opowiadający Yip Manie doczekał się realizacji po raz pierwszy w 2008 roku przez jego potomka – Wilsona Yipa.

Zarówno w Chinach jak i na cały świecie film odniósł niemały sukces zbierając dobre noty od krytyki i widowni. Sukces tej produkcji tkwi bowiem w znakomitej realizacji i ciekawej fabule – a na pewno dużo bardziej interesującej niż możemy się spodziewać po tradycyjnym kinie kopanym. Osobiście nigdy nie byłem szczególnym fanem tego gatunku, ale Ip Man wydaje się wynosić go na zupełnie nowy poziom. Mamy tu bowiem mistrzowską choreografię scen walki, a także przyzwoity dramatyzm przy czym scenariusz nie skupia się na hagiograficznym i napuszonym przedstawieniu postaci, kładąc nacisk na z lekka rozrywkowe ujęcie tematu. Do tego dochodzi rewelacyjna rola główna Donnie Yena, który doskonale balansuje pomiędzy skromnością i dobrodusznością Yip Mana, a jego fizyczną i psychiczną mocą. Nie była to z resztą pierwsza kolaboracja tego aktora z Wilsonem Yipem podobnie jak autora muzyki – Kenjiego Kawai’a, który nawiązał z nim współpracę kilka lat wcześniej.

Kawai już nie po raz pierwszy w swojej karierze miał ilustrować chińskie kino akcji – napisał muzykę min. do Bramy Tygrysa i Smoka. Zatem pomimo tego, że Japończyk jest powszechnie kojarzony z renomowanymi anime Mamoru Oshiego to Ip Man wcale nie wydawał się być projektem niedogodnym dla niego. Potwierdza to już otwierająca krążek kompozycja Maestro zawierająca świetny motyw tytułowego bohatera, będący zarazem tematem przewodnim ścieżki. Już pod względem rytmicznym możemy dostrzec charakterystyczne elementy dla muzyki Kawai’a przy czym melodia nie nasuwa skojarzeń z innymi pracami Japończyka. Nie licząc melodyki na uznanie zasługuje świetny aranżacja – nawet jeśli nie będąca szczególnie oryginalna jak na tego kompozytora. W tym aspekcie warto zwrócić uwagę na użycie samplowanego chóru oraz rewelacyjne, choć skromne wejścia erhu. Biorąc pod uwagę, że płyta prezentuje słuchaczowi sporo, bo aż 31 ścieżek, to należy wręcz stwierdzić, że Kawai nie szasta tym motywem na prawo i lewo. Słuchacz może być tym faktem nieco rozczarowany, ale wydaje się mi się, że taka ostrożność kompozytora dobrze odnajduje się w filmie podkreślając tym motywem jedynie najbardziej znaczące sceny.

Obok tematu przewodniego Kawai napisał do Ip Mana jeszcze jeszcze jeden motyw, który dla wygody możemy nazwać dramatycznym. Usłyszymy go najpierw w utworze City of Sadness stanowiąc głównie muzyczne odniesienie niedoli Chińczyków podczas japońskiej okupacji. Motyw ten nie należy do zbyt wyszukanych melodii lirycznych, ale na tle sporej ilości przeciętnych utworów wyróżnia się zdecydowanie na plus. Warto zwrócić uwagę, że w scenie gdy po raz pierwszy – wbrew swojej własnej woli – Ip Man musi wykorzystać swoje umiejętności, aby przetrwać Kawai nie wprowadza triumfalnego motywu przewodniego, a właśnie temat dramatyczny.

Sporym rozczarowaniem jest jednak muzyka akcji, a przecież mając na uwadze charakter filmu na soundtracku musiała się jej znaleźć niemała ilość. Wspominając świetne (ciekawe zwłaszcza pod względem rytmicznym) utwory akcji chociażby z Siedmiu mieczy to łatwo dojść do wniosku, że te z omawianego albumu wypadają przy nich bardzo blado. W uszy rzuca się toporność muzyki i jakby mechaniczne i nie do końca przemyślane wykorzystanie perkusjonaliów. Niekiedy można nawet odnieść wrażanie, że Kawai nie miał pomysłu na zilustrowanie poszczególnych sekwencji akcji ratując się kliszowymi do bólu i łopatologicznymi rozwiązaniami, Zdarzają się jednak w tej materii pewne wyjątki – min. przyzwoite Insolence, choć i ta kompozycja oparta jest o typowy dla Kawaia schemat pisania muzyki akcji. Oczywiście te same utwory jako filmowa ilustracja radą sobie całkiem dobrze, ale też warto zauważyć że bywają one nierzadko zagłuszane wszelkiej maści sfx-ami. Jakkolwiek ich odsłuch w domowym zaciszu jest raczej wątpliwą przyjemność, podobnie jak warstwa underscore’u w której da się wyczuć dark-ambientowe zapędy kompozytora.

Niestety o montażu albumu również nie możemy powiedzieć zbyt dużo dobrego. I nie chodzi mu to bynajmniej o to, że mamy tutaj nadmiar krótkich utworów. Oczywiście nie możemy tego aspektu zaliczyć na plus omawianego wydania, ale o wiele większym problemem od ich czasu trwania jest ich spora bezbarwność. Muzyka akcji czy też underscore stanowią niezbyt frasujące słuchacza elementy partytury Kawai’a, a ich nadmiar jest podstawowym problem recenzowanej partytury. Przerywnikami są oczywiście wejścia dwóch głównych tematów i kilka pojedynczych utworów jak np. wyjęty jakby z innego albumu Harmony lub oparty na prostej, ale wpadającej w ucho progresji akordowej utwór Tensed. Generalnie jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że krążek w niektórych miejscach może nieco zmęczyć słuchacza, a dotrwanie do końca partytury w pełnym skupieniu może być trudniejsze niż się to z początku wydawało. Na szczęście końcówka krążka w pewnej mierze rekompensuje minusy reszty albumu utworem Meastro (rozbudowana wersja pierwszego utworu) i ekstraktem z oficjalnego trailera, który opiera się o bazę tematyczną z późniejszego, oficjalnego score’u.

Reasumując Ip Man Kenjiego Kawaia to praca solidna, ale chciałoby się rzec niestety tylko solidna. Podobnie jak w przypadku wielu innych albumów Japończyka jest tutaj na czym ucho zawiesić, ale całość nie porywa w takim stopniu w jakim naprawdę chcielibyśmy. Trochę dłużyzn, trochę zbędnego materiału, kiepski montaż albumu rzutują na dość słabe wrażenia podczas odsłuchu całego krążka. Jakkolwiek ta sama muzyka w filmie radzi sobie co najmniej dobrze (Kawai za swoją partyturę był nominowany do Hong Kong Film Awards). Ip Man nie jest zatem muzyką w jakikolwiek sposób rewolucjonizującą kompozytorski warsztat Kawai’a. Do tego wykorzystuje on większość sprawdzonych przez siebie muzycznych trików. Niemniej dla samego tematu przewodniego warto – przynajmniej pobieżnie – zaznajomić się z tym soundtrackiem.

Inne recenzje z serii:

  • Ip Man 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze