Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph Bishara

Annabelle

(2014)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 31-10-2014 r.

Amityville, The Haunting in Connecticut, The Conjuring – wszystkie te horrory nie powstałyby gdyby nie Ed i Lorraine Warren. Nie, to nie są (czy też byli – Ed Warren zmarł w 2006 roku) reżyserzy, ani też producenci filmowi, a badacze zjawisk paranormalnych. Wyżej wymienione filmy inspirowane są sprawami jakimi zajmowało się ekscentryczne małżeństwo. Szczególnie po premierze The Conjuring Jamesa Wana, zainteresowanie „dorobkiem” Warrenów znowu wzrosło. I to zarówno wśród osób wierzących w zjawiska paranormalne, jak i też wśród tych którzy uważają ich za zwykłych oszustów. Historiom Warrenów można wierzyć lub nie, ale trzeba przyznać, że są ciekawe i straszne, czyli w skrócie, mają potencjał filmowy. Dlatego też po sukcesie The Conjuring nie trzeba było długo czekać i oto mamy kolejny horror oparty (podobno) na przeżyciach Warrenów, związanych z demoniczną lalką Annabelle. A owa przeklęta zabawka obecnie znajduje się w Warren Ocult Museum w Moodus w stanie Connecticut.

Dokładnie Annabelle należy uznać za prequel The Conjuring. Przy czym znajomość filmu Wana nie jest konieczna podczas oglądania tego horroru o przeklętej lalce. A będąc trochę bardziej uszczypliwym, to można stwierdzić, że znajomość Annabelle tym bardziej nie jest do niczego konieczna. Już sama informacja, że zamiast Jamesa Wana, na stanowisku reżysera mamy Johna R. Leonettiego powinna być wystarczającym znakiem ostrzegawczym. Naturalnie jako operator, między innymi właśnie The Conjuring Leonetti nie ma się czego wstydzić, ale jako reżyser może się „pochwalić” takimi „dziełami” jak Mortal Kombat 2 – Annihilation i The Butterfly Effect 2. Annabelle można więc zaliczyć do kolejnych kontynuacji nie umywających się do pierwowzorów, które i tak jakimiś arcydziełami nie były. Cały film jest najeżony schematami i zagrywkami, które w horrorach widzieliśmy już nie raz. I gdyby jeszcze były one podane jakoś ciekawie… A tak Annabelle zamiast straszyć, po prostu nudzi. Właściwie jedynymi przerażającymi elementami jest wygląd samej lalki, który w niczym nie przypomina tej szmacianki z muzeum Warrenów, oraz ścieżka dźwiękowa Josepha Bishary.

Powiedzenie, że Joseph Bishara jest specjalistą od horrorów, byłoby taką oczywistą oczywistością jak stwierdzenie, że na Saharze jest piasek. W filmografii Amerykanina trudno znaleźć (choć też nie jest to niemożliwe) produkcje, które by nie były horrorami. Nie jest to co prawda jakiś ewenement, gdyż jest wielu kompozytorów, którzy wyspecjalizowali się w kinie grozy. Na przykład David Julyan też ma swojej filmografii wiele horrorów, ale sam przyznaje, że jakoś nie jest wielkim miłośnikiem tego gatunku. Inaczej Joseph Bishara, którego można byłoby spytać o najważniejsze święto, a ten bez namysłu wskazałby Halloween. Amerykanin nie ukrywa swojej miłości do horrorów, czego najlepszym dowodem jest, że sam gra w nich niewielkie role… demonów! I tak też jego kompozycje, podobnie jak filmy do których tworzy, mają jeden główny cel – straszyć!

Amerykański kompozytor jest bardzo skrupulatny w tym co robi. Zatem skoro gatunkiem do jakiego tworzy jest horror to i muzycznie musi być „horror”. Dlatego oglądając po ciemku obie części Insidious czy The Conjuring podskakujemy z przerażenia wraz z dźwiękami jakimi bombarduje nas Bishara. Jak więc można określić muzykę Amerykanina? Dysonanse, dysonanse i jeszcze raz dysonanse. A tutaj coś zaszepce, a tutaj coś zastuka, a tutaj coś uderzy, a tam coś zaskrzypi. Skromna orkiestra oparta głównie na instrumentach smyczkowych, służy Bisharze bardziej do przerażania niż tworzenia jakiś melodii. Dlatego też konfrontacja z albumowymi wydaniami jego score’ów jest nie lada wyzwaniem. Trzeba jednak przyznać, że te wszystkie techniki jakie stosuje niesamowicie dobrze oddziałują w kontekście filmów. I nie inaczej jest w przypadku Annabelle, gdzie Amerykanin tworzy to co do niego należy, czyli buduje odpowiedni klimat i straszy, kiedy trzeba straszyć. Można nawet powiedzieć, że czyni to lepiej od samego reżysera.

Co prawda akcja filmu ma miejsce pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, ale tak samo jak w przypadku The Conjering i tym razem Joseph Bishara nie bawi się w imitowanie czy też muzyczne nawiązywanie do tej epoki. Przy czym naturalnie takie podejście w żadnym stopniu nie razi. Gdyż co jak co, ale akurat o film i muzykę w nim, to Amerykanin bardzo dba, często właśnie kosztem słuchalności na albumie. Zważywszy, że kompozytor pozostaje wierny swojemu stylowi, od razu nasuwa się pytanie, czy ma sens sięgać po ten krążek? Naturalnie znajdą się i miłośnicy tego typu muzyki, ale i tak większość może stwierdzić, że przesłuchanie jednego soundtracku Bishary w zupełności wystarczy. Coś w tym może być na rzeczy, ale jednak Annabelle ma w sobie coś wyjątkowego, a są to melodie!

Oczywiście nie ma co przedwcześnie popadać w euforię i liczyć na jakieś gotyckie klimaty i niezwykłe mroczne, aż romantyczne tematy. Jak już zostało wiele razy wspomniane, Bishara pozostaje wierny swojemu stylowi. Co jednak nie znaczy, że nie pozwala jemu ewoluować.
I tak chociażby w utworze Not My Blood jak na tego kompozytora przystało zostajemy zaatakowani dźwiękiem „walczących” skrzeczących smyczków. Tylko nagle w trakcie tego pojedynku instrumenty zamiast walczyć ze sobą, postanawiają współpracować tworząc coś, co można nazwać melodią i co zamiast straszyć, może nawet ukoić. Jest to co prawda bardzo krótki fragment, ale jest. Tak mniej więcej też prezentuje się ten score. Wszechogarniający horror przerywany jest krótkimi chwilami spokoju, zahaczającymi o przyjemne i delikatne melodie, kreowanymi czy to za pomocą instrumentów smyczkowych, czy też pianina. Joseph Bishara poza swoją demoniczną stroną, którą poza słuchaniem można też oglądać w filmach, stara się przemycić swoje ludzkie oblicze. O ile jeszcze w The Conjuring potrzebny był do tego Mark Isham, o tyle tym razem kompozytor poza bycia demonem potrafi i stać się egzorcystą.

Ten muzyczny pojedynek dobra za złem, światła z ciemnością, pozostaje jednak dość nierówny. Dlatego też mimo pewnych przebłysków, przejście tego soundtracku, naszpikowanego króciutkimi utworami, dalej jest nie lada wyzwaniem. Może jednak warto się go podjąć, gdyż po zaciętej walce, gdzie instrumenty zwalczały się nawzajem, krzycząc w niebogłosy, przychodzi wybawienie. Wraz z przepędzeniem nieczystych mocy, muzyczny skład zaczyna grać melodyjną, po prostu ładną muzykę. Choć może to zabrzmieć dziwnie w kontekście twórczości Josepha Bishary, ale zwieńczające album The New Changes i New Beginnings nie tylko brzmią ładnie, ale i przyjemnie, wręcz ciepło. Może i proste i skromne to utwory, ale jakże wielką i zasłużoną dają ulgę po przeżytym horrorze.

Gdyby oceniać Annabelle wyłącznie przez pryzmat strachu, to trudno powiedzieć, czy jest to najlepsza praca Josepha Bishary? Spora też w tym „zasługa” filmu Leonettiego, który nie pozwala amerykańskiemu kompozytorowi w pełni rozwinąć jego mrocznych umiejętności, jak czynił to do tej pory Wan w swoich horrorach. Ale może też dzięki temu, średnio zdolnemu reżyserowi udało się, nieświadomie, wydobyć z Bishary nieznane dotąd pokłady muzycznej harmonii, a miejscami wręcz ciepła. Naturalnie kiedy trzeba mamy rasową ścieżkę do horroru z krwi i kości i demonów. I choć w wielu miejscach jest to muzyka bardzo trudna to jednak nie można jej zarzucić, że jest technicznie nieprzemyślana. Mimo, że instrumenty i niektóre sekcje, wręcz walczą ze sobą, to jednak każdy jest na swojej pozycji. A wliczając te kilka delikatnych i ciepłych chwil, otrzymujemy najprzystępniejszą ścieżką dźwiękową jaką do tej pory Joseph Bishara stworzył. Oczywiście mierząc to wszystko miarą do jakiej nas ten specyficzny kompozytor zdołał przyzwyczaić. Dlatego też najlepiej porównać ten przerażający score z przebłyskami i urzekającą końcówką do sytuacji, kiedy rodzic po opowiedzeniu swojemu dziecku strasznej historii na dobranoc, delikatnie tuli je do snu, a następnie gasi światło życząc kolorowych snów.

Najnowsze recenzje

Komentarze