Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Honogurai Mizu No Soko Kara (Dark Water)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 31-10-2014 r.

W ostatnich piętnastu latach horrory stały się jednym z głównych towarów eksportowych japońskiej kinematografii, przywracając jednocześnie dawny blask temu gatunkowi. Widzów z całego świata straszyły nawiedzone domy, duchy dzieci, a nawet kasety wideo i połączenia telefoniczne. Filmem, który rozpoczął tę rewolucję był oczywiście nakręcony na podstawie książki Kojiego Suzukiego Krąg w reżyserii Hideo Nakaty. Japoński reżyser kilka lat po realizacji tego przełomowego obrazu, postanowił pójść za ciosem i wziąć na warsztat kolejną bestsellerową powieść tego znanego, japońskiego pisarza – Honogurai mizu no soko kara (Dark Water), w której głównym straszakiem jest… woda. Talent reżysera oraz popularność książki były naturalnie gwarantem kinowego sukcesu. Niedziwne zatem, że trzy lata później, głodni zielonych banknotów Amerykanie przedstawili własną wizję produkcji Nakaty.

Film przedstawia historię Yoshimi Matsubary, która z przyczyn finansowych przenosi się wraz ze swoją sześcioletnią córką do taniego mieszkania. Jednak wkrótce w budynku zaczyna straszyć. Okazuje się, że nad ich lokalem kiedyś mieszkała rodzina, których dziecko zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Dark Water Nakaty nie jest jednak typowym horrorem w którym twórcy usilnie, na każdym kroku chcą przestraszyć widza. Wynika to z tego, że dużą rolę w fabule odgrywają relacje pomiędzy matką, a jej córką. Produkcja Nakaty jest więc połączeniem dramatu i horroru i gdyby nie pretensjonalne zakończenie śmiało można by go zaliczyć do jednych z najbardziej udanych filmów grozy.

Po artystycznym i komercyjnym sukcesie dwóch części Kręgu było niemal oczywiste, że na stołek kompozytora powróci Kenji Kawai, który w międzyczasie zrealizował z Nakatą trzy inne filmy. We współczesnej, japońskiej kinematografii trudno o nazwisko bardziej związane z takim specyficznym gatunkiem jakim jest horror. Naturalnie, ze względu na to, że Kawai jest obecnie jednym z najbardziej zapracowanych kompozytorów z Kraju Kwitnącej Wiśni, te filmy nie stanowią znaczącego procentu jego twórczości. Należy jednak zaznaczyć, że choć partytury Kawai’a do filmów grozy nie należą do najsłynniejszych prac tego kompozytora, to jednak ze względu na jego dark-ambientowe upodobania, bardzo łatwo odnajduje się on w tym gatunku. To z kolei rzutuje na częste angażowanie go do horrorów. Do najbardziej znanych produkcji, które okrasił swoją muzyką należy właśnie Dark Water Nakaty.

Ze względu na gatunek filmu trudno oczekiwać łatwej w odbiorze partytury. Jak się można było spodziewać wpływy dark-ambientu słychać w większości utworów. Kawai z typową dla siebie manierą buduje suspens za pomocą instrumentów elektronicznych tworząc mgliste i mroczne faktury dźwiękowe. Jego muzyka opiera się na długich, ciągnących się nutach, nierzadko imitujących różnorakie pomruki. Japończyk jednocześnie stara redukować niemal do zera warstwę melodyczną. O ile w filmie sprawdza się to naprawdę solidnie, o tyle na albumie Kawai raczej zbyt rzadko odstępuje od tego rodzaju ambientowych brzmień. Jedynymi wyjątkami jest skromna liryka (do której poniżej nawiążę) oraz muzyka akcji. Tę usłyszymy przede wszystkim w ciekawym, choć niełatwym w odbiorze Prisoner, gdzie sekcja smyczkowa spycha na drugi plan elektronikę.

Jak wspomniałem wyżej niemałe znaczenie dla fabuły ma więź pomiędzy matką, a córką. Ten wątek musiał zatem znaleźć swoje odzwierciedlenie w partyturze Kawai’a. W tej płaszczyźnie score’u – w odróżnieniu od materiału przeznaczonego do budowania napięcia – odnajdziemy dwie melodie. Pierwszy motyw poświęcony tym postaciom poznamy już w drugim utworze na płycie „Omen”. Od razu nadmienię, że nie jest to żaden szczególny temat, niemniej dobrze wpisuje się kadry filmu Nakaty, a i podczas odsłuchu płyty mile urozmaica skąpane w mrocznej elektronice utwory. Melodię tą napotkamy na albumie jeszcze kilkukrotnie w mniej lub bardziej stonowanych aranżacjach. Jednak jedynymi momentami filmu w którym okazale rozbrzmiewa są ostatnie sceny produkcji Nakaty – na płycie jest to utwór „Narcotic”. Warstwa liryczna score’u Japończyka nie ogranicza się jedynie do tego tematu. Drugi, dużo ciekawszy, pojawia się jedynie w utworze Prisoner, który stanowi ilustrację punktu kulminacyjnego filmu. Jest to bardzo ładna melodia, choć napisana według standardów do których Kawai zdążył nas przyzwyczaić. Nie zmienia to jednak faktu, że jej rozwinięcie pod sam koniec tego prawie 9-minutowego utworu może się naprawdę podobać. Dopisanie drugiego tematu było jednak niezbędne. Aby nie zdradzić szczegółów napiszę tylko, że wspomniana, kulminacyjna sekwencja jest bardzo emocjonalna i subtelny motyw z Omen prawdopodobnie nie byłby w stanie ilustracyjnie udźwignąć tej sceny.

Gdy umieścimy muzykę Kawaia w filmie Nakaty dojdziemy do kilku wniosków. Przede wszystkim Japończyk za pomocą ambientowych plam dźwiękowych umiejętnie uwypukla suspens poszczególnych sekwencji. Nie trudno sobie wyobrazić, że gros tych scen zapewne wiele straciłby na oddziaływaniu gdyby zabrakło muzyki Japończyka. Jednak będąc przyzwyczajonym do horrorów oraz pochodzących z nich muzycznych ilustracji, nierzadko podczas seansu możemy nie zwrócić uwagi na podkład muzyczny. Nie licząc punktu kulminacyjnego score Kawai’a w większości przypadków przemyka raczej niepostrzeżenie i wydaje się być jakby schowany za kadrami filmu Nakaty. Dlatego też dopiero wydanie płytowe pozwala dokładniej przyjrzeć się tej muzyce.

Wydany nakładem Kitty Records album zawiera około 40 minut muzyki. Trzeba przyznać, że prezentowany materiał jest bardzo spójny. Dzięki subtelności wprowadzanych przez Kawai’a melodii, liryczna warstwa partytury nie gryzie się z muzyką nastawioną na wykreowanie napięcia. Jedynym zgrzytem jeśli chodzi o konstrukcję albumu jest finałowa piosenka Blue Sky wykonywana przez gwiazdkę japońskiego popu Shikao Sugę. Kompozycja ta kompletnie burzy klimat budowany przez Kawai’a, kiksuje filmie, a i po odseparowaniu od obrazu Nakaty nie prezentuje praktycznie żadnych wartości muzycznych. Jak widać Japończycy nie byliby sobą gdyby nie obdarowali nas na zakończenie albumu jakąś kiczowatą piosenką. Niemniej cztery lata później ten sam piosenkarz znów pojawił się na soundtracku z muzyką Kawai’a. Tym albumem było Death Note, gdzie Suga zaśpiewał piosenkę Manatsu No Yoru No Yume… niestety dokładnie z tym samym skutkiem.

Jednym z najważniejszych problemów omawianej ścieżki jest to, że znając – przynajmniej pobieżnie – twórczość Kawai’a otrzymujemy dokładnie to czego moglibyśmy się po nim spodziewać. Naturalnie fani kompozytora oraz amatorzy ambientowej i darkambientowej muzyki powinni być z tego albumu umiarkowanie zadowoleni, nawet pomimo jego wątpliwej oryginalności. Dark Water Kenjiego Kawai’a jest bowiem pracą solidną, spełniająca wszelkie, filmowe wymagania, a także nie pozbawioną odpowiedniego, chciałoby się rzec wilgotnego klimatu. Niemniej nie poleciłbym tego albumu osobom rozpoczynającym zapoznawanie się z twórczością Japończyka, a i dla tych już rozmiłowanych w jego muzyce nie stanie się raczej pozycją do której będą wracać ze szczególnym utęsknieniem.

Inne recenzje z serii:

  • Dark Water: Fatum
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze